Od środy byczyłam się na Mazurach.
Na
szczęście podjęliśmy decyzję, żeby nie jechać do Krynicy, uznając, że dla Małego to będzie mało komfortowe (tyle ludzi). Na
szczęście nie zostaliśmy w domu, bo zalało nam osiedle. Masakra!!! Potopione po dach samochody, utopione garaże. Na
szczęście (kolejne!) nasz budynek stoi najwyżej i woda nie podeszła. Jedyne straty to jedzenie z zamrażarki (24h nie było prądu, gazu nie było do dziś). Wjeżdżając rankiem w okolice domu zastaliśmy krajobraz jak po bitwie. Wszędzie worki z piaskiem, potopione sprzęty (samochody, pralki, etc.), muł na chodniku. A wydawało się, że nam powódź nie grozi...
1 czerwca
2km. Szybko. Bez sensu.
2 czerwca, środa, Mazury
5 km po 6,30. Z Maćkiem. Po podróży, dwóch godzinach na rowerze i 5-cio godzinnym spacerze. Tętno 125 bpm (no, taki trucht)
3 czerwca, czwartek, wciąż Mazury
Ciężko. Ciężkie nogi, wysokie tętno. Gorąco.
10,5 km, średnia 5,27 min/km
Tętno 159 bpm
Plus 5 podbiegów i 3 przebieżki
A z niebiegowych atrakcji- 20 km spaceru, tenis stołowy, próba kąpieli
4 czerwca, piątek, jw
9,5 km
Lekkość. Siła. Średnie tempo 5,18 min/km (po okolicznych górkach i piaszczystym terenie)
Tętno 154 bpm
Poza tym kajakowanie, maszerowanie i opalanie.
5 czerwca, sobota
6 km, po 5,32 min/km. Upał. Tętno 148 bpm. Ale ciężko.