Pt, 2 września 2011, 09:07

1 września!!! już wrzesień... czwartek 11 km w 47 minut, chciałam delikatnie się "podkręcić" i pomyślałam o 10 minutówkach, ale skończyło się na 7 x 2' w tempie 3:30min/km. Swobodnie. Niestety nie miałam czasu na więcej. Czuję, że jestem szybka jak nigdy. Ale... To wcale nie wróży dobrze przed maratonem. Powinnam teraz biegać jakieś piątki i dychy... Ale mam już numer startowy...

So, 3 września 2011, 11:41

Spokojnie, róno, choć nie czułam się komfortowo (ciężkie nogi, no i gorąco -27 stopni). Trasa ponoć tym razem miała równe 10km, mnie wyszło 50 metrów mniej, czyli mogła być pełna dycha. 36:38 Wiem, że na atestowanej asfaltowej trasie mogłabym teraz spokojnie pobiec poniżej 36 minut... Jutro będzie próba biegu w tempie maratonu. Niestety start jest o 13:00, a prognozują upał, nawet powyzej 30 stopni. Zobaczymy jak to będzie. Mam nadzieję, że pojadę...
 

N, 4 września 2011, 17:40 – Półmaraton w Sochaczewie

aj, no działo się... od rana z przygodami... Miał być spokojny półmaraton w tempie planowanego maratonu/// Maciek o 7 rano wyglądał bardzo słabo... stwierdziliśmy, że nie ma sensu jechać razem. Oczywiście czułam się źle, że zostawiam Bartka... Poza tym nie spałam w nocy. Tymczasem przed samym wyjazdem Bartuś miał mały wypadek... przewrócił się i okropnie rozciął wargę- było dużo krwi, na szczęście to nic groźnego. Ale nie mogłam zostawić maluszka samego... To spowodowało, że Maciek stwierdził, że w takim razie jedziemy wszyscy. I pojechaliśmy. (ile to już razy powtarzałam, że to już ostatni raz jadę do Sochaczewa??) Pierwszy absurd to zamknięcie biura zawodów o 11-tej, podczas, gdy start jest o 13-tej... No dobra. Przejazd 21 km autokarem baaardzo starej generacji... bez klimy, z postojem na patetyczne wieńce, etc. Dojechaliśmy (średnie tempo 25km/h) na 5 minut przed startem - kiedy zrobić rozgrzewkę? Skorzystać z toalety?, a w moim przypadku jeszcze przewinąć małego??? Nikt nic nie mówi, nie potwierdza za ile będzie start. Gdy spokojnie korzystałam z "krzaczków" usłyszałam wystrzał z pistoletu. Obok mnie było kilkanaście osób. Jak zwykle w Sochaczewie - biegaczy ma się "gdzieś". Bardzo ciężko poinformować, że zaraz start... Bez komentarza... Linię startu przekroczyłam prawie minutę za późno. Zaczęło się zatem od "klnięć" i gonitwy... Było 30 stopni ciepła. Upał. Wiatr, chyba najsilniejszy z jakim się mierzyłam. Całe 21 km "w mordęwind". Bez komentarza po raz kolejny. Wyprzedzałam. Cały półmaraton wyprzedzałam i mierzyłam się z wiatrem i upałem. Starałam się utrzymać tempo w miarę równe, poniżej 4 min/km. Miało być na 1;22:30, a wyszło 1:23:25 (od startu do mety), wg. oficjalnych wyników 1:24:20 - niestety pomimo chipów nie było maty na starcie, także podano tylko czas brutto. Spokojnie. Bez szarpania, w sumie...nudno. Ale na wkurzeniu przez cały dystans. Na jeszcze większym, gdy zobaczyłam, że "p**" Białorusini (dwóch panów) gdy zobaczyli, że sami nic nie zdziałają, zawrócili się po Białorusinkę. I prowadzili ją we dwójkę do mety (jakieś 13 km). Ja zmagałam się z wiatrem sama. Tymczasem, gdy dobiegałam do mety usłyszałam, że oczywiście zwycięża Białorusinka!!! (a wygrywam tam trzeci raz i za każdym razem jest taka sama sytuacja. Czy oni maja jakiś kompleks, że Polka wygrywa, a nie zaproszone Panie z zza wschodniej granicy???). W końcu maraton musi mieć w nazwie "międzynarodowy"!!! Jak ktoś chce sobie sprawdzić, kto z mężczyzn wygrał, i kiedy był zawieszony za doping to można poszperać. Bez komentarza. Po raz kolejny. Ale włodarze się cieszą, gratulują i mają "półmaraton międzynarodowy"... Na szczęście Pani nie miała ze mną szans. Ogólnie ten start mnie przekonał, że 2:45 jest w zasięgu. Takie tempo jak dziś to pikuś... Moje szczęście nie miało też granic, bo Maciuś zrobił życiówkę. Pchając wózek z Bartusiem. Chory. No, teraz jestem spokojna o jego maraton;) I tu kolejny komentarz... Dla co najmniej połowy zawodników brakowało wody na trasie! To żenujące. Maciek miał w wózku kilka butelek i po prostu dzielił się z umierającymi na trasie - a interwencji medycznych było kilka. To skandal! Po raz kolejny na tym półmaratonie brakuje wody! A wiadomo, że statystycznie zawsze jest upał... A punkty nawadniania tylko 3 - na 4, 10 i 14-tym km (choć miało być na 5,10 i 15) Mało. Naprawdę mało, szczególnie, że limit czasu to 3h. Mnie wystarczyło, ale... widziałam, jak niektórzy wyglądali. Miłe rzeczy: Nagrodzono nas w kategorii biegająca rodzina;) Fajne wieńce na głowę. Szkoda, że zero kibiców na trasie, ruch w pełni (a nie jest miło być wyprzedzanym prze tira). No, tym razem chyba naprawdę po raz ostatni... PS. Aj, w Pile miałam szanse na medal... Z drugiej strony - pobyłam z rodziną i miałam dwa porządne starty: sobota - 10km (spokojnie, bez żadnego parcia na rekord) 36,20 i dziś półmaraton w 1:23:25 (oficjalnie 1:24;20). Może jeszcze będzie szansa w tym roku na życiówkę w połówce. Stać mnie.

Śr, 7 września 2011, 08:53

Palec chyba nie jest złamany, ale noga cały czas boli. No i tylko szerokie, przyduże buty wchodzą w grę... Nie jest to optymistyczne... Wtorek - spokojne 12km, tempo 4,55 Dzisiaj, bardzo o poranku, 10km w 44 minuty; w tym 2x3' (3:45min/km) + 3x1' (3:30min/km). Taki trening na pobudzenie. Poza tym gdy biegnę szybko zapominam, że palec boli...

Śr, 14 września 2011, 11:45 – Mistrzostwa Świata w Albanii

Cofnę się powoli do momentu, kiedy... skończyłam;) W piątek miałam bardzo dużo pracy, aż w pewnym momencie myślałam, że się spóźnię na samolot. Na szczęście nie było korków i sprawnie udało się dotrzeć na Okęcie (tzn. Lotnisko Chopina;) Na lotnisku spotkałam już większą część naszej, polskiej ekpiy. Podróż przebiegła sprawnie, ale była bardzo męcząca, bo jednak nie było kiedy się zdrzemnąć. W Tiranie wylądowaliśmy po północy, tam jednak okazało się, że musimy czekać na Danusię, która leciała innym połączeniem. Samolot się spóźnił i była dopiero po drugiej. Po trzeciej w nocy dowieziono nas do hotelu. Nie mogłam spać. Było tak duszno, a z klimatyzacją za zimno i za głośno, poza tym bałyśmy się przeziębić przed startem. Jakoś ze 3 godziny przedrzemałam, ale czułam się "wypluta". Rano nie dało się spać, bo hałas dobiegający z ulicy był duży, no i akurat naprzeciw naszego okna trwały jakieś prace remontowe. Cóż, pomyślałam, że może później uda się położyć... Po śniadaniu PLAŻA. W końcu hotel 100 metrów do morza, ciepłego morza... Alternatywą było zwiedzanie trasy biegu, ale... po co? Po co 2 godziny spędzić w ukropie w autokarze, skoro można się popluskać, pobiegać po plaży i troszkę poopalać... Po co? 35 minut biegania brzegiem morza, boso 😀 Po południu czekała nas i tak wyprawa do Tirany na ceremonię rozpoczęcia. Było bardzo patetycznie, długo i nudno. Nie lubię tego wymieniania działaczy, dziękowania sobie i dwugodzinnych przemówień premierów, czy ministrów sportu. Możnaby to zrobić krótko i treściwie. Występu lokalnych zespołów załamały mnie (po nieprzespanej nocy siedzenie w jakieś obskurnej haki do dwudziestej pierwszej było masakryczne). W nocy słabo spałam. Chyba przez duchotę, bo przecież się nie denerwowałam;) Rano wstałam ok siódmej, śniadanie, no i wyjazd autokarem (bez klimy) na trasę. O 9.15 startowały juniorki i trzeba powiedzieć, że miały dużo szczęścia, potem temperatura gwałtownie wzrastała. O 10 świetną dyspozycję pokazali nasi juniorzy zdobywając srebro w drużynie. Jak oni lekko biegli!! Obrazek Najbardziej bałam się odwodnienia lub udaru. Przy temperaturze dobijającej czterdziestki wszystko mogło się zdarzyć... Nawadniałam się, pociłam, ale i tak czułam słabo... W tym roku w Polsce takich upałów nie było. Przed startem polewałam się wodą i wygladałam, jakbym już była PO BIEGU... Obrazek Nie miałam taktyki, ani konkretnych założeń. Bardzo chciałam być w pierwszej połowie stawki. Ale zawodniczki, seniorki wygladały na mocne. Były ekipy z najodleglejszych zakątków świata, nie zabrakło bardzo mocnych Amerykanek, Australijek, Kanadyjek, z Europy do zwycięstwa typowano Włoszki. Na trasie najgorszy był pył. Unosił się wszędzie i nie pozwalał oddychać. Sama trasa nie była trudna, ale przy takiej spiekocie nie miało to znaczenia. Obrazek Zaczęłam spokojnie, ale przez to utknęłam za zawodniczkami, które bardzo zwolniły, a Turczynka przede mną zaczęła iść pod górę. Niestety nie potrafię jeszcze za dobrze radzić sobie z zmianą tempa. Straciłam dużo energii na próbie wyprzedzania (a ścieżka bardzo wąska). Cóż... to nie była trasa na Mistrzostwa Świata! Stanowczo za wąsko. Zbieg też nie był fajny, bo ciągle dziury, rowy, uskoki i piach. Uważam, że był technicznie znacznie łatwiejszy niż w Ustrzykach, ale przez ten pył i tłok słabo było widać, co się dzieje kilka metrów przed biegnącym. Druga pętla spokojnie pokonana. Znowu źle trafiłam i cały podbieg byłam blokowana. Przed samym szczytem wyprzedziła mnie Danusia. Była z nas zdecydowanie najmocniejsza tego dnia. No i miała "twardość" ze stadionu. Poza tym to zdecydowanie najszybsza biegaczka górska (choć na razie taka sama z Danusi góralka, jak i ze mnie - "pierwszoroczna";). Zbieg już sobie podarowałam i "dotoczyłam" sie do mety. Sądziłam, że jestem na szarym końcu. Obrazek Dobiegłam na 27 pozycji. Zgłoszono do startu 63 seniorki, 52 ukończyły bieg. Na 24 pozycji Danuta Woszczek. 31 Anna Celińska 35 Dominika Wiśniewska. Równa ekipa, na średnim światowym poziomie. Jak dla mnie "super";) Po biegu plaża :) Piękna i piaszczysta. I kilkadziesiąt minut biegu po plaży, bo strasznie chciało mi się biegać. Czułam niedosyt. Za krótki dystans - 8,777 km. Polecam wakacje w Albanii - jest tanio, gorąco i gdybym nie wiedziała, to pomyślałabym, że jestem we Włoszech, albo w Grecji. Oczywiście gorzej z "zapleczem". Wieczorem impreza:) Po tańczeniu wreszcie zaczęły mnie boleć nogi;) Następnego dnia rano 35 minut po plaży ( w butach)
 

Cz, 15 września 2011, 07:27

14 września, poranne ciężkie 10,1km Pod koniec 3 minutówki na pobudzenie - niestety nie zdały egzaminu, bo organizm nie chciał się pobudzić. Więcej odpuściłam, bo nie miało to sensu. Maraton zapowiada się rekreacyjnie. Nie mam teraz czasu na bieganie, mam ciężkie nogi, jestem jakaś taka "nie do życia". A może akurat przez tydzień odpocznę...;)

Pn, 19 września 2011, 07:24

17 września, sobota Nogi jeszcze ciężkie, jakieś takie "nieswoje". Założenie - dyszka w tempie maratonu. Ale zapominam zegarka. Musze się pod kogoś podłączyć, dogaduję się z Jurkiem Magierskim i zaczynamy bardzo spokojnie, tak ok. 3:55. Jednak na 6 km Asia próbuje nas wyprzedzić, więc stwierdzam że przyspieszamy. Równe 38:00. W wolnym biegu. Maciek biegł z Bartusiem - zrobili życiówkę;) 18 września, niedziela BEMOWSKI BIEG PRZYJAŹNI Jakkolwiek dziwnie to zabrzmi - bardzo spokojnie. Przez pierwszy kilometr trzyma się mnie Asia Tekień, ale bardzo szybko odpuszcza. Zostaję zupełnie sama na krętych, poprzecinanych "hopkami" ulicach. Nie jest to miła trasa - nie ma jak biec optymalnie, trzeba kluczyć, omijać samochody, zatrzymywać się, nawrócić dwa razy na agrawce. Tempo troszkę rwane. Wg. Garmina równiutko po 3:30, ale wyszło 5,180m. W wynikach 18:04. Już chyba pisałam, że nigdy nie byłam taka szybka... i tak swobodnie mi się nie biegało... Po co mi ten maraton za tydzień????