11 czerwca był przeokropny upał.
Mały niespokojny. Nie było mowy, żeby myśleć o bieganiu.
Woda z ujęć zdrojowych nie gasi pragnienia na długo. I szczerze powiedziawszy nie należy do najsmaczniejszych.
Na deptaku średnia wieku oscyluje wokół siedemdziesiątki. Po uwzględnieniu wycieczek szkolnych...
Cienia brak.
Dopiero po 21-wszej robi się cudowny wieczór. Prawie jak na riwierze. Prawie.
12 czerwca, sobota
Poranne 5km. A upał już skwierczał. Ledwo poruszałam nogami, tętno od razu wskoczyło w wysokie rewiry.
Brak motywacji. Brak sił. Brak czegokolwiek.
Potem kilku godzinny spacer. Maciek pchał wózek, ja dreptałam w słońcu.
13 czerwca, niedziela
Wieczorem (hura! po 20-tej mogę biegać
)
12 km, średnie tempo 5,05 min/km, tętno 151 bpm (ale dla pierwszych 10km znacznie poniżej 150 bpm).
Ostatnie 2 km to BC2
1 km- 5,09
2 km- 5,15
3 km- 5,12
4 km- 5,08
5 km- 5,08
6 km- 5,12
7 km- 5,09
8 km- 5,15
9 km- 5,12
10 km- 5,00
11 km- 4,51 (165 bpm)
12 km- 4,30 (172 bpm)
Po takim treningu czuję, że wróciłam do świata żywych. No ale mam pewne wątpliwości czy w sobotę uda się złamać 20 minut. Na pewno ambicja jest
Podobne