Właśnie sobie uświadomiłam, że to co robię jest ... nudne. Biegam. No, biegam. Ale na cokolwiek innego ciężko znaleźć czas- chyba, że z dzieckiem. A z dzidzią nie zawsze jest fajnie... dziś miałam ochotę pozabijać (a przynajmniej nakrzyczeć) na starsze panie w metrze, które dotykały Bartusia (jego-moje kochane rączki) i zatroskane pytały czy mu nie zimo. Jak ma mu być zimno, skoro jest w nosidle, które robi za podwójną warstwę ubrania. Bardziej boje się, żeby nie był przegrzany... ach! No i nadal matka z dzieckiem w nosiku, a nie w wózku, wzbudza sensacje. A to takie wygodne. Przecież po naszych chodnikach nie przetachałabym nawet naszego nowego trójkołowca. A zmieścić się do środków masowego transportu? No way. Tymczasem pchać się w piątek samochodem do centrum to dopiero porażka.
Ok, powyżalałam się.
Jeszcze nadrobię zaległości i napiszę, że w sierpniu przebiegłam
337 km. No! Wreszcie powyżej trzystu.
2 września, czwartek
12,5 km. Po 5,0. Rozbieganko.
I godzina fitnessu. Taki ogólnorozwojowy aerobik (bo mi się nie chce samemu ćwiczyć...)
3 września, piątek
14,6 km
Pierwsze 10 km po 4,42.
Potem kłopoty. Żołądkowe.
Ach.
Jak się zagryza rybę ciastem czekoladowym i popija mlekiem...szkoda gadać
no wstyd po prostu.
Ale smaczne nawet było
Podobne