Pn, 6 września 2010, 20:17

6 września, poniedziałek Dzisiaj luzik, choć TAK mi się chciało biegać. Chyba jestem mutantem...musiałam się nieźle hamować, żeby było krótko i wolno... 6 km po 5,0 min/km długie rozciąganie, potem sauna. Żadnych zakwasów. Jedyna niedogodność to otarcia na stopach :( pęcherze z krwią :( ale ponieważ to nie pierwszy raz to jakoś za bardzo się nimi nie przejęłam. Muszę kupić nowe startówki.

N, 5 września 2010, 19:03

5 września, 2010 Obrazek No. Jakoś tak wyszło, że życiówka. Hmmm... 1,24,07 A zaczęło się tak niewinnie. Wiedziałam, że wygram. Także spokojnie pierwsze 10 km po 4,02 A potem zaczęły się górki. I mi się lekko przyspieszyło. W głowie cały czas myśl, że przecież gdyby przyszło mi się ścigać, to mogłabym :) Dobiegłam i się wróciłam 3 km, żeby pomóc Maćkowi, który biegł z Bartusiem w wózku. I nic. I wiem, że na wiosnę spróbuję cały maraton w takim tempie :) to nie straszne! Ten półmaraton był najmniej bolesny w mojej dotychczasowej karierze. Czekałam na kryzys i się nie doczekałam... Ale na razie stawiam na krótsze dystanse. Musi paść życiówka na piątkę, a może i na dyszkę się uda. W październiku mam nadzieję zaczaić się na 1,22 w jakieś połówce. I to też nie musi być bolesne. 4,00/3,57/4,03/4,08/4,01/4,05/4,03/3,53/3,57/4,01/ 4,01/4,00/3,58/4,02/3,57/4,08/3,56/3,58/3,58/4,01/3,42 plus finisz. I mój Maciuś też ładny czas z wózkiem 2,05 :) Fajnie:) Ewa- szacun! Bez wózka byłabyś trzecią z kobiet. Na pewno!! Ogólnie miło było, zwłaszcza że orgowie zrównali nagrody kobiet i mężczyzn ;) Piękny dzień, pogoda idealna do biegania.

Pt, 3 września 2010, 18:18

Właśnie sobie uświadomiłam, że to co robię jest ... nudne. Biegam. No, biegam. Ale na cokolwiek innego ciężko znaleźć czas- chyba, że z dzieckiem. A z dzidzią nie zawsze jest fajnie... dziś miałam ochotę pozabijać (a przynajmniej nakrzyczeć) na starsze panie w metrze, które dotykały Bartusia (jego-moje kochane rączki) i zatroskane pytały czy mu nie zimo. Jak ma mu być zimno, skoro jest w nosidle, które robi za podwójną warstwę ubrania. Bardziej boje się, żeby nie był przegrzany... ach! No i nadal matka z dzieckiem w nosiku, a nie w wózku, wzbudza sensacje. A to takie wygodne. Przecież po naszych chodnikach nie przetachałabym nawet naszego nowego trójkołowca. A zmieścić się do środków masowego transportu? No way. Tymczasem pchać się w piątek samochodem do centrum to dopiero porażka. Ok, powyżalałam się. Jeszcze nadrobię zaległości i napiszę, że w sierpniu przebiegłam 337 km. No! Wreszcie powyżej trzystu. 2 września, czwartek 12,5 km. Po 5,0. Rozbieganko. I godzina fitnessu. Taki ogólnorozwojowy aerobik (bo mi się nie chce samemu ćwiczyć...) 3 września, piątek 14,6 km Pierwsze 10 km po 4,42. Potem kłopoty. Żołądkowe. Ach. Jak się zagryza rybę ciastem czekoladowym i popija mlekiem...szkoda gadać :ojnie: no wstyd po prostu. Ale smaczne nawet było ;)

Śr, 1 września 2010, 16:27

Ach, ten deszcz wszystko pokomplikował. A jak się jest kobietą z małym dzidziusiem to normalnie trzeba się nieźle nakombinować, żeby pobiegać...A już w taki deszcz! Przegrana sprawa. Bo Maciek 3 dni poza domem. Bo moja mama musiała wracać do Łodzi zająć się zwierzakami. No i pójść do pracy. Bo ja "nie mogę pozwolić sobie na przeziębienie". Blablabla. 30 sierpnia, poniedziałek Ponieważ planowałam start w GP Warszawy to trening lekki. 11,3 km, śr. 4,51 min/km 5 przebieżek Spokojnie. Skoki po kałużach, a raczej próby ich ominięcia. 31 sierpnia to WIELKIE NIC. A miało być tak przyjemnie na Kabatach! Wiem, wiem- teraz muszę myśleć przede wszystkim jako mama. No i rozsądek zwyciężył. 1 września, środa 15,2 km 71 minut 50 minut to bieg z narastającą prędkością (czyli trening, który zawsze pomaga mi się rozładować, nie powoduje zakwaszenia. Jednym słowem jest przyjemny). Od 12,1 km/h do 14,5 km/h. A, no i Bartuś skończył 5 miesięcy :)

N, 29 sierpnia 2010, 19:17

Podsumowanie TYGODNIA: 55 km 5 treningów, jedno ściganko. Czas złapany na 9,5 km (?) niecałe 36 minut. 29 sierpnia, niedziela 16,5 km po 5,09 min/km 5 przebieżek Wszystko spokojnie, skacząc po kałużach. Lubię być w lesie po deszczu. A Mały dziś po raz pierwszy testował joggera :) Nie protestował. Wózek jest genialny, prowadzi się go świetnie. Zobaczymy czy we wtorek Kabatach nie pobiegnę z wózkiem. I tak będzie to start treningowy. No, zobaczymy.

N, 29 sierpnia 2010, 05:37

27 sierpnia, piątek W czwartek odpuściłam. Nie żebym chciała, ale czasem muszę się poddać ;) dla dobra stosunków rodzinnych. 9,5 km spokojnego biegu i 6 przebieżek (też na luzie). 28 sierpnia, sobota Obrazek no...pierwsza wygrana...od dawna. Od urodzenia Bartusia na pewno. I Bieg Bobra. Biegłam na luzie, z ogromnym zapasem. Zaczęłam wolno, także Kasia (kapan) i jeszcze jedna dziewczyna były z 200 metrów przede mną na pierwszym kilometrze (ok. 3,45 min/km). Ale już na 1,5 wyprzedziłam dziewczę, które ewidentnie za szybko zaczęło, na dwójce doszłam Kasię i wiozłam się za nią do 5 km (ok. 18,40). Ale dłużej już nie wytrzymałam i zaatakowałam. Szybko odskoczyłam i tak już zostało. Nie wiem skąd u mnie taka szybkość i swoboda. Może to te góry. Górki :) A co do samych zawodów to niestety duża wpadka organizacyjna. Źle zabezpieczona trasa, 90% startujących (w tym ja i kapan) nadłożyła 800 metrów. Niby nic, ale potem trzeba było jeszcze "walczyć" o miejsca. Na szczęście dominacja moja i Kasi była bezsprzeczna. W tym miejscu ukłon w stronę trzeciej zawodniczki za fair play. Poza tym trasa fajna, jedzenie na mecie bez ograniczeń. Nawet jakaś woda była na trasie, ale w padającym deszczu nie kusiła ;). Duże zaangażowanie lokalnych władz. Szkoda tylko, że wcześniej nie poinformowano, że start odbędzie się 10 minut wcześniej. Przez to nie zdążyłam zrobić rozgrzewki. Ale wyższość Państwa Młodych, sto lat! Mieć bramę startową za bramkę, ot nie każdy może ;) Za bezsprzeczny sukces uważam też dotarcie "czołgiem" Maćka na miejsce. 62 km, a zajęło to 2 godziny! Ach, ta nawigacja...A z powrotem już 50 minut :) Ale najważniejsze, że dowiozłam Małego i babcię bezpiecznie.

Cz, 26 sierpnia 2010, 07:14

25 sierpnia, środa Niestety było dużo do załatwienia i mogłam wybrać się na bieganie dopiero po zmroku. A to już tak wcześnie! Uwielbiam jesień, szczególnie tą wczesną jesień, ale tak szybko robi się ciemno... 9,5 km luźniutko, równo po ok. 4,56 min/km Najważniejsze o tej porze to nie dać się potrącić! Kierowcy jeżdżą po osiedlach jak opętani. Za nic mają pieszych, a już biegnących w ogóle nie zauważają. I tu niestety muszę napisać parę złych słów o kobietach-kierowcach: nie patrzą, nie reagują dostatecznie szybko, są takie rozkojarzone. Oczywiście generalizuję, ale... tak wynika z moich obserwacji. Także samej siebie.