Mam nadzieję, że nie wkurzę nikogo za bardzo tym wpisem. Będzie o tym, że bieganie maratonów może sprawiać frajdę;) postrzeganą jako nieco za krótka zabawa w bieganie 🙂
Ale do brzegu.
Jeszcze rok temu ledwo biegałam. Dopiero wychodziłam z ciągnącej się miesiącami kontuzji ścięgna Achillesa. W tym miejscu wielkie podzięki dla doktora Domżalskiego i fizjoterapeuty Szczepana Figata. Trafiłam w najlepsze ręce. Szkoda, że nie od razu.
W kwietniu 2015 ledwo złamałam 39 minut na dychę. Było ciężko. Dlatego maraton wykluczyłam już na początku i postanowiłam wystartować w zabawie biegowej Wings For Life (naprawdę tak traktowałam ten bieg na początku, nie wiedziałam, że jest jakakolwiek nagroda, sądziłam, że chodzi tylko o cel charytatywny i dobrą zabawę). Udało mi się wygrać (jak wiecie po ciężkich przejściach), ale wygrałam nie tylko bieg, nie tylko podróż do Australii, przede wszystkim na nowo narodziłam się jako biegaczka.
Postanowiłam spróbować swoich sił w biegach ultra (w końcu 10 lat temu od dystansu 100km zaczęło się moje bieganie;). Zdobyłam v-ce Mistrzostwo Polski w Ultramaratonie Górskim, wygrałam nieoficjalne Mistrzostwa Polski w biegu na 100k. I wtedy zapragnęłam wrócić do ścigania się.
Zamieściłam krótkie ogłoszenie na FB. Było trochę zgłoszeń, ale najbardziej po drodze stał mi Hubert Duklanowski. Trener, który naprawdę oddał się trenowaniu ludzi. Nie robi tego przy okazji swojego biegania. Choć biega, i to jak!
Od grudnia minęły ledwie 4 miesiące, a ja już czuję się zupełnie kimś innym. I nie chodzi tylko o nowe rekordy (35,08 na 10km, 1:16 na 21km, czy wreszcie 2,43,57 w maratonie), polubiłam bieganie szybkie. Lub nazwę to inaczej – przestałam się bać jednostek treningowych, które omijałam z daleka (no bo jak brzmi 30 x 300m??? – jakaś maskrejszyn totalna…).
W minioną niedzielę 10 kwietnia miałam okazję wystartować w Maratonie Rzymskim. Najatrakcyjniejszy turystycznie maraton w Europie. Przebiega się obok ponad 80!!!! atrakcji.
I to tyle bajki. Poza tym są zakręty i górki. I jest za ciepło 🙂 Czyli wszystko czego nie lubię w jednym. Dlaczego zatem taka decyzja? Prozaicznie... nigdy wcześniej nie byłam w Wiecznym Mieście... A ja lubię łączyć turystykę z bieganiem... I lubię wyzwania, sczególnie gdy imprezę docelową mam jeszcze przed soba 🙂 znaczy się Wings For Life w Australii 🙂
Nie oznacza to, że do biegu podeszłam niepoważnie. Okres przygotowawczy przebiegł dobrze, byłam nieco przemęczona pracą (taki czas w mojej branży, że często trzeba pracować znacznie ponad normę), niedospana, ale poza tym OK. Jak na moej normy rzecz jasna (ale przy 2-ce dzieciaków normy się zmieniaja;) wytrzymałość też 😀
Maratony nigdy mnie nie przerażały. Mam ich na koncie (tych z atestem na sfalcie) tylko 7, ale każdy kolejny to nowa życiówka. Zaczęłam w 2004 roku od 3,27. Teraz było 2,43... ale wiem, że mogę jeszcze dużo urwać. I w tym jest piękno biegania - metryka nie liczy się tak bardzo. Co skutecznie potwierdzają coraz starsi zawodnicy z nowymi życiówkami. Tylko... trzeba to kochać.
Byłam gotowa na bieg poniżej 2,40. Ale na pewno nie na tej trasie. Nie samotnie przy takim wietrze. Na szczęście trener + rozsądek = bieg na miarę możliwości danego dnia na określonej trasie. To naprawdę tylko matematyka plus samorozsądek. Tak bym to określiła.
Nie miałam "dnia konia". Wręcz przeciwnie, od początku, nie czułam się za dobrze. Ale swoje zrobić chiałam. Problem w tym, że na Rzymskiej trasie strasznie trudno trzymać tempo. Cały czas jest góra-dół. I nawet jeżeli nie są to góry, a jedynie pagórki to można się w tym pogubić. Inna sprawa, że tyłek i czwórki dostają w kość. No ale to miałam wliczone w strategię. Chciałam pierwszą połowę pobiec ok. 2 minuty szybciej od drugiej. Wyszło 1:20:23 vs. 1:23:30. Nie przewidziałam, że ocieplać będzie się tak szybko i że wilgotnośc powyżej 75% zrobi swoje.
Oczywiście jestem zadowolona. 5 miejsce!!! Od 10 km pokonane 8 zawodniczek.
Gdy przybiegłam na męte od razu musiałam zgłosić się na kontrole antydopingową. I to było dość zabawne. Wydawało m się, że wysikanie 150ml zajmie chwilę. Nic z tego, spędziłam tam 2,5h!!! Bez męża (bo komórki nie miałam przy sobie), bez stroju na zmianę jak elita. Za to wmuszajac w siebie 2 litry wody.... To było chyba gorsze niż sam bieg... który naprawdę był dość przyjemny (tylko cos krótki).
Mąż nastepnym razem chce być moim" menagera di top atleta" - hmmmm.... czy to dobry wybór???;)
A teraz... kolejne starty! Już się nie moge doczekać!
Podobne