N, 12 czerwca 2011, 19:06

Sobota... wielki znak zapytania... bo rano egzamin (kończący podyplomowe studia marketingu sportu - oczywiście pierwszy mozliwy termin, bo nie lubię odkładać ważnych spraw), a moje nazwisko na "s" ustawiło mnie dość daleko w kolejce. Na szczęście udało się wejść jako pierwasza:) Oczywiście zdane "śpiewająco":), nawet "celująco". Cóż - w końcu pasja to pasja :usmiech: Zdążyłam zatem na GP Warszawy. Ponieważ zaczęłam ten cykl to pomyślałam, że skoro mam czas to wystartuję. Pobiegne szybki trening. Na starcie jednak uświadomiłam sobie, że bardzo potrzebuję potwierdzenia, że "górami" nie zabiłam swojej szybkości. Potrzebuje pobiec szybko, choć przez chwilę....i pobiegłam. Życiówka na 5 km:), potem zwolniłam (z rozsądku! W połowie trasy byłam 6 open!). Uśmiechałam się, machałam, gadałam. Biegło mi sie wspaniale. Lekko i przyjemnie. Treningowo...37,40 (17,40 na 5km). Zero finiszu, zero zmęczenia. Czysta przyjemność. Ciesze się, że pobiegłam, było mi to potrzebnne. Trasa trudna - kostka brukowa, górki, ostre zakręty, wiatr i upał. I pomimo atestu conajmniej 150 metrów więcej... Niestety następna kobieta 3 minuty za mną. Lubię ten cykl...jest taki "amatorski", "prawdziwy", bez zadęcia. Niedziela (jak napisze "spokojne wybieganie" to znowu podpadnę;) 16,6 km wieczorem, lekko 4,46min/km. W międzyczasie wizyta w Łodzi, 60-te urodziny taty i takie tam...

Ja to mam szczęście!

Ja to mam szczęście!  

Piotr Pacewicz
09.06.2011  
Fot. Bartosz Bobkowski
"Po urodzeniu dziecka pobiłam wszystkie życiówki, dostałam wymarzoną pracę. Jaką mam fajną rodzinę, jak fajnie mi się żyje." Z Dominiką Stawczyk - zwyciężczynią Mistrzostw Polski w Długodystansowym Biegu Górskim rozmawiał Piotr Pacewicz.
Podobno narodziłaś się na nowo jako biegaczka razem ze swoim dzieckiem.
Dominika Stawczyk-Stelmach, rocznik 1982: Bartek ma 14 miesięcy, urodziłam go, mając 28 lat. I od tego czasu wszystko mi się udaje: zdobyłam pracę powiązaną z tym, co kocham, czyli z bieganiem, bo pracuję w Puma Running, pobiłam wszystkie życiówki
półmaraton w 1:19, piątka poniżej 18 minut, dycha w 37 minut!
- Wygrałam mistrzostwa Polski w długodystansowym biegu górskim w Górach Sowich. Dystans 28 km, a góry przepiękne, tajemnicze. Niedługo jadę na mistrzostwa świata do Słowenii. 07.06.2011 WARSZAWA , BIEGACZKA DOMINIKA STAWCZYK STELMACH .  FOT. BARTOSZ BOBKOWSKI / AGENCJA GAZETA
Jak to się udało?
- Może dlatego, że Bartek urodził się w prima aprilis? (śmiech). A poważnie, to decydująca była chyba zmiana trybu życia. Z dziewczyny imprezowej, która co weekend szła się bawić, zamieniłam się w mamę, która musi zadbać, by zawsze coś było w lodówce. Sama się więc zdrowo odżywiam, wcześniej chodzę spać, wszystko mam bardziej poukładane. Dojrzałam psychicznie, stałam się stanowcza, rozwinęłam cechy przywódcze. Macierzyństwo pomaga. Paradoksalnie pomogło mi też skrócenie treningów, bo mam mniej czasu, a na początku miałam obawy, czy tatuś sobie poradzi. Teraz biegam po 8-12 km dziennie, w tempie 4:40 na kilometr, plus dwa razy szybko i krótko, czyli interwały. Do niedawna karmiłam Bartka piersią, to nie przeszkadza w treningu.
A długie wybiegania po dwie godziny i więcej?
- Nie mam tyle czasu, udało się może trzy razy. Teraz jest łatwiej, bo Maciek zaczął biegać z Bartkiem w joggerze [specjalny "biegowy" wózek dla dziecka]. Bartek jeszcze sam nie biega (śmiech), dopiero co nauczył się chodzić.

Miałam straszne ADHD, więc rodzice wymyślili sport, żeby mnie jakoś spacyfikować.

A mąż?
- Maciek zaczął biegać przeze mnie. Nie biega szybko, dlatego lubi startować z wózkiem, bo tak czy siak przybiega w połowie stawki, a jak popycha Bartka, to wszyscy go podziwiają. Mąż ma niebiegową sylwetkę  No, taki trochę misiek, przy 176 cm waży ponad 90 kg, choć i tak schudł już z 10 kg, więc jest mniejszym miśkiem. Ja jestem drobna: 162 cm, 49 kg. Dlatego nadawałam się do łyżwiarstwa figurowego, które trenowałam od czwartego roku życia. Miałam straszne ADHD, więc rodzice wymyślili sport, żeby mnie jakoś spacyfikować. Chodziłam do sportowej podstawówki, miałam dwa treningi dziennie, ale i tak trudno było ze mną wytrzymać. Cały czas po domu biegałam, skakałam, rozciągałam się. Na studiach... Czyli?
- Studiowałam trzy kierunki, ukończyłam historię i europeistykę, AWF-u się nie udało. Szukałam swojej dyscypliny: wspinałam się, jeździłam na nartach, grałam w tenisa. Aż pewnego razu, miałam 22 lata, mieszkałam jeszcze w Łodzi, przeczytałam, że za tydzień maraton. Zgłosiłam się do półmaratonu. Masakra?
- Wcale nie. Na studiach pracowałam jako instruktorka fitness, trzeba było się jakoś utrzymać. Byłam więc jako tako wytrenowana i pobiegłam w 1 godz. 40 min, zajęłam czwarte miejsce wśród kobiet. Poczułam wielką dumę i od razu zaczęłam szukać, gdzie by tu znowu wystartować. Znalazłam "Sudecką Setkę" i zapisałam się. Pobiłam rekord trasy kobiet, 100 km w ok. 13 godzin, dwie godziny przed następną kobietą. Przez dwa tygodnie nie mogłam potem chodzić. Mąż cię musi podziwiać?
- Na początku trochę nie rozumiał, ale teraz, gdy sam biega, już wie, że to jest i pasja, i nałóg. Ja to kocham, uwielbiam biegać, także dlatego, że nie ma bezpośredniej rywalizacji z przeciwnikiem, nie ma walki na śmierć i życie, każdy walczy ze sobą. Poza tym bieganie jest moim przeżyciem duchowym. Każdy człowiek szuka duchowości, uspokojenia, sensu  Najbardziej lubię być wtedy sama, w przyrodzie, o co nietrudno, bo mieszkamy 1,5 km od Lasu Kabackiego [na warszawskim Ursynowie], żeby pobyć tylko ze sobą, rozładować się emocjonalnie. Przychodzą do mnie pozytywne myśli o świecie, o przyrodzie. Jakie ja mam szczęście w życiu, jaką mam fajną rodzinę, jak fajnie mi się żyje. Biegasz szybciej niż Staszewski!
- Biega się głową. Przed ciążą bałam się zaryzykować, myślałam, że takie tempo jest nie dla mnie, bo jestem amatorką. Ale te granice się dziś zacierają. Pewien Japończyk, który normalnie pracuje w korporacji, wygrywa maratony z wieloma zawodowcami. Poza tym ja dojrzewałam razem z tym boomem na bieganie, w którym "Gazeta" ma swoje zasługi, poziom amatorów u nas bardzo się poprawił. Całkiem spora jest już grupa biegających naprawdę szybko. Głównie faceci, niestety, szybkich dziewczyn jest jeszcze niewiele.

Pt, 3 czerwca 2011, 10:44

i niestety pobiegałam...12km, godzinka z hakiem. Źle. Rano w czwartek noga była opuchnięta i bardzo bolała. Cały dzień smarowania altacetem - trochę pomogło. Wieczorem obiecałam już, że poprowadzę facebookowe bieganie, także ok. 6-7 km wolnego biegu plus ćwiczenia. Potem znowu smarowanie i chłodzenie. Dziś noga już mniej spuchnięta, ale bardziej sina. Na szczęście czuję, że to tylko uszkodzenie mechaniczne. Niemniej dyskomfort jest duży i znowu bicie się z myślami - czy biegać dziś??? I nawet nie o kostkę chodzi, bo ona jakoś przeżyje, ale kolano drugiej nogi może tego nie udźwignąć. Chcąc uniknąć bólu stawiam inaczej stopy i dostaje się kolanku...