7 lutego, poniedziałek
Kochani. Apel do wszystkich, którzy chorują. Choroba mija, ale trzeba uzbroić się w cierpliwość. Organizm musi mieć siłę, by zwalczyć infekcję. Lepiej nie trenować jeden dzień dłużej, niż później przechodzić nawrót choroby. Oczywiście, że
mądry Polak po szkodzie, ale może ktoś weźmie sobie do serca moje słowa...
A choroba może być
po coś...w końcu predystynacja i takie tam...
Na zdrowie!
Mam nową fryzurkę
Ależ się w niej dobrze czuję
Bieganie- ok.
10 km, hala
I cały dzień zabiegany. Rozpiera mnie energia, poczułam wiosnę w kościach.
dlatego zaklinam, by nie było spektakularnego powrotu zimy...
TYDZIEŃ 1'/2011
Z racji długiej przerwy (praktycznie 3 tygodniowej!!), miniony tydzień liczę jako pierwszy w przygotowaniach do sezonu 2011.
Wyszedł nie tak strasznie...
77 km
Organizm jednak jeszcze mocno osłabiony, choć ciało chyba zwalczyło wszelkie zarazki.
TYDZIEŃ 2'/2011
6 lutego, niedziela
Zwariowany dzień. Szkoła, zakupy i różne takie...
Bartuś znowu ząbkuje i nie śpi
a z nim nie śpię ja. Ale i tak luty jest bardziej optymistyczny od stycznia
Biegałam wieczorem, wokół domu -
7,5 km, po 4,56 min/km. Nie mam formy w ogóle.
Ale jakoś nie jest mi z tym źle... szczególnie, że priorytetem na ten rok jest szybkość
Z miłych informacji- Karolina Jarzyńska pobiła dziś rekord Polski w półmaratonie, kosmiczny wynik 1,10,36. Gratulacje !!
5 lutego, sobota
Ciężko. Ale postanowiłam powoli wdrażać szybsze bieganie.
7 x 1 min/1 min. Ostania minutówka to półtoraminutówka
Tempo 3,42 min/km.
Jakoś się udało.
Łącznie
14,7 km
Oj, ciekawe kiedy wrócę "do siebie...". Na razie jednak mam inne priorytety.... i nie chcę zapeszać.
4 lutego, piątek
Jak się zacznie dzień o piątej rano to doba wystarcza na życie
17,1 km, tempo 5,04 min/km
Biega mi się ciężko, ale Las Kabacki posiada dobrą aurę:) Warunki do biegania bardzo dobre; ale zobaczymy co będzie, jeżeli odwilż potrwa zgodnie z zapowiedziami.
Potem spotkanie jedno i drugie, a teraz praca. Wieczorem impreza. Dobrze, ze babcia jest u nas jeszcze do jutra...
3 lutego, czwartek
Znalazłam chwilkę na 10,4 km - 50 minut.
Jestem głodna biegania, ale nie mam kiedy . Może jutro uda się wstać skoro świt.
2 lutego, środa
Wstałam, zrobiłam jedzonko synkowi, zerkam na termometr: -3. No to w miarę ciepło. Niestety termometry nie pokazują temperatury odczuwalnej...
Odmarzł mi nos. I uszy.
12,1 km, w tempie nawet nie najgorszym, po 5,04 min/km średnio. Nogi bolały
W lesie kabackim ślizgawka. I jakoś tak bezludnie. Zwierzów też brak.
1 lutego, wtorek
Nie napiszę, że jestem już zdrowa, że wszystko jest super. Nie napiszę tak, bo nie chcę zapeszać oraz dlatego, że super nie jest. Nie może być- wiadomo, po 3 tygodniach chorowania człowiek jest osłabiony i podatny na nowe infekcje.
Jestem wyleczona, ale gardło mnie jeszcze chwilami pobolewa, przy zmianach temperatury pojawia się katar.
Trzymajcie jednak kciuki, żeby było dobrze, bo naprawdę mam dość tego chorowania. Życzcie też zdrowia Bartusiowi, bo znowu kiepsko z nim. Tym razem zaraził się od babci- kaszle, ma katar . Aj, byle do wiosny!
Mam teraz stracha.
Że za wcześnie zacznę ćwiczyć, że muszę się pilnować, dbać o siebie bardziej niż zwykle. Taki strach bywa nieprzyjemny.
Motywacja - niska.
Nie żebym od razu odkochała się od biegania, ale jakoś zdałam sobie sprawę, że nie jest najważniejsze na świecie. Że jak nie zrobię tych "życiówek" to ...trudno. Będzie jeszcze okazja. Lubię być sprawna, ale chyba za bardzo ambicjonalnie podeszłam do treningu. Po co?
Są sprawy ważniejsze.
Oczywiście będę dalej biegać, będę marzyć, że mogę szybciej, lepiej. Ale pozbyłam się presji, którą nota bene, sama sobie na szyi zawiesiłam.
Niedziela - 7 km, wolno.
Poniedziałek - hala- ale prawie nie ćwiczyłam, oszczędzałam się. Ok. 4 km.
Wtorek - 11,6 km, nieco ponad godzinę. Ciężko. Nie mam siły ale cudownie, że mogę biec.
No to jest źle. Antybiotyk przynajmniej przez 5 dni, leżenie (a przynajmniej nie wychodzenie z domu)
Źle się jakoś dla nas ten rok zaczyna - same złe rzeczy mają miejsce.
Nie wiem jak to będzie z pracą
, niestety potwierdzam stereotyp, że młoda mama, albo sama choruje, albo opiekuje się chorym dzieckiem... Nie tak to miało wyglądać.
Złapałam doła.
Dużego.
Do tego wczoraj u lekarza byłam pewna, że nie mam gorączki, a okazało się, że 37,6. To nie chcę wiedzieć ile miałam, gdy byłam pewna, że tę gorączkę mam...
Sezon wiosenny chyba należy już spisać na straty. Najgorzej, że tracę motywację
Choróbsko się nie poddaje. Żadne leki nie pomagają- przechodzi jedynie gorączka, a i ta po dniu, dwóch wraca. Jutro muszę iść do lekarza, bo inaczej nigdy z tego nie wyjdę .
Masakra- choruję już ponad dwa tygodnie. I mam wrażenie, że jest gorzej niż na początku.
Paskudny wirus nie chce odpuścić . Już dawno nie pamiętam, żebym tyle dni była "nie na chodzie". Coś okropnego- nie mam gorączki, więc nie leżę, ale czuje się okropnie- boli mnie głowa, mam zainfekowane górne i dolne drogi oddechowe. Lekarstwa nie działają .
Na szczęście Bartusiowi przechodzi, choć też jakoś wolno to idzie.