- Poniedziałek – 15 km: 25 minut BC1 (tempo 4,50 min/km), 5 x 5 minut (tempo 3,45 a ostatnia 3,40 min/km), p:2' (4,40min/km). Potem 2 x 2,5' drabinki i 3 x 16 powtórzeń na suwnicy.
- Wtorek – 5 minut rozgrzewki na drabince 7,5 km biegu pod górkę z narastającym nachyleniem (od 1 do 7%). Spokojnie.
- Środa – rano 9,5 km na nachyleniu 2%; wieczorem hala lekkoatletyczna
- Czwartek – 13,2 km biegu z narastającą prędkością (ale bez szaleństw)
- Piątek - 14,6 km wariacji - 30' pod górkę, 6 x 2' (3,36min/km, p: 1' 4,36 min/km), 10 minut pod górkę; basen 15’ i 2 x sauna po 8’.
- Sobota – 27,5 km; średnia 4,40 min/km (tempo narastające do 4,50 min/km do 4,20).
- Niedziela – wolne
MOJA BIEGOWA HISTORIA cz.8
8. OPTYMALIZACJA TRENINGU I 2:46 W MARATONIE
Już na początku zimy 2011/12 podjęłam decyzję o starcie w maratonie Łódź Dbam o Zdrowie. Pasował mi termin wypadający 3 tygodnie po półmaratonie warszawskim, pasowała lokalizacja, bo przecież jestem łodzianką z urodzenia i w tym mieście mieszkają moi rodzice. W Łodzi mam większość znajomych, także tych biegowych. A zawsze lepiej na maratonie mieć jakieś wsparcie.
Od początku przygotowań nastawiałam się na atak na 2,40. Nie widziałam potrzeby, żeby postawić sobie poprzeczkę niżej. Miałam już spore doświadczenie maratońskie, byłam w życiowej formie. Trzeba było tylko odpowiednio przepracować zimę. A to wymagało ode mnie bardzo wielu poświęceń i maksymalnej optymalizacji czasu poświęcanego na trening. Nie chciałam, żeby przez moją pasję Bartuś nie widywał mamy. A pracowałam od 8.30 do 17.00. Doliczając do tego prawie godzinne dojazdy nie wyglądało to wszystko różowo.
Podjęliśmy z mężem decyzję, że muszę się przemóc (choć bardzo tego nie lubię) i zacząć trenować wcześnie rano. Bartuś spał zimą prawie do 9-tej, zatem i tak rano mnie nie widywał. Na szczęście mógł być odprowadzany do przedszkola przez tatusia. Dzięki takiemu układowi dnia popołudnia i wieczory mogłam przeznaczyć dla synka. Oczywiście nie starczało już czasu na wiele więcej, bo o 10-tej, najpóźniej 11-tej padałam zmęczona spać.
Do sezonu wiosennego 2012 zaczęłam przygotowywać się pod koniec listopada, po dwutygodniowym roztrenowaniu. Sezon startowy zakończyłam życiówką na 10 km, nie taką jaka mi się marzyła, ale zawsze miło się poprawić. W trakcie roztrenowania praktycznie nie biegałam, chodziłam za to na rehabilitację, na basen i aerobik. Strasznie nie lubię tego okresu, kiedy nie powinno się biegać 😉 Niestety najczęściej ten czas wypada, gdy jest piękna jesień i strasznie żal nie korzystać z ostatnich dni sprzyjającej aury. Ale uważam, że roztrenowanie jest bardzo ważne, także po to, by zatęsknić za bieganiem.
Kolejny już raz, ważnym elementem moich przygotowań były starty na wydmie w Falenicy (dla niewtajemniczonych napiszę, że trasa ma 3 pętle po 3,33 km, na każdej jest 6 wbiegów i zbiegów; podłoże jest piaszczyste, ale zimą najczęściej skute lodem lub zaśnieżone, choć bywają i takie biegi, podczas których zawodnicy taplają się w błocie po kolana).
Zazwyczaj ciężko porównywać poszczególne biegi do siebie ze względu na skrajnie różne warunki atmosferyczne, ale w podczas przygotowań do maratonu 2012 z każdym startem biłam swój rekord życiowy na tej trasie, ostatecznie uzyskując czas o ponad dwie minuty lepszy niż rok wcześnie (38,44). Zaczęłam swobodnie wygrywać z osobami, które dotychczas pozwalały mi tylko swoje plecy.
Do treningu włączyłam nowe elementy – Jacobs Ladder, czyli wspinanie się po „ruchomej drabinie” symulującej strome górskie podejście oraz interwały wykonywane na bieżni mechanicznej na nachyleniu 5-8%. Drabina pozwalała na bardzo efektywne wykorzystanie nawet niewielkiej ilości czasu – angażując mięśnie rąk i nóg, przy bardzo wysokiej intensywności stanowiła też niezastąpioną rozgrzewkę. Już 10 minut ćwiczeń powodowało mocne zmęczenie i puls zahaczający o 90% max (także w zależności od planu mogłam wykonywać trening aerobowy lub anaerobowy). Jeżeli chodzi o bieganie pod górkę to były to zazwyczaj 3 lub 4 minutówki (odpowiednio 750 metrów lub kilometr) wykonywane w tempie 4 min/km na przerwie 2 minuty biegu po płaskim (tempo ok. 4,25 min/km). Dodatkowo po treningach szybkościowych robiłam 3 serie po 15 dynamicznych powtórzeń na suwnicy (urządzenie na siłowni, które pozwala w pozycji półleżącej wypychać ciężar do góry). Wspomniane elementy pozwoliły mi poprawić szybkość i siłę.
Poza tym, tak jak w roku poprzednim, regularnie prowadziłam zajęcia na hali lekkoatletycznej – w tym sezonie skupiając się głównie na sile biegowej i core stability (mniej było ćwiczeń na płotkach, mniej biegania). Starałam się też 2 razy w tygodniu korzystać z sauny (2-3 sesje po 8 minut, na odpoczynku 5 minutowym) oraz przynajmniej raz w tygodniu po treningu pływać (bardziej regeneracyjnie niż treningowo, maksymalnie 25 minut). Na więcej niestety nie miałam czasu.
Na szczęście dość szybko udało mi się zaadoptować do porannego wysiłku (choć naprawdę strasznie nie lubię trenować rano!). Pakowałam torbę z rzeczami na ćwiczenia wieczorem i przez 5 dni w tygodniu wstawałam o 5-5.30 rano, by po 15 minutach od przebudzenia (bez śniadania, jedynie na kawie z mlekiem) przemknąć przez śpiące o tej godzinie miasto i o 6-6.30 zacząć ćwiczenia. 0 8.30 zaczynałam pracę. Weekendy przeznaczałam na dłuższe wybiegania, w tym roku dochodzące już do 28 km w tempie ok.4,40 - 4,20 min/km.
W okresie świąteczno-sylwestrowym wybraliśmy się całą rodziną na obóz biegowy, niestety ja już pierwszego dnia wylądowałam na antybiotyku (parszywe zapalenie krtani) i niewiele skorzystałam z tego okresu. Wydaje mi się, że tak bardzo czekałam na ten wyjazd i tak liczyłam na jego pozytywny wpływ (sportowy jak i psycho-fizyczny), że organizm przestał się mobilizować i łatwo złapałam infekcję. Ponoć jest to dość powszechne u osób, które mocno obciążają swój organizm.
Szkoda.
Na szczęście pod koniec stycznia udało mi się na 5 dni wyskoczyć do Zakopanego. Wyjazd był służbowy, ale czas na bieganie się znalazł. Było cudownie – prawdziwa śnieżna zima z mroźnym wyżowym powietrzem. Dwa razy udało mi się pobiec prawie 30 kilometrów Ścieżką pod Reglami, a potem na Ornak. Dzięki temu w styczniu przebiegłam najwięcej kilometrów w ciągu miesiąca w życiu – 390!. Dla porównania w grudniu było to 280 km.
Przykładowy tydzień treningowy (luty 2012):