W Dębnie, w niedzielę 2 kwietnia o godzinie 11-stej rozpoczęły się Mistrzostwa Polski Kobiet w Maratonie. Mistrzostwa organizowane są od 1981, większość edycji właśnie w Dębnie. Dlaczego tam? Czemu w małym miasteczku pod Niemiecką granicą? Czemu na maratonie, który jest w stanie przyjąć „zaledwie” 2500 osób?
Nie znałam odpowiedzi na te pytania. Wiedziałam tylko, że Maraton Warszawski wycofał się z Organizacji MP kobiet w maratonie już po jednej edycji (2012). Okazało się, że wielka impreza nie pomogła w osiągnieciu spektakularnych rezultatów i ściągnięciu całej polskiej czołówki kobiet. Agnieszka Mierzejewska pobiegła tam bardzo przyzwoity czas 2:34:15, ale już do srebra wystarczyło 2:41:52 (zatem gorzej niż w tym roku w Dębnie). Dwie kolejne edycje odbyły się na powrót w Dębnie (w 2013 Agnieszka Gortel-Maciuk wygrała z czasem 2:40:03, a rok później Arleta Meloch 2:43:02). Potem, dwa maratony zawodniczki biegały w Łodzi. W 2015 roku Monika Stefanowicz pobiegła tam najlepszy wynik MP, jedyny poniżej 2:30 (2:29:28). Druga była Agnieszka Mierzejewska 2:30:55. Ale na tym koniec. Na brąz wystarczył wynik 2:47:24. W 2016 Agnieszka Mierzejewska triumfowała z czasem 2:32:04. Niestety już srebro i brąz to wyniki 2:46:33 i 2:55:04. Nie udało się zatem znacząco podnieść poziomu, choć wyniki zwyciężczyń były bardzo dobre. W sytuacji, w której Mistrzostwo Polski realnie nie wiąże się z żadnymi benefitami (w maratonie liczy się minimum określone przez PZLA, które może być wypełnione na dowolnym biegu z atestem IAAF), zwyczajnie nie opłaca się zawodniczkom z najlepszymi rezultatami stawiać w komplecie. Znacznie łatwiej o świetny czas w dobrze obsadzonym maratonie, gdzie prowadzi pacemaker. W grę wchodzą też większe pieniądze. Nie rozumiem w tym miejscu nieco emocjonalnych wpisów na temat poziomu… tylko zmiana systemu na amerykański (na imprezy Mistrzowskie kwalifikują się 3 najlepsze zawodniczki – liczy się tylko jedna impreza, nie mają znaczenia czasy osiągane na maratonach komercyjnych) lub bardzo wysokie nagrody dla co najmniej 5 zawodniczek może coś zmienić.
Trzeba zrozumieć zawodowych biegaczy. Dla większości z nich nagrody są podstawowym źródłem utrzymania. Każdy kalkuluje. Dość słaba medialność biegaczek (i nie skupianie na tym większej wagi) sprawia, że sponsorzy pomagają niechętnie. Polecam artykuł Marcina Nagórka z magazynbieganie.pl – http://www.magazynbieganie.pl/biegacze-a-media-dlaczego-wartosc-marketingowa-polskich-wyczynowcow-jest-bliska-zeru/ Jest jeszcze kwestia przynależności do wojska (tam zatrudnieni są nasi zawodowi biegacze) i wynikających z tego zobowiązań do startów w Mistrzostwach Świata Wojskowych.
Pamiętajmy, że każda zawodniczka posiadająca licencje mogła zgłosić się do MP i wystartować. Takie są zasady na całym świecie - licencja musi być, nie ma co się na to wściekać. Z najlepszej 10-tki maratonek z 2016 roku na liście startowej było 5. Agnieszka Gortel po półmaratonie w Trójmieście podjęła decyzje, że nie startuje. Andżelika Mach i Anna Łapińska zeszły po połowie dystansu. Andżelika zapowiadała, że będzie biegła na 2:32, Ania wspominała o 2:35. Ale pogoda zweryfikowała wszystkie plany. Tyle, że… prognoza pogody była powszechnie dostępna i znana każdemu. Ale to jest urok maratonu – to dystans, który bywa nieprzewidywalny, potrafi złamać nawet najtwardszych. Nie kupuję komentarzy, że "interesują mnie tylko dobre wyniki, na słabe szkoda nóg". Gdy ktoś stawia się na starcie to po to, by podjąć walkę. Rozumiem, że czasami zmuszeni jesteśmy zejść, ale na Boga! nie dlatego, że szkoda nóg! Biegaczki kochane, więcej pokory!
Ale wracając do początku... Bo miało być o MP 2017 🙂 Subiektywnie.
Tutaj znajdziecie więcej informacji o historii Maratonu w Dębie
http://www.maratondebno.pl/historia-maratonu-debno,91.html . Jadąc do Dębna nie spodziewałam się wiele. Sądziłam, że to dość zaściankowa impreza, która przez 44 lata nie ewoluowała. Ale zaskoczono mnie, bardzo pozytywnie. Po pierwsze ze względu na twardo określony limit zawodników, który dla komfortu biegających nie ma być zwiększany w przyszłości. Po drugie, z powodu kibiców! Nigdzie w Polsce nie spotkałam takich tłumów, nigdzie jeszcze nie czułam, że ludzie (ci niebiegający) czekają na maraton. Że to dla ich społeczności coś wielkiego. Pomimo, że odcina im się główną ulicę i drogę wyjazdową z miasta. Tak, Maraton w Dębnie to prawdziwe biegowe święto.
Minusem lokalizacji na pewno jest oddalenie od stolicy, a także mała liczba miejsc noclegowych. Mnie udało znaleźć się hotel dopiero w Gorzowie, 42 kilometry od startu. Trasa nie prowadzi przez metropolię tylko kręci po mieście i okolicznych lasach. Gdy pierwszy raz zobaczyłam mapkę… byłam przerażona. Nie wiedziałam kompletnie, o co chodzi: „pół małej pętli, potem cała mała, potem duża, znowu cała mała, duża i niecała mała…”. Pomyślałam, że jak nic się zgubię, nie ma bata (a tracka na GPS nie było). Tymczasem NIE MA możliwości, żeby się pomylić. Organizacja ruchu jest świetna. Ponad 200 wolontariuszy zaangażowanych w bieg, policja, straż – wszyscy czuwają, by zawodnicy nie stali się przypadkiem ultramaratończykami. 😉
Do Dębna z Warszawy jest prawie 500 kilometrów. Gdy trzeba pojechać przez Łódź (bo dzieciaki musiały zostać pod opieką babci) robi się jeszcze więcej. Podróż rozpoczęłam w piątek wieczorem drogą do domu rodzinnego w Łodzi. Tam, o 11 rano w sobotę 1 kwietnia zorganizowaliśmy urodziny mojego starszego syna. Kończył 7 lat. Miałam trochę wyrzutów sumienia, że zostawiam go w taki dzień. Ale nadrobimy w kolejną sobotę!
Po urodzinach synka pojechałam razem z mężem już do Dębna. Szybko poszło, bo drogi dobre.. Pakiety odebrałam koło 17-stej (przy okazji poznając niezastąpionego Przemysława Cytrynowicza, który stał się dobrym duchem mojego maratonu). Nie zostawaliśmy jednak w Dębnie na dłużej, tylko udaliśmy się do Gorzowa. Tam obowiązkowy spacer i zwiedzanie miasta. Mąż piwo. Ja nie…;)
Nie denerwowałam się. Chyba zdążyłam stracić nerwy w poprzedzającym tygodniu… Nawet nie bardzo wytrąciła mnie z równowagi informacja, że rano w niedzielę na drodze do Dębna odbywa się giełda i w związku z tym musimy wyjechać naprawdę wcześnie, bo na poprzednie edycje zawsze ktoś się spóźniał… Poszłam spać koło 9-tej… nie śniło mi się nic specjalnego;) , przez większość nocy tylko drzemałam. Co jadłam dzień wcześniej? Dużo białka i lekkostrawnych, wysokokalorycznych pokarmów. Nauczyłam już się, że krewetek i innych owoców morza należy unikać przed startami… Obowiązkowo na mojej liście jest też SanProbi (probiotyk, który ujarzmia mój słaby żołądek). Probiotyk zawsze zaczynam brać dwa tygodnie przed ważną imprezą. Dzięki temu jestem w stanie unikać problemów żołądkowych, które kiedyś paraliżowały moje starty. I nie, nikt mnie nie sponsorujeJ Sama go kupuję w aptece. A co do cudownej diety maratońskiej - nie stosuje. Od 22 lata zmagam się z zaburzeniami odżywiania i po prostu nie wierzę, że taka dieta białkowo-tłuszczowa może dużo wnieść do mojego wyniku. Lepiej nie ryzykować zmian przed ważnym biegiem.
Rano budzik zadzwonił o 6:45. To raczej późna pora, zwykle wstaję znacznie wcześniej;) Po szybkim prysznicu poszliśmy razem z mężem na śniadanie. Z wielką zazdrością patrzyłam jak pałaszuje jajecznicę i łososia… Ja poprzestałam na kajzerce z miodem. W dzień startu nie należy się opychać, poziom glikogenu nie wzrośnie, a żołądek może zacząć pracować za mocno, odbierając nam cenną energię… Ja wszystkie błędy żywieniowe już zdążyłam popełnić… 😉
Do Dębna dotarliśmy szybko (giełda dopiero się budziła). Przemek Cytrynowicz pomógł nam zaprowadzić samochód w miejsce, z którego moglibyśmy szybko wyjechać po biegu. Tam przez półtorej godziny odpoczywaliśmy. Tzn. poprosiłam męża, żeby mnie zagadywał… Bo już nie chcę myśleć o maratonie;)
Ale byłam trochę zaniepokojona brakiem emocji. Byłam spokojna. Spokojna jak na mnie… coś nie tak…
Tymczasem zrobiło się 40 minut do startu. Czas na rozgrzewkę. Trzy spokojne kilometry. Zaczął mnie boleć brzuch… poprosiłam (czy ponagliłam?) męża o bieg do apteki po NO-SPA (powtarzam: brak sponsora). Nie wiedziałam, czy jest mi to potrzebne, ale na pewno nie zaszkodzi.
I za chwilę był start…
Łukasz Panfil (wspaniały człowiek i lekkoatleta, który prowadził imprezę) wspomniał mnie w gronie faworytek. Poczułam się lepiej;) Poczułam się faworytką. Jedną z kilku, ale jednak! Wiedziałam, że jestem mocna, że z treningu wychodzi, że w idealnych warunkach mogę pobiec naprawdę dobrze!
Ale warunki nie były idealne. Pierwszy gorący weekend po zimie zawsze jest niebezpieczny. Gorąco i słońce, do którego nie jesteśmy przygotowani, nie raz już zweryfikowało marzenia. Na szczęście żyjemy w takich czasach, że mamy dostęp do prognoz pogody. W Dębnie miało być gorąco i wietrznie. Koszmar maratończyka;) ale na imprezie mistrzowskiej każdy ma takie same szanse, tą samą pogodę i trasę!
Start…
Duża grupa dziewczyn. Nikt nie chce prowadzić. Patrzę na zegarek po pierwszym kilometrze – jest bardzo wolno! Tzn. znacznie wolniej niż zakładałam…
Cdn.
Podobne
Mistrzostwa Polski w Maratonie odbywały się jeszcze w Toruniu (słynny maraton Chełmno-Toruń) i we Wrocławiu ;). No, ale to dawno temu ;).
Gratulacje Dominika, jest moc! 🙂