Teraz jestem mądrzejsza o ten jeden start.
Nie poprawia mi to jednak humoru, bo swój występ uważam za katastrofę. Dotarłam do mety (to cieszy), ale zawiodłam się na sobie. Popełniłam błędy, których nie powinnam była popełnić. Mogę próbować się usprawiedliwiać, ale to przecież bez sensu.
Po pierwsze bardzo lekceważąco podeszłam do profilu trasy. Jedynie zerknęłam na przewyższenia (tylko kilkaset metrów więcej niż na setce w Krynicy), uznając, że będzie to "biegowy bieg". Jakże byłam w błędzie!
Wystartowałam (tu muszę siebie pochwalić) rozważnie, na niskim tętnie, nie szarżując. Pierwsze 35 kilometrów pasowało mi bardzo, sądziłam, że tak będzie też dalej. Do pierwszego punktu (30km) dotarłam świeżutka, pełna energii. Plasowałam się na 9-11 pozycji (było dość gęsto wpadałyśmy praktycznie razem na ten punkt). Mimo to, miałam już kilkanaście minut przewagi nad Ewą i Edytą. Myślałam tylko o tym, by trzymać się Francuzki, z którą dość długo rozmawiałyśmy podczas tego pierwszego etapu.
Niestety zgubiłam się. Głupota. Trasa była świetnie oznaczona, ale bardzo zdenerwowałam się na punkcie serwisowym (znowu moja wina! Źle spakowałam żele, okazało się, że zapakowałam tylko jeden na ten punkt, pewnie pomyliłam worki, bo czapki też nie było), wytrąciło mnie to z równowagi i przestałam się rozglądać. Pobiegłam za jakimś Włochem, który nagle stanął i stwierdził, że jesteśmy 500m od właściwej ścieżki. Łącznie to tylko kilometr straty, ale nerwów dużo! Po zawróceniu zaczęłam gonić dziewczyny, które mi uciekły. Nic, że wpadłam do strumienia;), że leżałam kilka razy jak długa. Próbowałam cisnąć.
A zaczęło się podejście. 7 kilometrów prawdy. Wspinanie po skałach. W słońcu, w temperaturze 29 stopni w cieniu. Bardzo chciałam utrzymać pozycję. Zagotowałam się. Zamiast trochę odpuścić, ja brnęłam do przodu. Aż organizm sam powiedział stop. Achilles bolał coraz bardziej (troche głupotą był sam start w górach, ale zgłoszenia poszły już w sierpniu, czy lipcu - chciałam walczyć), kręciło mi się w głowie, uda zrobiły się ciężkie. Wylałam na siebie ostatnią butelkę wody, jaką miałam i to pomogło. Zaczęłam znowu wyprzedzać ludzi.
Zdziwiłam się, gdy dogoniłam Kamila Leśniaka i Bartka Gorczycę. Chłopaki szli i nie wyglądało to dobrze. Ja biegałam... jeszcze. Było jednak coraz gorzej. Odwodnienie, zakwaszenie organizmu. Zagotowanie po prostu. "Ścięło mnie jak jajko" to najlepsze określenie mojego stanu. W głowie miałam tylko jedno "muszę ukończyć ten cholerny bieg, chcoćbym miała zrobić to pod koniec limitu - 16 godzin!". I tu znowu wychodzi moja ignorancja (może arogancja...), bo podśmiewałam się z tego limitu...
Ostatnie 18 kilometrów szłam. Nie byłam już w stanie biec. Gdzieś tam po drodze wyprzedził mnie Kamil i Bartek (o moim stanie może świadczyć to, że na tak niewielkim dystansie Kamil dołożył mi godzinę!). Co chwilę wyprzedzały mnie dziewczyny. Ale nie walczyłam już z nimi, tylko ze sobą.
Dobrnęłam na 32 pozycji (wystartowało 120 dziewczyn, ukończyły 2/3). Do zwyciężczyni miałam ponad DWIE!!! godziny straty... Na mecie byłam ponad cztery godziny przed limitem.
Nie byłam w górach od Krynicy, trenuję w Warszawie. To nie miało prawa zakończyć się sukcesem. Inne teamy były w Portugalii od 2, czy nawet 4 tygodni. Tylko takie ekipy jak Polska, Ukraina, Łotwa dolatywały na ostatnią chwilę. W Hiszpanii, Francji dziewczyny trenują zawodowo. U nas wciąż jest to zabawa w sport.
Oszukano mnie z temperaturą;)
I tu ciekawa historia. W pewnym momencie wyprzedził mnie Islandczyk, klnąc, że u nich już śnieg i że nie takie warunki organizatorzy obiecywali. Po czym... wskoczył do jeziora!!!
Muszę jeszcze wspomnieć o kijach. 90% ludzi biegło z kijami. Na początku stukałam się w głowę, potem zrozumiałam...
ale... musztarda po obiedzie....
***Musztarda dotarła na ziemie polskie dopiero wraz z wojskami napoleońskimi. Nie wiedziano wtedy, jak należy ją spożywać, dlatego na wielu szlacheckich stołach musztarda pojawiała się na końcu, po daniu głównym, a biesiadnicy jedli ją łyżkami na deser. Według legendy, podczas jednego z takich przyjęć zauważył to Napoleon, który krzyknął z oburzeniem: ''Ależ to jest musztarda po obiedzie!''
***Musztardy nie jadłam w Portugalii - i może to jest przyczyna tak słabego występu;):)
Podobne