Budzik nastawiłam na 5,30.
Trochę za późno, biorąc pod uwagę, że start zaplanowano na 6,00… i musiałam jeszcze 800 metrów dobiec. No, ale nie zakładałam jakiś wielkich przygotowań: ząbki, ubieranie, pakowanie plecaka (tym razem postanowiłam zabrać ze sobą tylko zestaw do… higieny tatuażu… świeżutka sprawa, nie mogłam ryzykować zakażenia). Na jedzenie, czy picie czasu oczywiście zabrakło. Nie martwiło mnie to jednak w ogóle, bo zazwyczaj przez pierwsze 3 godziny biegu nic nie jem, a upał „zelżał”, było wręcz chłodno, także piciem/niedopiciem też nie musiałam się przejmować. Starałam się tylko jak myszka wymknąć z pokoju hotelowego, bo rodzinka chrapała w najlepsze. Zakładałam, że jeszcze przynajmniej przez godzinę pośpią, aż Kacperek (3-latek, „nie-śpioch” po mamusi) ogłosi alarm „głodowy”.
Skłamałabym pisząc, że miałam jakiś plan. Tylko tyle, że chciałam wygrać OPEN, nie zmęczyć się za bardzo, ale zrobić solidny trening wytrzymałościowy i w założeniach planowałam miło spędzić czas. Na szczęście było z kim biec (nie lubię takich dystansów pokonywać samotnie, jako urodzona gaduła, która trenuje samiuśka, przynajmniej na zawodach liczę, że znajdę inetrlokutora…). Niejaki;) @owocbiega towarzyszył mi niemal do końca. Na końcu, gdy został w tyle, nawet przez chwilę pomyślałam, że miał dość, że zagadałam go na śmierć…
Jak wyglądał bieg? W miarę równy bieg (większość kilometrów w okolicach 4,40min/km), długie przerwy na punktach. Musiałam jednak wykonywać toaletę tatuażu, a poza tym jakoś nie było sensu się spieszyć. Owoc chciał podjeść w spokoju, mi to pasowało. Tylko dwa razy się zgubiliśmy (co kosztowało nas nie więcej niż 10 minut i trochę stresu plus stratę dwóch pozycji, co jednak dość sprawnie odrobiliśmy). W jednym miejscu taśmy były pozrywane, przypuszczam, że przez gospodarzy, których dom został oznakowany. Ale do tego już przywykłam (jak znajdzie się sponsor na zegarek z możliwością wgrywania tracka nie będę się gubić;).
Temperatura niemal idealna (ja rzecz jasna lubię jeszcze zimniej), za dużo deszczu na początku (nie przeszkadzałoby mi to, gdyby nie mokre buty), zapach lata. Podłoże zróżnicowane – od piasku, przez poniemieckie bruki, łąki. Raczej równo, choć wyszło 800metrów przewyższenia.
Oswoiłam już dystanse powyżej 60 kilometrów. Co to oznacza? Przede wszystkim tyle, że ostatnią dyszkę jestem w stanie pokonać najszybciej w biegu, tym razem z dwoma kończącymi kilometrami poniżej 4,00min/km. Nie to, że chciałam aż tak szybko, ale drugim dystansem @ultramazury był bieg na 10km. Dyszka startowała o 11, także zbiegaliśmy się na końcówce. I odezwał się gen ścigactwa.
A tydzień wcześniej…
O 5 rano startował bieg w Kaziemierzu Dolnym @biegszlaktrafi na 57km. Budzik dzwonił o 4,15, teść z samochodem gotowy był na 4,30. Dzieci smacznie spały. Z zamku o poranku wybiegła całkiem spora grupa. Od początku biegłam w czołówce, ale na pierwszych kilometrach było nas 8, potem 7, 6, 5, 4 aż w końcu ostała się trójka biegnąca całkiem żwawo. Bieg był w typie konkretnego anglosasa, z zaskakująco szybo zmieniającym się ukształtowaniem terenu (od bagien, przez rwące potoki, po szutr, asfalt, piach). Tempo baaaardzo zmienne, dość powiedzieć, że najwolniejszy kilometr pokonałam w 17 minut! Ostatnie 12 km już samotnie pomknęłam do mety… Nic nie jadłam, jak na solidny trening przed docelowymi ultra przystało. Wszystko co "w razie czego" potrzebne miałam ze sobą w plecaku, ale na szczęście nie musiałam korzystać z zapasów. Podoba mi się w biegach trailowych to, że nie ma serwisu, nie ma pomocy z zewnątrz, trzeba sobie radzić samemu. Każdy ma takie same szanse, to w końcu biegi indywidualne.
...lubię wygrywać z facetami…
…ale przede wszystkim lubię biegać w terenie…
…trail to moja bajka… moje królestwo…
dziękuję za fotki Piotr Siliniewicz i Michał Rowiński 😀
a to moje kolejne zrealizowane marzenie;)
Podobne
Piękna dziara 🙂 bardzo mnie ciekawi czy na jakieś szczególne znaczenie dla ciebie 🙂
ma;)