BMW PÓŁMARATON PRASKI, CZYLI PO RAZ PIERWSZY WYGRYWAM PRESTIŻOWY PÓŁMARATON

W czerwcu podjęłam decyzję, że przechodzę „na zawodowstwo”… rzuciłam pracę, postanowiłam spróbować swoich sił w profesjonalnym sporcie. Termin nie był przypadkowy, bo wakacje… trzeba spędzić czas z dzieciakami… To jednak oznaczało, że tak serio, serio zamierzałam trenować od jesieni (po WAKACJACH). Ale – dzięki Hubertowi Duklanowskiemu (mojemu trenerowi), już w lipcu wszystko zaczęło się układać treningowo. To znaczy, po raz pierwszy w życiu przetrenowałam miesiąc tak zupełnie na serio, PROFI. I nie chodzi o kilometry, choć 620 km to rekord rekordów w moim wykonaniu!!  Biegałam szybko, dzień po dniu... Potem jednak prawie 3 tygodnie w Hiszpanii z dzieciakami… No… nie było łatwo. Gorąco! Codziennie 37 stopni. Wysokość 1100m. W sam raz jak na pierwszy obóz "wysokogórski"..., ale... ...moje gagatki mają 4 i 7 lat, są bardzo wymagające (po mamusi chyba?). Było ciężko. To znaczy… wyszukiwanie rozrywek dla młodych, to niełatwe zadanie….Wróciłam w niedzielę, 6 dni przed BMW Półmaratonem Praskim. Nie miałam pojęcia, co sądzić o swojej formie. Tymczasem  poniedziałkowy trening pokazał, że jest dobrze. Na pewno lepiej niż myślałam! Decyzja o starcie w półmaratonie zapadła, ale wahaliśmy się gdzie. Trochę kusiła Piła i Mistrzostwa Polski, ale nie chciałam znowu wyjeżdżać. Poza tym, po tym jak wygrałam w Dębnie, niekoniecznie czułam potrzebę startowania w Mistrzostwach PZLA. Tak nie powinno być! Związkowi powinno zależeć, żeby imprezy mistrzowskie były warte swojej rangi. Tymczasem po zdobyciu Mistrzostwa Polski w Maratonie wylała się na mnie fala hejtu, że wygrałam, bo nie przyjechały najlepsze maratonki. Absurd kompletny… Ale ja mam coś specjalnego! Cudowny Team! Duklanowski Team! BMW Półmaraton Praski. Na dzień przed dostaję okropnego kataru. Boli głowa, boje się, że start przepadł. W piętek wieczorem łykam końskie dawki witaminy C, piję mleko z czosnkiem. Liczę, że przeziębienie minie… Ale w sobotę rano nie jest lepiej. Spędzam zatem cały dzień w łóżku (no prawie, trzeba było z dzieciakami pohasać trochę). Jadę na start. Nie czuję nic. Ani zdenerwowania, ani emocji. Ale wiem, że mam formę. Hubert oznajmia, że na pewno nie pobiegnie ze mną, bo ma problemy żołądkowe. Ja nie przejmuję się tym jakoś zbytnio, bo to nie miał być start docelowy. Ale chciałam pobiec dobrze. Trener mówi, żebym trzymała się Moniki Drybulskiej (3-krotna Olimpisjka, 2;28 w maratonie). OK… myślę… Rozgrzewka. Jakieś 3 kilometry, 2 przebieżki. Nie wiem, czy jest dobrze. Starują wózkarze. Kibicuje im mocno! Szczególnie Jarkowi. Ale wiem, jaki sport jest dla nich ważny. To nas łączy! Potem cała reszta rusza do wyścigu. Nie jestem szczególnie skupiona. Nie denerwuję się. Stoję z boczku.... jak zawsze, gdy zależy mi... Zgodnie z zaleceniem trenera trzymam się za Moniką. Spoglądam co jakiś czas na zegarek, ale liczby rozmywają mi się. Biegnie mi się bardzo komfortowo. Jest nas cała grupa, ze dwadzieścia osób. Warszawa pusta, ale rozświetlona. Świetna pogoda, może wiatr za duży. Na pewno za dużo zakrętów… Pierwszą dychę mijam w 35:25 wg. zegarka, a tak naprawdę ponad 36 minut! To oznacza, że wcale nie jest tak różowo, że trzeba przyspieszyć. Biegnę i słyszę „o! Pierwsze kobiety”. Jestem przekonana, że Monika też biegnie w tej grupce. Dopiero po nawrotce (13,5km) zauważam, że jest daleko za mną. Wiem już, że do mety dotrę bezpiecznie na pierwszym miejscu. Ale czuję też moc. Tylko nie wiem, czy ją wykorzystać (za tydzień w planach jest Wrocław Maraton). Wiem też, że ja nie lubię się poddawać. Zawsze wybieram trudne starty, nie kalkuluję. Biegnę. Trzymam się Piotrka Sucheni. Zegarek kompletnie rozmazuje cyfry. Po 17 kilometrze chcę przyspieszyć, ale… żołądek się buntuje. O kurcze! Teraz? Zaciskam pośladki. Jestem ultramaratonką, także sprawy fizjologii dawno przestały mnie ruszać, ale jednak biegniemy po mieście. I prowadzę… Nie chciałabym zbaczać w bok… ( co zabawne, chłopcy, którzy biegną ze mną pierdzą w najlepsze, rozbawia mnie to?). Ostatni kilometr. Przyjaciele dopingują! Widzę zegar… 1:15:17 Fajnie! I czuję się tak dobrze! Oj trenerze! Wiem, że powtarzałeś, że spokojnie to pobiegnę, ale… nikt poza Tobą we mnie tak do końca nie wierzy. I nie wiem, co muszę zrobić, żeby wierzyć zaczęli… Chyba po prostu swoje. Trenuję. Motywuję. Nie boję się ciężkiej pracy. A że jest jakiś hejt… No jest. Trudno. Nie zamierzam już wdawać się w żadne gierki. Tak, tak, jeszcze raz to powtórzę. Robię swoje. Realizuję swoje marzenia. I mam nadzieję, że dostarczam pozytywnych emocji. ... pokazuję, że MOŻNA. Że zawsze jest czas na realizację marzeń! Nie wolno się poddawać.    
Dodaj do zakładek Link.

5 odpowiedzi na „BMW PÓŁMARATON PRASKI, CZYLI PO RAZ PIERWSZY WYGRYWAM PRESTIŻOWY PÓŁMARATON

  1. Darek mówi:

    Serdecznie gratuluję zwycięstwa! Czy naprawdę biegnie Pani za tydzień w maratonie? Czegoś takiego – półmaratonu na tydzień przed maratonem nie ma w planie treningowym żadnego uznanego trenera. Czy Pani nie przesadziła z tym półmaratonem? Jakie ma Pani plany na maraton za tydzień?

  2. marcinbiegaa mówi:

    Jesteś niesamowita

  3. Prab mówi:

    Brawo! Miło się czyta

  4. Ullaa mówi:

    Ogromne Gratulacje !!!!Koleżanka wysłała mi Pani zdjęcie z FB i od dziś jestem Pani fanką. Naładowali się dobrymi myślami po tym co Pani pisze. Super. Jestem trochę starsza i ostatni półmaraton w Pile to moja życiowka 1:41:08 z której jestem dumna bo biegam dopiero od 4 lat. Przejżałam pani profil i zakręciła mnie Pani na to bieganie jeszcze bardziej. Dziękuję.