10 i 11 lipca, po 30 km na rowerze i ok. 6-7km biegu. Jakiś fitness.
12 lipca - 7km biegu i siłownia.
Pn, 16 lipca 2012, 07:43
13 lipca - TBC
14 lipca - miłe 16,5 km w bardzo przyjemnym tempie ok. 5,0 min/km.
15 lipca - BIEG MORSKIE OKO w Warszawie, 5 KM, trasa anglosaska (się porobiło! coraz więcej górskich biegów w Warszawie. Oczywiście tutaj przewyższenia były małe, ale bardzo przyjemne).
Czas 18,17 (18,15). Nie chciało mi sie pociągnąć końcówki, bo przewagę miałam znaczną. Czuję się ciężka i cholernie wolna. Zobaczymy jak pójdzie atestowana piątka na biegu Powstania...
Jedyne zdjęcie, jakie udało mi się znaleźć.
A 16 lipca, bardzo-wczesno-poranne 9,2 km (45 minut).
W pracy sajgon, także zmykam
Wt, 17 lipca 2012, 07:27
17 lipca, czyli energetycznie o poranku
Jako, że ostatnio i tak nie mogę spać w nocy, a tym bardziej nad ranem to przerzucam się na poranne aktywności.
Dziś całkiem mocne 5km plus najfajniejsze zajęcia, na jakich ostatnio byłam - BODY STABILITY. Nazwałabym to połączeniem jogi z gimnastyką, dużo elementów core stability. Mam nadzieję, że jutro poczuję mięśnie. W każdym razie płot płynął, choć wydawać by się mogło, że to takie mało dynmiczne. Chyba na stałę zagoszczą w moim kalendarzu, trzeba będzie tylko w każdy wtorek wstawać o 6 rano.
Na razie Bartuś z tatą śpią długo, także nawet nie zauważają jak wychodzę
Bartuś jak nas woje dwa latka i 3 miesiące jest sprytny... i zaczyna wykazywać się fajnym poczuciem humoru.
Na biegu Morskie Oko, nagle wydusił z siebie "jestem świnką"; "ale jak to Bartusiu, kim?"; "jestem świnką", "świnką?", na to Baruś zrobił wiieeelkie "CHRUM!" i kilka osób nieźle się uśmiało. Młody też śmiał się do rozpuku.
Mieliśmy też wczoraj taką rozmowę: "mamusiu daj pieniążek"; "ależ Bartusiu, po co Ci pieniążek"; "chcę pieniążek do skarbonki, z Twojej torby"; "Bartusiu, ale żeby mieć pieniążki trzeba pracować, czy Ty pracujesz?"; po chwili namysłu z wilkim przekonaniem "Tak, jestem budowniczym domów. Wieelkiiiich!"
Wyobraźnia też mu pracuje: "Mamo w szafie jest niedźwiedź", "Bartusiu to tatusia kurtka, choć zobacz", "Nie, nie, nie bojem się niedźwiedzia".
Czasami również dostrzega: "Mamusiu, ale piękna!", "Co jeste piękne?", "Piękna malutka osa. Tak sobie lata. Piękna...". I miejmy nadzieję, że go szybko nie użądli, bo namnożyło się ich okropnie dużo. Jak raz ciachnie to już nie będzie tak piękna i malutka...
Śr, 18 lipca 2012, 07:02
18 lipca, i wciąż rano
Jeste lepiej.
Lepiej rano, lepiej ogólnie
13,1 km w tempie narastającym, ostatnie 10 min poniżej 4 min/km
15 minut ćwiczeń siłowych: brzuchy w kliku wariantach, w tym z piłką lekarską, suwnica, przysiady z wyskokiem, etc.
Cz, 19 lipca 2012, 07:14
Znowu się wkręciłam
Chcę, chcę, chcę biegać....
Ale też coraz bardziej chce mi się ćwiczyć siłowo ( no, może "siłowo" to za duże słowo - wzmacniać swoje mięśnie;)
Oddaje kilometry na rzecz ćwiczeń i dzięki temu zaczęło mi się biegać lepiej.
19 lipca - 11,8 km z narastającym nachyleniem plus 20 minut ćwiczeń.
Budzik obudził mnie o szóstej, ale stwierdziłam, że poddaje się. Po dwóch minutach uznałam jednak, że już nie zasnę, a skoro nie zasnę, to żal tracić czas na wylegiwanie się w łóżku. Poza tym wcześnie rano bardziej komfortowo jeździ się po Warszawie, więc tym samym zyskuję dodatkowe 20 minut... No i się zwlokłam... (mam wszystko przygotowane, także od momentu wyskoczenia z łóżka do "usiąścia" za kierwonicą mija 4-6 minut. Szybciej nie da rady, bo zęby trzeba umyć, wrzucić na siebie strój sportowy - ten do pracy mam zapakowany w torbie sportowej, co by było ekonomiczniej. Ubanko dla Bartusia i śniadanie zrobione wieczorem...głowa umyta wieczorem...ale chyba to nie trąci bareizmem....).
Pt, 20 lipca 2012, 07:26
Jak by ktoś miał chwilę i chęć to zapraszam do lektury: Maraton Mazury 2012
A dzisiaj od rana, jak totalna blondynka... Wsiadam na rower, czuję się super, cóz - wieje cholerny wmordęwind, no ale nic, pedałuję. Wydaje mi się, że całkiem normalenie, ale prędkość na liczniku 18-19. Myślę sobie, że to ten wiatr spowalnia mnie o ok. 10km/h, ale czy to możliwe? Czy moja forma jednak drastycznie spadła? Na Żwirkach ledwo dochodzę do 24... i dopiero doznaję olśnienia, że licznik mam na mile przestawiony... Także była to najszybsza przejażdżka do pracy...
Lunchowo trening - 51 minut, 12 km: 20' plus 10 x 2' (pierwsze po 3,45min/km, potem cztery po 3,38 i ostatnia 3,32min/km). Przerwa 1 minuta w tempie 4,36 min/km.
Powoli szybkość wraca!!!
No ale nie zapeszam.
Pt, 20 lipca 2012, 12:12
Z przymrużeniem oka, ale jednak na poważnie
RÓWNOUPRAWNIENIE … czy NADUPRAWNIENIE…
Tekstów na temat nierównego traktowania kobiet i mężczyzn powstało już wiele, przytoczono też setki argumentów, które właściwie nie przekonały żadnej ze stron. Ja jednak o czymś zupełnie innym, ale chyba też na temat dość mocno elektryzujący światek biegowy. Otóż roboczo nazwę ten wątek – nasi koledzy biegacze spoza Unii Europejskiej. Co bardziej obiegany czytelnik zorientuje się już na pierwszy rzut oka, że chcę napisać na temat osób przybywających do Polski z dwóch kierunków.
Pierwsza grupa dzielnie znosi trudy podróży busikami, dla drugiej busiki stanowią luksus dostępny dopiero po załatwieniu wszelkich formalności związanych z przylotem z sąsiedniego kontynentu. A że o stosowne pozwolenia nie jest tak łatwo, że prężnie rozwijająca się grupa „tzw. menedżerów sportowych” musi baczyć, by taki napływowy delikwent nie wykorzystał zaproszenia do Polski , czyli de facto do UE i nie dał nogi w bok, gdzie biegów więcej, nagrody wyższe, no i prestiż we wiosce też potem inny… to na razie mamy czarnoskórych biegaczy liczonych w jednostkach, a nie dziesiątkach, czy setkach. I chyba dobrze…
Zaraz jednak padną ataki oceniające moje westchnienie pod kątem rasizmu – ale nic z tego, bo napiszę coś gorszego, otóż „nasi afrykańscy przyjaciele są sto razy milej widziani w naszym kraju od przyjaciół ze wschodu”. Nie pyskują (może dlatego, że nie znają języka, a może po prostu w ich kulturze nie jest to tak powszechna cecha), nie uciekają z linii startu, gdy podana zostaje informacja o kontroli antydopingowej po biegu, nie zapisują się w naszej pamięci negatywnie z imienia i nazwiska, bo rotacja u nich duża. Można by pomyśleć, że nadają kolorytu… jednak i to nie zawsze. Bo jak nazwać ten koloryt różnobarwnym, gdy na Maratonie w Łodzi w pierwszej dziesiątce znalazło się dziewięciu panów z Afryki… I jak ktoś przysłuchiwał się komentarzom publiczności, to mógł z niejednych ust usłyszeć, że „to chyba jakiś żart, mistrzostwa czarnego lądu??? Gdzie są nasi?”. A no właśnie, gdzie są nasi?
Nasi też potrafią kalkulować i co bystrzejsi (i szybsi przede wszystkim) wiedzą, że w Polsce o wynik ciężko, a i o pieniążki nie tak łatwo. Dla najlepszych sprawa jest prosta – poważne starty na zachodzie, mniej poważne w Polsce, a cały trening wykonywany pod kątem osiągnięć na wielkiej arenie - marzenia i dążenie do Igrzysk Olimpijskich.
Inaczej sprawa ma się z grupą tzw. „profi-amatorów”, do których najczęściej zaliczają się nauczyciele kultury fizycznej , żołnierze czy studenci , ale także pracownicy biurowi. Zauważyłam, że grupa ta liczy coś około dwóch setek dusz i składa się z jednostek, które: „A” - biegają, bo tak mają od zawsze – kiedyś trenowały wyczynowo, teraz pracują, ale wciąż utrzymują się na poziomie pierwszej, czy nawet mistrzowskiej klasy lekkoatletycznej. Biegają też po to, by dorobić, albo przynajmniej sfinansować pasję. Co poniektórzy wierzą jeszcze, że może nagle przyjdzie niesłychana zwyżka formy, ale boją się postawić wszystkiego na jedną kartę. „B” to osoby, które nigdy w klubie nie trenowały, ale nagle (często naprawdę późno) odkryły w sobie talent do biegania. A nic tak nie motywuje do osiągania dobrych rezultatów, jak wiara we własny talent. Grupa B to w dużej mierze osoby z dużych miast, najczęściej z szeroko-pojętej klasy średniej. Mają zazwyczaj niezłą pracę, stać ich na posiadanie pasji i inwestowanie w nią. Nie biegają dla pieniędzy, ale dla triumfów i ”życiówek” – choć i dla tej grupy „pieniądze nie śmierdzą” i mogą miło połechtać.
I właśnie „Ci nasi”, czyli potencjalni zwycięzcy biegów (zarówno tych prowincjonalnych, jak i największych) tracą powoli cierpliwość do sąsiadów spoza UE, a dokładnie rzecz biorąc do wspomnianych wyżej busików. Wydawałoby się, że „nasi” są po prostu pazerni, albo nie potrafią przegrywać lub poziomem ustępują przyjezdnym. Tymczasem sprawa jest bardziej skomplikowana. W tym miejscu bowiem pojawia się częstokroć dyskryminacja. Nie lubiane w Polsce słowo, nadmiernie wykorzystywane prze niektóre grupy społeczne, ale jak inaczej nazwać sytuację, gdy organizator w regulaminie ogłasza, że po xx terminie zapisy definitywnie nie będą przyjmowanie, a w dzień biegu pojawiają się w biurze zawodnicy błagający o start – Polacy są natychmiast spławiani i odsyłani do regulaminu, tymczasem gdy pojawia się rzeczony busik, a jago „koordynator” głośno walczy o miejsce na starcie, miejsce się znajduje. Organizator tłumaczy się, że goście zostali zaproszeni… że była jakaś tam pula dla gości… Cóż, nasz bieg, nasze prawo, gorzej gdy takowe przedsięwzięcie dofinansowywane jest ze środków publicznych… a bieg ma promować aktywność fizyczną wśród lokalnej społeczności…
I zrozumiała byłaby sytuacja, w której „elitę” traktuje się inaczej – gdy słowo „elita” w takiej samej mierze odnosi się do wszystkich, niezależnie od narodowości, gdy koncentruje się na wyniku sportowym. Tymczasem „elita spoza UE”, traktując swój wojaż po Polsce, w sposób wyłącznie zarobkowy, potrafi „obskoczyć” 4 biegi w łikend, a kilkanaście w miesiąc. Zaraz padnie stwierdzenie „Przecież to nie jest zabronione!”. Nie jest, kilku naszych też tak próbowało, ale po dwóch miesiącach kończyli z przeciążeniami i kontuzjami. Widać nam nasze powietrze nie sprzyja… I jesteśmy delikatniejszej budowy, pewnie odżywiamy się gorzej
Busiki mają jeszcze jedną tendencję – wprowadzają negatywne emocje już w biurze zawodów, a nawet jeszcze przed przybyciem na bieg. Ich przedstawiciele masowo wysyłają zapytania do organizatorów z prośbą o bezpłatny start i płatne startowe. Często starają się ubliżyć organizatorowi dużego biegu, który nie zamierza nikogo wywyższać. Bo przecież są „,międzynarodowi”, a kto nie chciałby mieć „międzynarodowego biegu”? Cóż, okazuje się, że imprezy, które posiadają stronę tłumaczoną na dwa lub więcej języków, w których liczba krajów z których pochodzą startujący jest największa, nie zabiegają o takie tytuły. Tymczasem „biegi międzynarodowe”, wzorem z poprzedniej epoki, starają się chwalić braterstwem narodów, kusząc startowym czy nagrodami. Nic to, że strony internetowe tych biegów widnieją tylko w języku polskim, a po angielsku w biurze zawodów nikt nie mówi… Mogą się pochwalić „międzynarodowością”! I jak Bóg da, jeszcze kolorytem!
Chcąc odsunąć czekające już na klawiaturze zarzuty chciałabym zaznaczyć, że moja mała szpileczka wbita jest w busiki, a nie w zawodników. Warto wspomnieć tegoroczny Półmaraton Warszawski, który wygrała Białorusinka; dziewczyna w normalny sposób zgłosiła się do biegu, nie miała roszczeń – po prostu wygrała i chwała jej za to, bo pokazała, że uogólnienia mogą być krzywdzące.
Zatem do pracy rodacy, a organizatorzy czasem po rozum do głowy, bo niedługo padniemy ofiarą „międzynarodowości”, tak jak Niemcy. Teraz mocno in plus ruszyło się w naszym bieganiu, nie zaprzepaśćmy tego!
Z przymrużeniem oka, ale jednak na poważnie
RÓWNOUPRAWNIENIE … czy NADUPRAWNIENIE…
Tekstów na temat nierównego traktowania kobiet i mężczyzn powstało już wiele, przytoczono też setki argumentów, które właściwie nie przekonały żadnej ze stron. Ja jednak o czymś zupełnie innym, ale chyba też na temat dość mocno elektryzujący światek biegowy. Otóż roboczo nazwę ten wątek – nasi koledzy biegacze spoza Unii Europejskiej. Co bardziej obiegany czytelnik zorientuje się już na pierwszy rzut oka, że chcę napisać na temat osób przybywających do Polski z dwóch kierunków.
Pierwsza grupa dzielnie znosi trudy podróży busikami, dla drugiej busiki stanowią luksus dostępny dopiero po załatwieniu wszelkich formalności związanych z przylotem z sąsiedniego kontynentu. A że o stosowne pozwolenia nie jest tak łatwo, że prężnie rozwijająca się grupa „tzw. menedżerów sportowych” musi baczyć, by taki napływowy delikwent nie wykorzystał zaproszenia do Polski , czyli de facto do UE i nie dał nogi w bok, gdzie biegów więcej, nagrody wyższe, no i prestiż we wiosce też potem inny… to na razie mamy czarnoskórych biegaczy liczonych w jednostkach, a nie dziesiątkach, czy setkach. I chyba dobrze…
Zaraz jednak padną ataki oceniające moje westchnienie pod kątem rasizmu – ale nic z tego, bo napiszę coś gorszego, otóż „nasi afrykańscy przyjaciele są sto razy milej widziani w naszym kraju od przyjaciół ze wschodu”. Nie pyskują (może dlatego, że nie znają języka, a może po prostu w ich kulturze nie jest to tak powszechna cecha), nie uciekają z linii startu, gdy podana zostaje informacja o kontroli antydopingowej po biegu, nie zapisują się w naszej pamięci negatywnie z imienia i nazwiska, bo rotacja u nich duża. Można by pomyśleć, że nadają kolorytu… jednak i to nie zawsze. Bo jak nazwać ten koloryt różnobarwnym, gdy na Maratonie w Łodzi w pierwszej dziesiątce znalazło się dziewięciu panów z Afryki… I jak ktoś przysłuchiwał się komentarzom publiczności, to mógł z niejednych ust usłyszeć, że „to chyba jakiś żart, mistrzostwa czarnego lądu??? Gdzie są nasi?”. A no właśnie, gdzie są nasi?
Nasi też potrafią kalkulować i co bystrzejsi (i szybsi przede wszystkim) wiedzą, że w Polsce o wynik ciężko, a i o pieniążki nie tak łatwo. Dla najlepszych sprawa jest prosta – poważne starty na zachodzie, mniej poważne w Polsce, a cały trening wykonywany pod kątem osiągnięć na wielkiej arenie - marzenia i dążenie do Igrzysk Olimpijskich.
Inaczej sprawa ma się z grupą tzw. „profi-amatorów”, do których najczęściej zaliczają się nauczyciele kultury fizycznej , żołnierze czy studenci , ale także pracownicy biurowi. Zauważyłam, że grupa ta liczy coś około dwóch setek dusz i składa się z jednostek, które: „A” - biegają, bo tak mają od zawsze – kiedyś trenowały wyczynowo, teraz pracują, ale wciąż utrzymują się na poziomie pierwszej, czy nawet mistrzowskiej klasy lekkoatletycznej. Biegają też po to, by dorobić, albo przynajmniej sfinansować pasję. Co poniektórzy wierzą jeszcze, że może nagle przyjdzie niesłychana zwyżka formy, ale boją się postawić wszystkiego na jedną kartę. „B” to osoby, które nigdy w klubie nie trenowały, ale nagle (często naprawdę późno) odkryły w sobie talent do biegania. A nic tak nie motywuje do osiągania dobrych rezultatów, jak wiara we własny talent. Grupa B to w dużej mierze osoby z dużych miast, najczęściej z szeroko-pojętej klasy średniej. Mają zazwyczaj niezłą pracę, stać ich na posiadanie pasji i inwestowanie w nią. Nie biegają dla pieniędzy, ale dla triumfów i ”życiówek” – choć i dla tej grupy „pieniądze nie śmierdzą” i mogą miło połechtać.
I właśnie „Ci nasi”, czyli potencjalni zwycięzcy biegów (zarówno tych prowincjonalnych, jak i największych) tracą powoli cierpliwość do sąsiadów spoza UE, a dokładnie rzecz biorąc do wspomnianych wyżej busików. Wydawałoby się, że „nasi” są po prostu pazerni, albo nie potrafią przegrywać lub poziomem ustępują przyjezdnym. Tymczasem sprawa jest bardziej skomplikowana. W tym miejscu bowiem pojawia się częstokroć dyskryminacja. Nie lubiane w Polsce słowo, nadmiernie wykorzystywane prze niektóre grupy społeczne, ale jak inaczej nazwać sytuację, gdy organizator w regulaminie ogłasza, że po xx terminie zapisy definitywnie nie będą przyjmowanie, a w dzień biegu pojawiają się w biurze zawodnicy błagający o start – Polacy są natychmiast spławiani i odsyłani do regulaminu, tymczasem gdy pojawia się rzeczony busik, a jago „koordynator” głośno walczy o miejsce na starcie, miejsce się znajduje. Organizator tłumaczy się, że goście zostali zaproszeni… że była jakaś tam pula dla gości… Cóż, nasz bieg, nasze prawo, gorzej gdy takowe przedsięwzięcie dofinansowywane jest ze środków publicznych… a bieg ma promować aktywność fizyczną wśród lokalnej społeczności…
I zrozumiała byłaby sytuacja, w której „elitę” traktuje się inaczej – gdy słowo „elita” w takiej samej mierze odnosi się do wszystkich, niezależnie od narodowości, gdy koncentruje się na wyniku sportowym. Tymczasem „elita spoza UE”, traktując swój wojaż po Polsce, w sposób wyłącznie zarobkowy, potrafi „obskoczyć” 4 biegi w łikend, a kilkanaście w miesiąc. Zaraz padnie stwierdzenie „Przecież to nie jest zabronione!”. Nie jest, kilku naszych też tak próbowało, ale po dwóch miesiącach kończyli z przeciążeniami i kontuzjami. Widać nam nasze powietrze nie sprzyja… I jesteśmy delikatniejszej budowy, pewnie odżywiamy się gorzej
Busiki mają jeszcze jedną tendencję – wprowadzają negatywne emocje już w biurze zawodów, a nawet jeszcze przed przybyciem na bieg. Ich przedstawiciele masowo wysyłają zapytania do organizatorów z prośbą o bezpłatny start i płatne startowe. Często starają się ubliżyć organizatorowi dużego biegu, który nie zamierza nikogo wywyższać. Bo przecież są „,międzynarodowi”, a kto nie chciałby mieć „międzynarodowego biegu”? Cóż, okazuje się, że imprezy, które posiadają stronę tłumaczoną na dwa lub więcej języków, w których liczba krajów z których pochodzą startujący jest największa, nie zabiegają o takie tytuły. Tymczasem „biegi międzynarodowe”, wzorem z poprzedniej epoki, starają się chwalić braterstwem narodów, kusząc startowym czy nagrodami. Nic to, że strony internetowe tych biegów widnieją tylko w języku polskim, a po angielsku w biurze zawodów nikt nie mówi… Mogą się pochwalić „międzynarodowością”! I jak Bóg da, jeszcze kolorytem!
Chcąc odsunąć czekające już na klawiaturze zarzuty chciałabym zaznaczyć, że moja mała szpileczka wbita jest w busiki, a nie w zawodników. Warto wspomnieć tegoroczny Półmaraton Warszawski, który wygrała Białorusinka; dziewczyna w normalny sposób zgłosiła się do biegu, nie miała roszczeń – po prostu wygrała i chwała jej za to, bo pokazała, że uogólnienia mogą być krzywdzące.
Zatem do pracy rodacy, a organizatorzy czasem po rozum do głowy, bo niedługo padniemy ofiarą „międzynarodowości”, tak jak Niemcy. Teraz mocno in plus ruszyło się w naszym bieganiu, nie zaprzepaśćmy tego!
Z przymrużeniem oka, ale jednak na poważnie
RÓWNOUPRAWNIENIE … czy NADUPRAWNIENIE…
Tekstów na temat nierównego traktowania kobiet i mężczyzn powstało już wiele, przytoczono też setki argumentów, które właściwie nie przekonały żadnej ze stron. Ja jednak o czymś zupełnie innym, ale chyba też na temat dość mocno elektryzujący światek biegowy. Otóż roboczo nazwę ten wątek – nasi koledzy biegacze spoza Unii Europejskiej. Co bardziej obiegany czytelnik zorientuje się już na pierwszy rzut oka, że chcę napisać na temat osób przybywających do Polski z dwóch kierunków.
Pierwsza grupa dzielnie znosi trudy podróży busikami, dla drugiej busiki stanowią luksus dostępny dopiero po załatwieniu wszelkich formalności związanych z przylotem z sąsiedniego kontynentu. A że o stosowne pozwolenia nie jest tak łatwo, że prężnie rozwijająca się grupa „tzw. menedżerów sportowych” musi baczyć, by taki napływowy delikwent nie wykorzystał zaproszenia do Polski , czyli de facto do UE i nie dał nogi w bok, gdzie biegów więcej, nagrody wyższe, no i prestiż we wiosce też potem inny… to na razie mamy czarnoskórych biegaczy liczonych w jednostkach, a nie dziesiątkach, czy setkach. I chyba dobrze…
Zaraz jednak padną ataki oceniające moje westchnienie pod kątem rasizmu – ale nic z tego, bo napiszę coś gorszego, otóż „nasi afrykańscy przyjaciele są sto razy milej widziani w naszym kraju od przyjaciół ze wschodu”. Nie pyskują (może dlatego, że nie znają języka, a może po prostu w ich kulturze nie jest to tak powszechna cecha), nie uciekają z linii startu, gdy podana zostaje informacja o kontroli antydopingowej po biegu, nie zapisują się w naszej pamięci negatywnie z imienia i nazwiska, bo rotacja u nich duża. Można by pomyśleć, że nadają kolorytu… jednak i to nie zawsze. Bo jak nazwać ten koloryt różnobarwnym, gdy na Maratonie w Łodzi w pierwszej dziesiątce znalazło się dziewięciu panów z Afryki… I jak ktoś przysłuchiwał się komentarzom publiczności, to mógł z niejednych ust usłyszeć, że „to chyba jakiś żart, mistrzostwa czarnego lądu??? Gdzie są nasi?”. A no właśnie, gdzie są nasi?
Nasi też potrafią kalkulować i co bystrzejsi (i szybsi przede wszystkim) wiedzą, że w Polsce o wynik ciężko, a i o pieniążki nie tak łatwo. Dla najlepszych sprawa jest prosta – poważne starty na zachodzie, mniej poważne w Polsce, a cały trening wykonywany pod kątem osiągnięć na wielkiej arenie - marzenia i dążenie do Igrzysk Olimpijskich.
Inaczej sprawa ma się z grupą tzw. „profi-amatorów”, do których najczęściej zaliczają się nauczyciele kultury fizycznej , żołnierze czy studenci , ale także pracownicy biurowi. Zauważyłam, że grupa ta liczy coś około dwóch setek dusz i składa się z jednostek, które: „A” - biegają, bo tak mają od zawsze – kiedyś trenowały wyczynowo, teraz pracują, ale wciąż utrzymują się na poziomie pierwszej, czy nawet mistrzowskiej klasy lekkoatletycznej. Biegają też po to, by dorobić, albo przynajmniej sfinansować pasję. Co poniektórzy wierzą jeszcze, że może nagle przyjdzie niesłychana zwyżka formy, ale boją się postawić wszystkiego na jedną kartę. „B” to osoby, które nigdy w klubie nie trenowały, ale nagle (często naprawdę późno) odkryły w sobie talent do biegania. A nic tak nie motywuje do osiągania dobrych rezultatów, jak wiara we własny talent. Grupa B to w dużej mierze osoby z dużych miast, najczęściej z szeroko-pojętej klasy średniej. Mają zazwyczaj niezłą pracę, stać ich na posiadanie pasji i inwestowanie w nią. Nie biegają dla pieniędzy, ale dla triumfów i ”życiówek” – choć i dla tej grupy „pieniądze nie śmierdzą” i mogą miło połechtać.
I właśnie „Ci nasi”, czyli potencjalni zwycięzcy biegów (zarówno tych prowincjonalnych, jak i największych) tracą powoli cierpliwość do sąsiadów spoza UE, a dokładnie rzecz biorąc do wspomnianych wyżej busików. Wydawałoby się, że „nasi” są po prostu pazerni, albo nie potrafią przegrywać lub poziomem ustępują przyjezdnym. Tymczasem sprawa jest bardziej skomplikowana. W tym miejscu bowiem pojawia się częstokroć dyskryminacja. Nie lubiane w Polsce słowo, nadmiernie wykorzystywane prze niektóre grupy społeczne, ale jak inaczej nazwać sytuację, gdy organizator w regulaminie ogłasza, że po xx terminie zapisy definitywnie nie będą przyjmowanie, a w dzień biegu pojawiają się w biurze zawodnicy błagający o start – Polacy są natychmiast spławiani i odsyłani do regulaminu, tymczasem gdy pojawia się rzeczony busik, a jago „koordynator” głośno walczy o miejsce na starcie, miejsce się znajduje. Organizator tłumaczy się, że goście zostali zaproszeni… że była jakaś tam pula dla gości… Cóż, nasz bieg, nasze prawo, gorzej gdy takowe przedsięwzięcie dofinansowywane jest ze środków publicznych… a bieg ma promować aktywność fizyczną wśród lokalnej społeczności…
I zrozumiała byłaby sytuacja, w której „elitę” traktuje się inaczej – gdy słowo „elita” w takiej samej mierze odnosi się do wszystkich, niezależnie od narodowości, gdy koncentruje się na wyniku sportowym. Tymczasem „elita spoza UE”, traktując swój wojaż po Polsce, w sposób wyłącznie zarobkowy, potrafi „obskoczyć” 4 biegi w łikend, a kilkanaście w miesiąc. Zaraz padnie stwierdzenie „Przecież to nie jest zabronione!”. Nie jest, kilku naszych też tak próbowało, ale po dwóch miesiącach kończyli z przeciążeniami i kontuzjami. Widać nam nasze powietrze nie sprzyja… I jesteśmy delikatniejszej budowy, pewnie odżywiamy się gorzej
Busiki mają jeszcze jedną tendencję – wprowadzają negatywne emocje już w biurze zawodów, a nawet jeszcze przed przybyciem na bieg. Ich przedstawiciele masowo wysyłają zapytania do organizatorów z prośbą o bezpłatny start i płatne startowe. Często starają się ubliżyć organizatorowi dużego biegu, który nie zamierza nikogo wywyższać. Bo przecież są „,międzynarodowi”, a kto nie chciałby mieć „międzynarodowego biegu”? Cóż, okazuje się, że imprezy, które posiadają stronę tłumaczoną na dwa lub więcej języków, w których liczba krajów z których pochodzą startujący jest największa, nie zabiegają o takie tytuły. Tymczasem „biegi międzynarodowe”, wzorem z poprzedniej epoki, starają się chwalić braterstwem narodów, kusząc startowym czy nagrodami. Nic to, że strony internetowe tych biegów widnieją tylko w języku polskim, a po angielsku w biurze zawodów nikt nie mówi… Mogą się pochwalić „międzynarodowością”! I jak Bóg da, jeszcze kolorytem!
Chcąc odsunąć czekające już na klawiaturze zarzuty chciałabym zaznaczyć, że moja mała szpileczka wbita jest w busiki, a nie w zawodników. Warto wspomnieć tegoroczny Półmaraton Warszawski, który wygrała Białorusinka; dziewczyna w normalny sposób zgłosiła się do biegu, nie miała roszczeń – po prostu wygrała i chwała jej za to, bo pokazała, że uogólnienia mogą być krzywdzące.
Zatem do pracy rodacy, a organizatorzy czasem po rozum do głowy, bo niedługo padniemy ofiarą „międzynarodowości”, tak jak Niemcy. Teraz mocno in plus ruszyło się w naszym bieganiu, nie zaprzepaśćmy tego!
So, 21 lipca 2012, 12:49
20.1 km
N, 22 lipca 2012, 15:08
A w niedzielę 22 lipca 27,4 km... Po imprezie do świtu, po drinkach, o których nie chcę wiedzieć, co w nich, poza arbuzem i porzeczkami było
I nie wiem jakim cudem biegało mi się tak dobrze, chyba przez ten makaron o czwartej nad ranem... I egzystencjalne rozmowy...
A teraz w planach higienicznych tydzień i Bieg Powstania na maksa. Do życiówki będzie daleko, ale mam nadzieję, że ten bieg mnie podbuduje i pokaże, że znowu wszystko na dobrej drodze!
Przynajmniej do Krynicy...
Chyba że się skuszę na pięćdziesiątkę w Alpach włoskich... No kuszą, kuszą mnie biegi nieuliczne i ultra... Miało być po czterdziestce, ale nie doczekam...
Jakoś tak ostatnio chciwie myślę tylko biegach niestandardowych... W końcu przyjemność jest najważniejsza. A przyjemność to egzystencjalny orgazm, kop energetyczny na gorsze dni, nie do przecenienia. Ulica tego nie daje... Chyba, że jest się zawodnikiem z tej najgórniejszej półki...
Pn, 23 lipca 2012, 11:13
Poprzedni tydzień 98,6 km. WOW. JAk do tego dodać rower to naprawdę jest dobrze.
Dzisaj - 23 lipca, bnp, 10,4 km
Wt, 24 lipca 2012, 07:14
7,4 km bnp plus godzina ćwiczeń BODY BALANCE.
Energetycznie o poranku...
Najchętniej człowiek by dał nogę z pracy gdzieś nad wodę...
Śr, 25 lipca 2012, 12:46
Bardzo porannie i bardzo ospale.
Może lepiej było pospać godzinę dłużej...?
9,2 km w tempie 5,30 min/km. Nie mogłam się rozkręcić
PS. Mam nowiutkie SPDy, już się cieszę na ich testowanie Tylko żebym przed BP nie poobijała się zanadto...
Cz, 26 lipca 2012, 07:31
Miałam nie biegać rano, ale nie mogłam spać od czwartej... i stwierdziłam, że już raczej nie zasnę.
14,2 km, zakończone 3 x 2' (tempo 3,31 min/km - nie dam rady teraz tak piątki polecieć )
20 minut ćwiczeń siłowych
Kilkanaście basenów w "łapkach" - oj, to pótora kilometra za tydzień będzie bolało...
Cz, 26 lipca 2012, 11:32
Kwintesencja marketingu i legalnego wykorzystania wizerunku sportowca podlegajacego embargu olimpijskiemu;)
Pt, 27 lipca 2012, 15:47
Dzisiaj było intensywnie...
Sesja zdjęciowa z Dorotą Świderską przy plus 36... Ale mam nadzieję, że zdjęcia fajne
A rano 7km w tempie 4,30 bo nowiutkie buty niosły
So, 28 lipca 2012, 15:46
Jednak czekanie w upale na bieg o 21-szej jest trochę ponad moje siły...
Więc może jednak pobiegnę dychę, bo coś nie widzę dzisiaj "szybkości"...
Mam trochę tremę przed tri za tydzień; niby tylko olimpijka, ale kompletnie nie wiem z czym to się je. Słaby rower i "niepływanie" to mogą być poważne przeszkody... Oczywiście ukończę, ale nie chciałabym być ostatnia...
No i tak sobie wymyśliłam, że w ramach przygotowań do maratonu w Krynicy pobiegnę Maraton w Gdańsku. I tak będę na miejscu... Poza tym, co będzie we wrześniu nie wiadomo...
N, 29 lipca 2012, 08:28
Bieg Powstania, 5km
Wynik znacznie odbiegający od moich wiosennych możliwości. Widać, że z szybkością jest jeszcze słabo, choć pierwsze 3 km pobiegłam bardzo dobrze - tempo 3,24-3,28... dogoniłam Izę (która niesamowicie mocno pobiegła pierwszy kilometr) i umarłam...
Zaczęło mi się kręcić w głowie i jedynym marzeniem było być już na mecie. Doczłapałam - to słowo idealnie określa ostatnie 2km.
18,13 - co tu dużo mówić, słaby wynik. Sądziłam, że mimo słabej jeszcze formy osiemnastkę złamię bez problemu. Nie udało się.
Oczywiście, pogoda nie sprzyjała, ale nie w tym problem.
Niemniej wiem, w który momencie jestem. I postawienie w sezonie letnim na maratony wydaje się najlepszą opcją.
PS. Zostaliśmy na Starówce do rana. Ale Warszawa słabo wypada w porównaniu do Wrocławia, czy Poznania. Miast praktycznie nie żyje... I to zaniedbane wybrzeże... Szkoda...
N, 29 lipca 2012, 11:33
Niedziela, 29 lipca (czyli coraz bliżej do wakacji:)
W samo południe. Parno, choć chłodno w porównaniu do dnia wczorajszego, bo tylko plus 29
17,6 km w tempie 4,47 min/km
Bez picia się nie dało...Także z jedną przerwą sklepową.
N, 29 lipca 2012, 17:07
Rozmowa na temat... daleczego nie pobiegłam 10km... "no! sponiewierało mnie..."
Pn, 30 lipca 2012, 13:05
Poniedziałek, 30 lipca
Odliczanie do wakacji trwa...
Dzisiaj bardzo mi się chciało... Może dlatego, że było chłodniej?
13 km, godzina biegu z lekko narastającą prędkością.
Wt, 31 lipca 2012, 06:51
Wtorek, tradycyjnie już od rana
9,3 km pod górkę
Godzina body balance
25 minut kraulem...
W planie na dziś jest jeszcze rower... Rower, czyli nauka jazdy...