No i w tym roku 800 km przekroczone.
STYCZEŃ - 390 km
LUTY - 408 km
Dzisiaj, 1 marca
regeneracja
poranna wizytra w Ortorehu i masaż bolącej stopy (boli mnie podbicie, troche spuchnięte) oraz pachwiny (cóż, krzywa jestem i raczej już tego nie naprawię...)
5,3 km truchtu plus 2 x sauna
(wczoraj prowadziłam ostatnią w tym sezonie halę, trochę smutno... no i ciężko będzie się zabrać do takich ćwiczeń samemu... niemniej dzisiaj czuję się ociężała i pobolewajaca...)
Pt, 2 marca 2012, 12:07
2 marca, piątek
12,7 km w nieco ponad 50 minut.
20' rozgrzewkowo, ale narastająco plus 10 x 2' p:1'
mało, mało, mało ale na więcej nie starczyło czasu. Pierwsze 5 po 3,38 min/km, szósta 3,34 min/km, siódma 3,31 min/km, ósma 3,29 min/km, dziewiąta i dziesiąta po 3,20 min/km. Chciało się jeszcze.
Ale w planie miałam 15' siłowni.
Pt, 2 marca 2012, 12:57
A żeby nie było, że lansuję się tylko po portalach (to dla złośliwców;)









A dziś (poniedziałek, 5 marca) o 6:20 byłam już w Hiltonie;)
13,4 km z czego ponad połowa pod górkę
drabinka - 3 minuty mocnego podchodzenia
3 x 20 wyciskań na suwnicy (tylko 40kg)
basen - ok 20 minut
Zamknęłam się równo w 2 godzinach
i zdążyłam do pracy 
Wt, 6 marca 2012, 14:16
Trening trochę bez sensu, ale dzisiaj jestem tak zalatana i potykam sie o tak bezsensowne problemy (przeszkody), że i trening trochę "na odwal".
10,8 km w tym 8' (nachylenie 1%, tempo 3,58) + 6' (nachylenie 2% tempo 3,58) + 3' (nachylenie 3% tempo 3,58).
Śr, 7 marca 2012, 13:10
10 km, 45 minut, tempo narastające
Cz, 8 marca 2012, 07:51
czwartek, Dzień Kobiet
Mój zegar bilogiczny zerwał mnie pare minut przed budziekiem, chwilkę przed szóstą.
Dzięki przygotowanym wieczorem rzeczom (ubranie, torba na trening) pomknęłam na siłkę do Hiltona.
Dzięki temu, że rano jechałam do pracy (no, Hiltona mam 300 metrów od biura) nie godzinę, a 18 minut...!
jeh!
o 6:40 już ćwiczyłam 









spać...
Dzisiaj rano, w deszczu (to jednak minus biegania po lesie
) 12,9 km, spokojnie (4,55).
Na dziś jestem pełna obaw, co do mojej formy. Mam nadzieję, że to chwilowy kryzys związany z niskim ciśnieniem 
Cz, 15 marca 2012, 08:37
Czwartek, 15 marca (ależ ten czas leci).
Dzień z tych, których najpierw nie lubię, ale lubię później...
Pobódka 5:30, bieganie i siłownia.
Równe 14 km w godzinę, w tym 10 x 2' (po 3,35-3,31 min/m, p:1' (4,40 min/km).
Energetycznie.
Trochę ćwiczeń na nogi, brzuch, klatkę piersiową.
Obudził mnie ten trening...
W sobotę próba łamania 36 minut na dychę. Teoretycznie powinno sie udać, ale jestem cholernie niewsypana 


Pt, 16 marca 2012, 08:35
Malta... niestety tylko ta w Poznaniu;)
Poranny rozruch 6 km. Przed siódmą mało biegaczy, ale wczoraj po zmroku - Malta tętniła życiem. Biegacze, rowerzyści, rolkarze.
Pn, 19 marca 2012, 08:22
oj
się posypało:(
dziś jeszcze ledwo żyję
nie mam siły na nic!
zacznę od początku:
W piątek pracowity dzień w Poznaniu, zakończony późnym pójściem spać, Młody w nocy był niespokojny, a poranne wstawanie wyznaczone na 6 rano (a i tak Bartuś wygrał, zrwyając nas o 5:30). Nie czułam się dobrze. Przemęczenie (skutecznie uzbierane przez ostatni tydzień, zmęczenie pracą, Bartkiem). Większość osób pewnie mogła wyspać się przed biegaiem - ale ja byłam w pracy: trzeba było przygotować FAAS Testy, szybką setkę, etc. Temperatura rosła z godziny na godzinę, mój ból głowy też się powiększał.
No ale - nie pierwszy raz coś było nie tak - na trasie mogło się poprawić.
Start o 12-tej, oddalony półtora kilometra od strefy mety (i naszych PUMowych aktywności), ja pedzę, lecę na ostatnią chwilę. W ostatnim momencie zorientowałam się, że mam skarpetki... męża. F! Nie było szansy na zmianę. I tak powoli zaczął się mój PROBLEM!.
Wystartowałam mocno, wierząc że dobry czas jest do osiągnięcia. Na piątce jeszcze prowadziłam, z życiówką poprawioną o ponad pół minuty (17:21), ale problemy zaczęły się już od czwartego kilometra. Feralne skarpetki zaczęły się zwijać, uciskać, szkodzić. Na piątce czułam już duże krwiaki, na szóstym POWINNAM była zejść (no ale głupi honor i takie bzdury). Efekt był taki, że drugą część dystansu pokonałam w 19 minut, a stopy nie nadają się do użytku...
Czas 36:18 (co po 8 km w ogóle przestało mieć znaczenie, bo biegłam na krawędzi stóp).
Gdyby tego było mało!
Pod wieczór dopadła mnie (a potem całą rodzinę!) grypa żołądkowa. Paskudna, w najgorszym wydaniu. W niedzielę miałam ochotę umrzeć...
Tak to skończył się wypad do Poznania, a przecież trzeba było jakoś wrócić... MASAKRA - Maciek ledwo nas doprowadził do domu (bo choć jego rotawirus zaatakował w mniejszej skali i później, to napady duszności, odruch wymiotny - to wszystko towarzyszyło nam w drodze powrotnej). Gdy dotarliśmy do domu, dosłownie rzuciliśmy się na łóżko i zasnęliśmy (na szczęście Bartuś miał ten sam plan).
Start w połówce w Warszawie stoi pod wielkim znakiem zapytania.




Wt, 20 marca 2012, 13:04
Wczoraj wieczorem grypa żołądkowa znowu zaatakowała, także chyba z jakichkolwiek planów nici. Jest czternasta, a ja dopiero zwlekłam się z łóżka i czuję się jak wrak człowieka
Idę z powrotem spać i panować nad żołądkiem...






Cz, 22 marca 2012, 19:25
nie jest dobrze:(
ledwo się dotoczyłam przez 10 km, wyraźnie zwalniając po szóstym - średnie tempo znacznie powyżej 5 min/km.
mimo wszystko liczę, że organizm jakoś się jeszcze odbuduje...
ale BRAKUJE glikogenu, BRAKUJE siły
....
strasznie mi szkoda, bo liczyłam na życiówkę, na dobry bieg.
a mogę niedobiec...
to jednak nie jednodniowa grypa tylko czterodniowe zatrucie.
a stopy... też ledwo-ledwo.
tylko szerokie, wygodniaste FAAS 400 pasują.
żadne "śmigacze" w grę nie wchodzą - ale to akurat w tym wszystkim najmniejszy problem, jak się okazuje.
bo jak sił nie będzie, nieważne będą buty...


Pt, 23 marca 2012, 17:35
piątek, dwa dni przed PW
11km, w tym 5 x 2' (3,28), p 1' (4,30)
powoli...
jeszcze słabo
So, 24 marca 2012, 10:17
jeszcze w starej czasoprzestrzeni- ok. 6 km (po drodze zakup szynki i pasztetu, bo tak sobie panowie zażyczyli...)
dzisiaj trzeba jeszcze pakiet odebrać i może wybrać się na małe zakupy
jutro będzie, co będzie... (ależ to odkrywcze)
Skarpetki compressport były dopełnieniem stroju (oczywiście paznokcie też pod kolor).
W skarpetach zakochałam się i już ich nie opuszczę:)
Pn, 26 marca 2012, 17:56
N, 25 marca 2012, 05:13
Na początek optymistycznie - udało się wstać bez bólu, choć Mały w nocy budził się kilka razy i rozpychał w naszym łóżku...(ale dziś nie miałam siły na walkę o właściwe miejsce do spania...).
Pogoda szykuje się w miarę. Niestety wiatr będzie się z każdą godziną wzmagał...
Walczę o życiówkę, zobaczymy co z tego wyjdzie.
Profil trasy nie przeraża, ale też nie nastraja jakoś optymistycznie...
Co ma być, to będzie!
Pn, 26 marca 2012, 14:10
1:17:10 (1:17:12)
nie było tak źle
Półmaraon Warszawski - impreza docelowa tej wiosny. Byłam przygotowana, ale kłopoty zdrowotne (4 dniowe zatrucie) niemalże zniweczyły moje marzenia o dobrym biegu. Jeszcze w czwartek, na 3 dni przed PW ledwo dałam radę przebiec 10km...i byłam bliska wycofania się.
Ale organzim wie, kiedy ma się zmobilizować.
Po raz kolejny potwierdzam też, że JA jako swój osobisty terner, sprawdzam się w przygotowaniach pod konkretne, docelowe starty.
I wciąż jest progres, zatem jeszcze nie czas, by myśleć o zmianach...
Ale od początku...
Jeszcze w lutym organziator chwalił się, że będzie to najszybsza trasa w kraju. Niestety liczne remonty w Warszawie uniemożliwiły stworzenie komfortowych warunków. Trasa praktycznie nie miała płaskich kawałków, ciągle góra dół. Profil nie był bardzo trudny, ale druga część klasy znacznie trudniejsza.
No i wiał wiatr.
Mam wrażenie, że cały czas było pod wiatr...
A jeszcze dzień wcześniej było takm spokojnie...
Rano wstałam o 6.30 nowego czasu, po nieprzespanej nocy (ale to nie nerwy, tylko Mały szkrab, który ostatnio wariuje w nocy...).
Czułam się dobrze.
Byłam pełna dobrej energi.
Na 8.50 Maciej z Bartusiem odwieźli mnie na start.
I tu zaczęły się schody!
Bo NIKT nic nie wiedział. Przegoniono mnie po całym stadionie (szukałam ELITY i możlwiości odhaczenia się w Mistrzostwach Polski). Przez 50 minut! szukałam... prawie sie rozpłakałam w pewnym momencie...
W końcu za sprawą biura prasowego udało się...
No ale na rozgrzewkę czasu już nie miałam -10 minut na naklejenie plastrów, przebranie...
i właśnie w momencie, gdy rozebrałam się już do stroju startowego... PADŁ STRZAŁ
Ło matko!!!
Nikt nie był na to przygotowany...
Nagle, w popłochu ruszyła cał elita, wszyscy zdezorientowani, kompletnie nieprzygotowani...
Pierwszy kilometr baaaardzo wolno - ok. 3,45min/km.
Za wolno, ale przecież nie będę wyprzedzać dziewczyn.
Drugi kilometr jeszcze sekundę wolniej.
Co jest grane?
Tak wolno?
Chyba dziewczyny też to zobaczyły i 3 km już 3:27.
Teraz jakby za szybko...
Kolejne kilometry pomiedzy 3:26, a 3:38.
Nie lecę za czołówką, biegnę swoim tempem za Kasią Durak.
Ok. ósmego doganiamy Annę Woję. Z Anią biegnę do dychy (JEJ!!! 35:59 i wreszcie złamane to przeklęte 36! A tak wolno:)
Wiem, że druga część trasy będzie trudniejsza.
Czeka nas podbieg na 13km.
Trochę się obawiam, bo zostaję sama. Gonię Olę Jakubczak, ale dystans zmniejsza się bardzo powoli.
Na podbiegu na szczęście dogania mnie Michał Żurawski, chowam się przez 2 km za jego plecami.
Tempo 14km - 4:03 (zatem duża starta, ale podbieg był długi, nie warto było szarżować). 15 km - najszybszy w biegu 3;25.
WIEJE.
Ależ zrywa się wichura, nasila z każdą minutą.
A ja przeżywam kryzys.
Dogania mnie Kasia Durak (nad którą miałam już ze 20 metrów przewagi).
Słabnę.
Ale dochodzą mnie Warszaviaki - dołączam się do nich i odzyskuję siły! (po raz pierwszy udało mi się wygrać ze 'ścianą")
Wyprzedzam Olę i znowu doganiam Kasię.
Wyprzedzam Kasię.
Tempo wzrasta.
Ale nie wiem na jaki czas biegnę, bo GARMIN nie dał rady w tunelu.
Biegnę... i nie wiem co się stało, że po wbiegu na ślimaka, na 20km pozwalam Kasi odejść, a sama zwalniam...
Aj, czemu???
Dobiegam...
Widzę wyniki i cieszę się, a jednocześnie dopada mnie wkurzenie. Przecież złamanie 1:17 było w zasięgu ręki!!!
Aj.
I w głowie pocieszająca myśl - gdyby nie wiało, a trasa była łatwa...ile wtedy bym nabiegała????


26.03.2012, poniedziałek
Rozbieganie 7,3 km. Jakoś tak wolno... Tempo 4,50 min/km.
Czuję się zupełnie dobrze, łydki idealnie. Żadnych dolegliwości bólowych (poza stopami - ale to pozostałości po Poznaniu...).
W niedzielę planuję pobiec w Pabianicach półmaraton w tempie maratonu...
Wt, 27 marca 2012, 11:00
27 marca, wtorek
7,6 km pod górkę
basen
sauna x 2
i od jutra wracamy do pracy nad maratonem 

Śr, 28 marca 2012, 11:06
Dziś już pełen power:)
11 km, w tym 4 x 3' (pod górkę 3%, tempo 4,0 min/km) odpoczynek 1%, 2' 4,40 min/km
Generalnie reszta też pod górkę.
Energetycznie.
Przyjemniaście.
A wieczorek jeszcze 4 km rodzinnego biegu.
Plus rehabilitacja prewencyjna w Ortorehu.
Cz, 29 marca 2012, 12:22
29 marca to 13,1 km spokojnego biegu (4,53 min/km).
Rano po lesie.
Zaczynałam w deszczu kończyłam w promieniach wiosennego słońca.
Magia.
Pt, 30 marca 2012, 09:16
12,3 km, 5 przebieżek.
So, 31 marca 2012, 15:44
i znowu czuje się na skraju choroby i nie biegam... bo taraz nie biegam, gdy się rozkładam.
a jutro w planie połówka...
Oj! Po maratonie trzeba wziąć się za swoje zdrowie. Dbać i pieścić, bo wiek jest wiek;) Metryki nie oszukasz.
Coraz trudniej dojść do siebie po melanżu, ciężko na niewyspaniu funkcjonować.