MOJA BIEGOWA HISTORIA cz.1

"MOJA HISTORIA BIEGOWA" to streszczenie 8 letniej przygody z bieganiem długodystansowym (lata 2004-2012).

Moja biegowa historia  

MARATON  NIE MUSI BOLEĆ. MOJE 2:46.

W kwietniu 2012 roku podczas Maratonu w Łodzi uzyskałam czas 2:46. Zakładałam lepszy wynik, ale biorąc pod uwagę warunki atmosferyczne i samotny bieg, nie ma co narzekać. Na poprawę przyjdzie jeszcze pora. Ten rezultat był dziewiątym wynikiem uzyskanym przez Polkę w 2012, a szóstym osiągniętym podczas polskiego maratonu w owym roku. Bardzo mnie ucieszył ten fakt, bo udowodniłam, że będąc kobietą, pracując na pełen etat i wychowując dziecko, można się liczyć w grze o wysokie lokaty. Trzeba tylko zoptymalizować trening i dostosować go do swoich możliwości czasowych, biegać mądrze. To nie mistrzowie treningu osiągają najlepsze rezultaty na zawodach. Nie trzeba pokonywać 100 km tygodniowo, ale potrzebna jest konsekwencja i entuzjazm. Bez cieszenia się bieganiem amatorowi bardzo trudno będzie o duży progres.  

1.       Entuzjastyczny początek…

Debiut w biegu na długim dystansie zaliczyłam w maju 2004 roku. Miałam wtedy 22 lata i studiowałam dziennie na 3 kierunkach. Otrzymywałam stypendium naukowe na wszystkich trzech specjalizacjach, ale dorabiałam pracując wieczorami jako instruktorka fitness. Nie mogę zatem napisać, że swój pierwszy półmaraton przebiegłam zupełnie z marszu, choć biegać zaczęłam zaledwie dwa tygodnie przed startem. Byłam jednak w bardzo dobrej formie, pomimo że mięśnie nie były przyzwyczajone do biegania.

Dlaczego półmaraton i czemu akurat wtedy?

Sprawa jest bardzo prosta i w skrócie napiszę, że reklama pierwszego mBank Maratonu (nieistniejącej już imprezy, zastąpionej przez Łódź Maraton Dbam o Zdrowie) trafiła na podatny grunt. Gdy tylko zobaczyłam baner promujący bieg postanowiłam zmierzyć się z wyzwaniem. Od zawsze, a przynajmniej od kiedy pamiętam, podziwiałam maratończyków. 42 kilometry w mojej wyobraźni urastały do czegoś wielkiego, do dystansu, którego pokonanie pozwalało stać się kimś wyjątkowym. Zawsze chciałam zostać maratończykiem, ale nie sądziłam, że może to być tak bardzo realne (prawie dekadę temu bieganie amatorskie nie było w Polsce popularne). Mimo to, trzeźwo oceniłam swoje możliwości, i na początek postanowiłam spróbować sił w połowie antycznego dystansu. Miałam dwa tygodnie… To wystarczająco długo, by zaopatrzyć się w buty do biegania i „odświeżyć” starą znajomość. Starą, bo jednak kiedyś coś tam pobiegiwałam. Właściwie to bardzo chciałam biegać, ale zabrakło szczęścia lub kompetencji trenerów… Jako 13 latka, po ukończeniu „kariery” łyżwiarki figurowej, (8 lat dzieciństwa spędziłam na lodzie, trenując przede wszystkim skoki i piruety, bo strona artystyczna zawsze była u mnie na drugim planie…) udałam się do sekcji lekkoatletycznej. Byłam doskonale rozciągnięta i wygimnastykowana, bardzo dobrze wypadałam we wszelkich testach szybkościowo-skocznościowych. Ale byłam też niska (161 cm i nic nie wskazywało, żeby ta sytuacja miała jeszcze ulec poprawie) i szczupła. Mimo to trafiłam do sekcji sprinterskiej, gdzie przyuczano mnie do zmagań płotkarskich. Uwielbiałam trening związany z bieganiem przez płotki, ale ile razy można dobiegać na końcu?… Na zawodach kompletnie się nie sprawdzałam. Nie ukrywam też, że rozpoczęcie nauki w szkole średniej nie sprzyjało rozwijaniu pasji sportowych. Były inne, znacznie bardziej pociągające rozrywki, jak imprezy, czy wyjazdy w góry pod namiot. W okresie dojrzewania bardzo zmienia się punkt widzenia i priorytety (szczególnie u dziewczyn to niezwykle burzliwy czas). Pojawiają się nowe pasje i autorytety, pierwsze miłości i przyjaźnie. Codzienny trening uniemożliwia pełną socjalizację z rówieśnikami. Dlatego zrezygnowałam z lekkiej atletyki, a ze sportem łączyła mnie już tylko miłość dorywcza: wspinałam się, grałam w tenisa, jeździłam na nartach. Sezonowo, w miarę posiadanego czasu. Start w półmaratonie w 2004 pozwolił mi na przypomnienie sobie, jak wiele znaczy dla mnie sport (choć już od dwóch lat intensywnie angażowałam się w ćwiczenia na sali fitness. Jednak nie była to aktywność, za którą tęskniło moje ciało, a może umysł?). Ten pierwszy bieg pamiętam doskonale. Było przeraźliwie zimno i deszczowo (plus 5 stopni w maju). Nie miałam pojęcia, jak szybko powinnam biec. Ale biegłam. Na pewno za szybko, na pewno moje tempo zmieniało się w miarę upływu czasu. Mimo to ukończyłam na czwartym miejscu wśród kobiet z wynikiem 1:40. Byłam niesamowicie szczęśliwa. Wydawało mi się, że dokonałam czegoś niezwykłego. Od razu chciałam zapisać się na kolejny bieg. Niestety wtedy, nie było to takie łatwe. Kolejna impreza, której termin nie kolidował mi z sesją, to była Sudecka Setka… nie miałam wyboru;) Zdecydowałam się zmierzyć z dystansem 100 kilometrów. Z perspektywy czasu oceniam wyścig na 100 km, nawet jeżeli nazwiemy go marszo-biegiem, za niepotrzebną i nonszalancką eksploatację niewytrenowanego organizmu. Wtedy jednak traktowałam całą tą eskapadę w kategorii przygody. Moja wyobraźnia nie angażowała się zbytnio do projekcji ostrzeżeń, ja nie znałam zagrożeń i nie interesowały mnie one. Kalkulacja była prosta: 100 km to tylko 5 razy półmaraton. Dam radę. Będzie wesoło… Miałam dużo szczęścia – nie dlatego, że wygrałam w kategorii kobiet, ale ponieważ ukończyłam bez poważniejszych uszczerbków na zdrowiu. Biegłam bez latarki czołówki (dlatego tak szybko! Musiałam trzymać się znikających przede mną punkcików, bo start do Sudeckiej Setki następuje o 22-giej), bez odżywek (w ostatniej chwili zakupiłam jakieś batoniki), nie miałam przygotowanego przepaku* (taka możliwość była po 42 km, nad ranem), nie miałam pojęcia czym są biegi górskie. Biegłam na żywioł, bez kalkulacji, bez doświadczenia. Poznałam jednak przesympatycznych i bardzo pomocnych ludzi, którzy uświadomili mi wiele rzeczy i zapoznali bliżej ze światem biegów długodystansowych i ultra (ponad 13 godzin to naprawdę możliwość na odbycie wielu rozmów!). Po setce dwa tygodnie nie mogłam chodzić, a przynajmniej schody stanowiły barierę nie do przebycia. Prawie miesiąc nie byłam w stanie biegać, a mimo to już planowałam kolejne starty. Nie wiem czy to kwestia endorfin, czy po prostu zakochałam się bieganiu. Wiedziałam już, że nie będę mogła bez niego żyć. Mimo to jeszcze wtedy nie wnikałam w sekrety treningu, nie interesowały mnie drogi dochodzenia do lepszych wyników. Chciałam po prostu biegać. W październiku 2004 roku zaliczyłam swój debiut maratoński. W Poznaniu pobiegłam 3,27 (K-20), przez cały czas prowadząc konwersację z nowopoznanymi biegaczami. Nie było żadnej ściany, nie  było wielkiego bólu. Biegłam bezpiecznie, cały czas w pierwszym zakresie** (jakoś na kilka dni przed maratonem stałam się szczęśliwą posiadaczką pulsometru i rozpoczął się flirt z tym urządzeniem). Biegłam testując swoje możliwości. Wtedy po raz pierwszy zakiełkowała w mojej głowie myśl, że chciałabym kiedyś złamać trzy godziny. Wydawało mi się to czymś abstrakcyjnym, ale bardzo pociągającym. Wtedy też podjęłam decyzję, że zacznę trenować (z głową). *przepak - czyli specjalna strefa w trakcie biegu ultra, gdzie można zmienić buty, przemoczone ubranie, uzupełnić prowiant. Bardzo dosadnie opisano przepak: http://www.napieraj.pl/index.php?option=com_multicategories&view=article&id=202&catid=6:trening&Itemid=72 **pierwszy zakres - najprościej rzecz ujmując to spokojny bieg w tempie umożliwiającym konwersację bez zadyszki.

Grudzień ‚2012

Śr, 5 grudnia 2012, 13:01
Biegaczem jest ten, kto się czuje biegaczem... i kropka. Ostatnio dużo miejsca na forach i na blogach poświęcane jest statusowi maratończyka, czy też w ogóle biegacza. Przyznam szczerze, że często z politowaniem czytam te wpisy. Dlaczego bowiem ktoś miał by dyskredytować kogoś innego za to, że biega wolniej, że krócej, że wybiera imprezy masowe? "Prawdziwe biegi to te, gdzie startują prawdziwi biegacze, a nie masowe skupiska po 5 tys. ludzi" - uśmiałam się szczerze. Mamy teraz nad-biegaczy! Tych lepszych - bo zaczęli swoją przygodę wcześniej, bo gardzą "motłochem"... taki obraz się maluje. Oczywiście to zazwyczaj ci nad-biegacze najgłośniej krzyczą, że wpisowe za duże, że taki, a taki bieg nie powinien mieć miejsca, że limit zły, że zapisy powinny być w biurze zawodów, że koszulki w pakiecie złej jakości... No dzieciniada kompletna. Ale i wstyd. Że w dobie internetu, gdy mamy zapewnioną anonimowość, tak wiele jest nienawiści, pogardy. Na naszym podwórku. Polakom brakuje empatii. Na każdym polu. Widać to doskonale w dyskursie politycznym. Ale bieganie (dla mnie przynajmniej) powinno być formą odstresowania, odrealnienia, że napiszę dosadnie - "odchamienia". Każdy ma w sobie jakiś pokład negatywnych uczuć, ale o ile cholerycy, tacy jak ja szybko się z gniewem rozprawiają (czasami potem żałują niektórych słów, ale potrafią przeprosić, przemyśleć), o tyle osoby tłumiące i pielęgnujące w sobie nienawiść to niebezpieczeństwo... Wracając do tematu - kto (nie) powinien nazywać siebie biegaczem, kto maratończykiem? Dla mnie biegaczem jest każdy, kto uważa się za biegacza. Czy przebiega 10 km w miesiąc, czy sto pięćdziesiąt w tydzień - nie ma to najmniejszego znaczenia. Jeśli czuje się biegaczem, to fantastycznie - jest nas coraz więcej! Ze słowem "maratończyk" jest już gorzej. No bo najprościej byłoby uznać za godne takiego miana wszystkie osoby, które ukończyły maraton. Zaraz jednak pojawiają się głosy, że maratończyk w całości przebiega maraton. Tutaj jednak wkraczamy na grunt kolejnego problemu, jakim są limity czasowe (które również mogą definiować maratończyka). Pytanie jednak, czy nie lepiej i w tej kwestii pozostawić odpowiedź samemu sobie - jestem maratończykiem, gdy czuję się maratończykiem. Nikomu innemu nic do tego. ...to takie refleksje w południe. Nie wiem czemu, ale miałam ochotę wywewnętrznić się na ten temat. A z pozytywów - za niecałe 3 tygodnie dzień zacznie się wydłużać. Hura... :jatylko: Cz, 6 grudnia 2012, 12:18 Moje pokolenie zdecydowanie jest w wieku prokreacyjnym ;) tyle dziewczyn teraz w ciąży ( może to jakaś ucieczka przed kryzysem;)) niezależnie od powodów to dobry znak, warto mieć dzieci :hej: a już dwuipółlatków polecam szczególnie :ble: choć wczoraj Bartuś uraczył mnie tekstem "mamo, tam jest kuchnia"... W odpowiedzi na pytanie, co się mówi, gdy się czegoś chce... Facet. Pn, 31 grudnia 2012, 16:33 Złamałam trochę swoje zasady, bo jednak wystartowałam w dość już zaawansowanej ciąży (6 miesiąc, koniec 24 tygodnia). Ale możemy uznać, że to tylko sylwestrowa przebieżka w 55,30 (10 km). Całe szczęście zdrowie powoli wraca i mam nadzieję, że styczeń już mnie tak nie doświadczy. Na szczęście perturbacje zdrowotne dotyczą mojej osoby, a nie Maluszka. W grudniu dużo leżałam i nie zliczę ile wizyt lekarskich odbyłam. Mam nadzieję, że teraz będzie już tylko lepiej. Życzę udanego Nowego Roku :)  

Listopad ‚2012

Pn, 5 listopada 2012, 11:52 Niestety sezon przeziebieniowy znowu dał mi się we znaki i kilka dni przeleżałam w łóżku. Zapalenie gardła... Muszę teraz na siebie zdecydowanie bardziej uważać! Bo niestety nie moge leczyć się fervexem i grzanym piwem;) W ciąży każde przeziębienie to studiowanie ulotek leków,wypytywanie różnych lekarzy, czy na pewno można wziąć środek, na którym przecież napisano, że nie zaleca się stosowania kobietom w ciąży... A i tak kończy się na ciepłej kołdrze, mleku z miodem i czosnkiem (choć ten też nie jest zalecany w dużych ilościach; podobnie jak witamina C i rutyna...). Na szczęście udało mi się wszystko wypocić, wyleżeć. I mam już dość lekarzy na dzień doby wypisujących antybiotyk. Co się stało? Niedługo uwierzę w międzynarodowy spisek mający obniżyć naszemu społeczeństwu odporność;) Ale ad rem. Choć teraz ciężko pisać coś więcej o aktywności. W październiku przebiegłam tylko 108 km. Trochę pospinningowałam. Listopad zaczął się bardziej optymistycznie, choć już czuję, że godzina ćwiczeń to zupełne optimum. Ćwiczeń aerobowych, rzecz jasna. Mam takie poczucie, że ten okres odpoczynku naprawdę jest potrzebny. Że oczywiście formę chcę podtrzymywać, ale tylko na tyle, na ile będzie to związane z przyjemnością. Nic na siłę, nic na zapas. Wt, 6 listopada 2012, 10:46 Uczę się pokory. Uspakajam się. Sądzę, że nauczyłam się ze sobą rozmawiać i nieśmiało zauważam, że chyba teraz da się mnie lubić. Ja zaczęłam lubić siebie. Zawsze to krok do przodu. Kolejny krok w dorosłość. Dorosłość, która zawsze mnie przerażała. Wiązała się z odpowiedzialnością... także za każde wypowiedziane słowo. A język, niestety, mam cięty. Choleryczka ze mnie... Charakter można szlifować, ale chyba nie warto z nim walczyć. Każdy temperament, każda osobowość wiąże się z lepszymi i gorszymi stronami. Trzeba siebie polubić. Moja ciąża szybkimi krokami zmierza do półmetka. Minął 17-ty tydzień. Brzuch już ciężko ukryć, choć jeszcze dużo ubrań na mnie pasuje. Niestety nie omijają mnie przykrości, jak grypa żołądkowa, która męczyła najpierw Bartusia, potem Maćka, aż wreszcie uderzyła we mnie. Po dwóch dniach wymiotów nie wiedziałam, jak się nazywam. Na szczęście dzisiaj jest już dobrze, a oględziny Kacperka również wypadły pomyślnie (i załapałam się na dodatkowe USG - a to chyba najbardziej wyczekiwane momenty - chwile, gdy możesz zobaczyć swoje dziecko, jego ruchy, bicie serduszka. To szczególnie ważne teraz, gdy ruchy dziecka są jeszcze praktycznie niewyczuwalne, pojedyncze). Bardzo dobrze czuję się teraz fizycznie. Brzuch trochę przeszkadza, ale jest jeszcze na tyle niewielki, że ćwiczyć mogę. Przez pierwsze 10 dni listopada przebiegłam 60 km, 3 razy byłam na spinningu. Jazda na rowerku sprawia mi bardzo wiele frajdy, powoduje naprawdę pozytywne zmęczenie. Bieganie natomisat jest wolnością. Wybiegając na pola, czy do lasu nie patrzę na zegarek. Nie ma to teraz najmniejszgo znaczenia. Biegnąc odpoczywam, dotleniam się. Niestety, w ciągu tygodnia ćwiczę na siłownianej bieżni. Niestety, bo choć lubię bieżnię, to nie mogę oddać się przestrzeni, tak jak podczas biegania na świeżym powietrzu. Z góry też muszę zaplanować prędkość. A teraz nie mam na to ochoty. Chciałabym, żeby nogi same decydowały. Chwilami czuję ukłucie zazdrości, gdy widzę osoby biegające. I nie chodzi o osiąganie wyników na zawodach, ale możliwość "poniewierki" na treningu. Teraz nie mogę doprowadzić się do takiego zmęczenia. Mogę natomiast czytać, analizować i próbować przygotować się psychicznie na kolejny sezon biegowy. Może na jesieni będę już nieźle biegać. Zobaczymy. Ważne, że tego chcę, że czuję, że jeszcze wiele przede mną :hej: Że jako spełniona mama mogę czerpać szczęście z bardzo wielu źródeł :lalala: Zawsze chciałam być mamą. To najpiękniesza rola na świecie. A mały człowieczek, który przytula się do Ciebie mówiąc "kocham cię najbardziej na świecie"... to nagroda cenniejsza niż wszystkie trofea. Śr, 21 listopada 2012, 10:40 Dzisiaj będzie jeszcze mniej o bieganiu niż ostatnio. Teraz więcej chadzam na spinning, na aerobik niż biegam. Ćwiczę praktycznie codziennie, około godziny. Na więcej nie mogę sobie pozwolić, bo jednak praca mnie męczy, Bartuś jest bardzo absorbujący. A regeneracja zajmuje coraz więcej czasu. Staram się sypiać conajmniej osiem godzin, ale gdybym mogła dobijamłabym do dziesięciu. Marzy mi się "pobyczenie w słońcu"... aj, te jesienne marzenia :oczko: Na szczęście już za miesiąc święta i dzień zacznie się wydłużać. I ja będę coraz bliżej końca. Bo choć ciąża to nie choroba, to jednak stanowi dość duży dyskomfort :hahaha: Dzisiaj będzie o literaturze czerpiącej inspirację w bieganiu. O książkach, które... zawiodły mnie, a ich powtórna lektura nie poprawiła sprawy. O książkach, na temat których tyle superlatyw powiedziano... a ja, cholera! nie wiem czemu! Zacznę od tego, że od kiedy w wieku 3 i pół roku nauczyłam się czytać, czytam dużo. Czytam wszystko, co mi wpadnie w ręce. Bo czytam szybko. Bo bez czytania czegoś mi w życiu brakuje. Nie licząc okresu studiów, gdy na wydziale filozoficzno-historycznym zmuszana byłam połykać tony literatury naukowo-historycznej, czytam z dwóch powodów: dla rozrywki (rzeczy łatwe i lekkie), dla samorozwoju (trochę poważniejsze). W kategorii rozrywki gustuję w LLosie (toż "Szelmostwa" to mistrzostwo świata), Kunderze ("Nieznośną lekkość bytu" znam na wyrywki), klasykach rosyjskich, ale także w fantastyce (czekam na dalsze tomy "Gry o tron", na Godkindowe prawa magii. Uwielbiam "Achaję" i cieszę się z jej kontynuacji). Uwielbiam też wielu autorów bedących twórcami pojedynczych mistrzostw świata. Generalnie, niezależnie od okresu mojej egzystencji, czytam średnio 2 książki na tydzień. To chyba nałóg silniejszy od biegania. Na pewno pierwszy :hej: Dzisiaj będzie o dwóch pozycjach. O TYCH dwóch pozycjach, które pretendują do książek wyjątkowych, magicznych. Myślałam, by do tego zestwaienia dodać Murakamiego, ale jednak sklasyfikuję go osobno. URODZENI BIEGACZE i JEDZ I BIEGAJ. Dzisiaj te pozycje objadę. trochę im się oberwie. A może nie im, tylko tym, którzy wystawili im recenzje. Recenzje po których spodziewałam się kunsztu literackiego, wielkich emocji, magii. A tymczasem... W URODZONYCH BIEGACZACH przez pierwsze 60 stron z hakiem masz ochotę rzucić książkę w ...kąt. Składnia słaba (może wina tłumaczenia, przyznaje, że nie czytałam w oryginale), treść ciężkawa, chaotyczna. Nie ma trzęsienia ziemi. Nic nie wskazuje na to, żeby autor miał się wzbić na wyżyny. A jednak... rozpoczyna się wyścig w Leadville i akcja wyraźnie przyspiesza. Już nie czekamy do końca, zaczynamy żyć historią opowiadaną przez autora. Przyrzekamy sobie conajmniej jeden start w biegu ultra... Mamy coraz większą chęć iść pobiegać. Pobiegać przez kilka godzin, doprowadzić się do metafizycznego stanu, który dany jest bohaterom książki. Niestety, choć druga część, jest znacznie ciekwasza, wiele jest dłużyzn, niepotrzebnych dygresji. Autor jest niekonsekwentny i mało subiektywny. Niepotrzebnie porusza niektóre tematy. Dzisiaj, trochę bawi/niesmaczy bezgraniczne uwielbienie dla Armstronga, dla jego kolarskiej czystości i wielkości. Książka broni się fragmentami genialnymi, gdy jedyne o czym myślisz, to spróbować swoich sił w jakimś nieludzko trudnym biegu. Niestetety książka jest tak AMERYKAŃSKA... Te infantylne cytaty... Szkoda. Po książce Jurka nie spodziewałam się tak wiele, może dlatego nie byłam, aż tak rozczarowana. Ta amerykańska biografia jest lekka, łatwa i przyjemna. Jurek stara się pokazać, że jest COOL, ale od początku czujemy na karku jego kompleksy. Widzimy jak zagłebia się w psychozę, jak nieudolnie próbuje bronionić swojej normalności. Dzieciństwo tego ultramaratończyka odbija się na jego późniejszym życiu. Nie potrafi nie udawadniać sobie czegoś. Bardziej chyba właśnie sobie niż innym, bo jednak jawi nam się jako postać skromna, przyjazna. Bohater balansuje na granicy szaleństwa: nakręcany wspólzawodnictwem przyznaje, że "współzawodnictwo jest w stanie przemienić nawet coś najbardziej banalne zadanie w coś ekscytujacego". Wygrywanie go nakręca. Ale porażki znosi dzielnie. Wie, że czasem trzeba przegrać. Przyznaje, że ultramaraton to szukanie krawędzi. Krawędzi ludzkich możliwości, krawędzi normalności. Muszę kończyć;) Pt, 30 listopada 2012, 15:49 I listopad za nami. Jestem praktycznie w połowie, dopiero w połowie;) najgorsze tygodnie czekają mnie w zimie, ale na szczęście małe stworzonko świat powinno powitać na wiosnę, gdy wszystko będzie łatwiejsze, jaśniejsze. Nie lubię zimy w mieście. Jaki był listopad o względem aktywności? Spinning - 9 razy Aerobik - 3 razy Bieganie - 104 km (także utrzymanie statusu quo z października) Wynik jak najbardziej prozdrowotny :) Od wczoraj tylko trochę gorzej ze mną, ale liczę że to chwilowe... Dzięki możliwości spędzenia dnia w łóżku przeczytałam Trzy mądre małpy. I cóż... Zacznę od komentarza mojego męża, który, jak tylko wziął książkę do ręki i przekartkował, skwitował to jednym zdaniem "kolejny dziennikarz sili się na książkę, a nie jest w stanie nawet 200 stron napisać...". Nie będę ukrywać, że coś w tym jest, choć takiej literatury nam brakuje. W książce Grassa nie ma nic odkrywczego, ale jest tekst o tri. I jest współcześnie, polsko. Na pewno warto się zaznajomić.  

Październik ‚2012

Pn, 1 października 2012, 08:05 W weekend byłam bardzo zapracowana. Trochę remontowo, trochę rowerowo-biegowo. Generalnie nie odpoczęłam... W sobotę 10 km człapania, właściwie marszo biegu (ponad godzinę...). W niedzielę 30 km na rowerze podczas Maratonu Warszawskiego i 12 km biegu (tym razem po 5,30 :hejhej: ). W kuchni nadal rządzi dynia, tym razem w wersji soczewicowo-dyniowej na ostro. MNIAM. Zaczął mi już brzucho wystawać. Na razie troszkę, wciąż wygląda jakbym przejedzona była, ale powoli robi się problem spodniowy :nienie: Cóż, będzie tylko gorzej :hej: Stratuje 11-sty tydzień... Dzisiaj 3km biegu plus spinning. Nie powiem, żeby mi sie chciało, ale skoro już budzik zadzwonił... Cz, 4 października 2012, 12:34 Ostatnie dni pod znakiem aktywności innych niż bieganie. Zatem pojawił się basen, TBC (oj, jak przeokrutnie bolą mnie dziś pośladki... co tylko uświadomiło mi, jak dawno porządnie nie ćwiczyłam. Tylko to bieganie...). A biegać nie chce mi się i kropka. Taki kaprys :hej: Z chęcią natomiast wybrałabym się na jesienne łażenie po górach. Marzą mi się buki... jesienne, buki. I ten zapach, który jest tylko o tej porze roku - sama nie wiem, czego to dokładnie jest mix, ale mi pachną mi grzyby, pajęczyny, podmokłe mchy, żołędzie i liście powoli rokładające się w ściółce... Pachnie "rześkość" jesiennych poranków, zamglonych, pokrytych rosą... Aj, nostalgia... Tymczasem jutro i pojutrze konferencja o bieganiu w PKOL-u. Po ostatniej wpadce (bo chyba tak należy nazwać to, co zaprezentowano ostatnio; nota bene z ta samą firmą, która i jutro będzie sponsorem) nie spodziewam się zbyt wiele, ale mam nadzieję, że zostanę miło zaskoczona. Tym razem jakby więcej merytorycznych treści, choć nie wiem jak w dwudziestominutowanych blokach zmieścić się z większością proponowanych tematów... No ale nie będę uprzedzać faktów. Może będzie sprawnie i treściwie. Wt, 23 października 2012, 07:51
Żyję, żyję... ale nie zdecydowałam jeszcze, czy będę kontynuować bloga. Czy w takiej formie. Nie jest ona raczej ciekawa, choć nie ukrywam, że takie popisywanie pozwala mi nie prowadzić innych notatek. Dwa tygodnie chorowałam, niby nie poważnie, ale w momencie, gdy nie możesz brać żadnych leków zapalenie zatok do przyjemnych nie należy. Nigdy nie należy, ale w ciąży jest szczególnie nieprzyjemnie. Na szczęście udało się zwalczyć infekcję. Od czwartku wreszcie wstąpiły we mnie nowe siły! W niedzielę przebiegłam 17,5 km w tempie 5,24 min/km i znowu poczułam, że żyję :hej: Jednak drugi trymestr to jet TO :hej: Powoli też przechodzi mi nerwowość. Powoli...
Śr, 24 października 2012, 12:34 Jednak postanowiłam dziś napisać... kilka słów o bieganiu i aktywności w ciąży. Temat nie jest łatwy, choć każda biegająca mama, które urodziła zdrowe dziecko potwierdza, że aktywność pomogła jej raczej niż zaszkodziła w przetrwaniu ciąży. Powoli też kobieta z "brzuszkiem" przestaje budzić, aż takie zdumienie na siłowni, czy basenie. Nadal jednak narażona jest na wiele komentarzy - czy to skierowanych bezpośrednio, czy przewijających się gdzieś tam za plecami. I wciąż mama, która chce być aktywna, do końca nie wie, czy powinna i jak powinna ćwiczyć, żeby na pewno nie zaszkodzić dziecku. Problemem pierwszym jest to, czy w ogóle w ciąży ćwiczyć. Tu odpowiedź wszystkich specjalistów jest raczej zgodna - zdecydowanie tak, jeżeli ciąża przebiega prawidłowo. Ale co to znaczy prawidłowo i czy przyszła mama (często debiutująca w tej roli) jest w stanie ocenić, czy ciąża rzeczywiście jest "książkowa". Celowo piszę, że ta ocena zazwyczaj spada na mamę, bo jednak ginekologów, którzy świadomie i z pełną odpowiedzialnością pozwoliliby na bieganie w ciąży można policzyć na palcach jednej ręki. Owszem - mało intensywne ćwiczenia "tak" - nordic walking, joga, pływanie żabką. Ćwiczenia pozwalają dotlenić organizm, utrzymują go na jakimś poziomie sprawności, dostarczają endorfin. Ale z bieganiem jest problem... Dla dużej grupy ludzi, w tym także lekarzy, bieganie kojarzy się z dużymi intensywnościami, z dużym wysiłkiem. Tymczasem (na swoim przykładzie!) napiszę, że podczas biegania z prędkością 10,5-11 km/h utrzymuję tętno niższe niż podczas dość spokojnych zajęć na spinningu. Mój organizm po prostu jest przyzwyczajony do tego rodzaju ruchu, a obniżenie prędkości średnio o minutę na kilometr pozwala utrzymać intensywność na poziomie 60%. Czyli niską, w żaden sposób nie zagrażającą dziecku. Mięśnie są przyzwyczajone, głowa również odbiera to jako stan normalny. Na rowerze dość szybko osiągam pułap 135-140 bpm, pomimo że nie czuję żadnego zmęczenia, a intensywność odbieram jako niższą niż przy bieganiu... Wydaje mi się, że w przypadku ćwiczeń w ciąży rzeczywiście nie powinno się uogólniać, a jedynie zalecać aktywność na poziomie 60, max 70%. Jaka to będzie forma aktywności - tu już wybór musi należeć do kobiety, bo to ona odbiera sygnały od dzidziusia i od swojego ciała. Ja zupełnie inaczej podchodzę do tej kwestii w drugiej ciąży - podświadomie mam więcej obaw, na pewno nie chcę biegać "na siłę". Przez cały trzeci miesiąc przebiegłam kilkadziesiąt kilometrów - po prostu mój organizm źle się czuł z tą formą aktywności. Zupełnie inaczej jest teraz - w drugim trymestrze - gdy czuję, że bieganie znowu sprawia mi frajdę. Nie na darmo większość specjalistów zaleca odsunięcie na bok ćwiczeń w pierwszym trymestrze. Czy są ku temu naukowe podstawy? Jako główny powód podaje się, że 90% poronień ma miejsce w pierwszych 12 tygodniach. Nikt jednak nie wie, czy aktywność może mieć wpływ na takie przypadki, czy to rzeczywiście tylko reakcja obronna natury przed ciążami upośledzonymi. Są ginekolodzy, który wręcz starają się przekonać kobiety, że w zdrowej ciąży (znowu to określenie) nie ma przeciwskazań do aktywności, nawet w tym pierwszym okresie. Jednak w jodze nakazuje się przerwę na czas drugiego i trzeciego miesiąca. A że Chińczycy to mądrzy ludzie, to pewnie coś w tym jednak jest... Ze swojej strony dodam, że w pierwszych 4-5 tygodniach mojej aktualnej ciąży (nie pamiętam, jak to było w pierwszej, ale raczej cały pierwszy trymestr wspominam traumatycznie) miałam niesamowity wzrost formy. Nagle złapałam wiatr w żagle, ciągły po pofałdowanej trasie biegałam poniżej 4 min/km przy tętnie 140 bpm... aż nagle przyszedł taki dzień, że nie byłam w stanie pokonać 10 km w tempie 5,30. Po prostu odpłynęły ze mnie wszystkie siły. Na prawie 2 miesiące. Odebrałam to jako jasny komunikat organizmu, że czas przystopować, albo poszukać innej aktywności. Przesiadłam się na rower. Do pedałowania awersji nie miałam. Sądze, że przede wszystkim bieganie i ćwiczenia w ciąży powinny służyć mamie w utrzymaniu dobrego nastroju i formy, ale kategorycznie nie powinny stanowić sposobu na poprawę wydolności... bo to nie ten czas. Powinny pomóc w odpowiednim przybieraniu na wadze, ale nie mogą stać się sposobem odchudzania! Niestety dość często tak się dzieje, a nie tędy droga. Urodzenie dziecka z małą masą będzie dla przyszłej mamy większym problemem niż dodatkowe 2 kilogramy, których zrzucenie zajmie tydzień, czy dwa. Bo nigdy nie chudnie się tak szybko i skutecznie jak po urodzeniu dziecka. Wystarczy tylko karmić i chodzić na spacary. A gdy dodamy do tego bieganie... Większość (nie chciałabym skłamać, że wszystkie, ale możliwe że tak) ze znanych mi mam, pół roku po porodzie była szczuplejsza i lepiej wyglądała oraz czuła się z własnym ciałem niż przed ciążą. Niezależnie od tego, czy ćwiczyły w ciąży. Aż zaczęłam się w pewnym momencie zastanawiać, czy ja obracam się w jakieś szczególnej grupie osób? Ale nie, moje znajome wywodzą się naprawdę z różnych środkowisk, są w różnym wieku i prowadzą różny tryb życia. To nie tak, że wszystkie są biegaczkami, czy ćwiczą. Wszystkie jednak jako mamy wypiękniały. Może to po prostu dobre czasy dla młodych mam :hej: Wracając do aktywności - nie wiem, jak w tej ciąży będzie ze mną, jak długo będę biegać. Na pewno postaram się kontynuować jogging do momentu, gdy będzie sprawiał mi przyjemność. Chciałabym ćwiczyć i być aktywna do końca, ale zobaczymy, jak to będzie. Teraz zaczyna się piętnasty tydzień, dobry czas na ćwiczenia. Brzuch już jest widoczny, dwa i pół kilo do przodu, ale to wciżąż nic w porównaniu do tego, co będzie za 3 miesiące... No i niestety zbliża się zima. A już w ten weekend czeka nas zmiana czasu i o 16.30 będzie ciemno...      

Wrzesień ‚2012

N, 2 września 2012, 07:43
W sobotę w Łodzi jeden z gorszych biegów w tym sezonie, choć generalnie marne mam te dyszki... 38,30 i nie wiem czy zrzucać to na karb ośmiogodzinnej poodróży, braku formy, zjazdu z gór, czy może tych 2 kilogramów, których od pól roku nie mogę się pozbyć. Start o niefortunnej 17-tej, pogoda fajna, trasa kręta i kostkowato-brukowa. Numer mnie zobowiązywał, więc musiałam "chociaż" wygrać :jatylko: trening biegowy we wrześniu Trochę zdołowałam się przed Krynicą... Po pierwszym kilometrze 3,28 siadłam. No nic, teraz już spokojnie.
Pn, 3 września 2012, 11:27 Jeżeli myślałam, że w sobotę miałam zjazd, to nie wiedziałam, co mnie czeka w niedzielę... Nie dałam rady szesnastki bez przerw... i średnie tempo 5,30 wyszło. Dziś już jednak lepsze samopoczucie, ale biegowo tylko rozbieganko, bo trzeba do pracy rano... co po 2,5 tygodniowym urlopie stanowi nielada wyzwanie... Ale na szczęście już w czwartek jedziemy do Krynicy; maraton chyba jednak odpuszczę. Śr, 5 września 2012, 07:06
Mocny rower od rana, to jest to ;) Piękny dzień się zapowiada... mam nadzieję :spoko:
Cz, 6 września 2012, 07:02 :hej: maratonu nie biegnę N, 9 września 2012, 17:59
trening biegowy we wrześniu Pewnie nikt się tego nie spodziewał, ale w Krynicy była życiówka... na dychę z wózkiem. Gdyby nie pierwszy kilometr marszem w niespełna 8 minut byłoby naprawdę mocno. No ale startowałam z ostatniej linii i wreszcie miałam okazję pooglądać sobie od końca, jak to wszystko wygląda. Netto wyszło 41 z hakiem. Szkoda, że było pod wiatr, bo jednak na wózku ten wiatr rozkładał się dość nieprzyjemnie. Za to Maciek :orany: 45,30. Jednak obóz i kilka kilo mniej i od razu śmiga;)Bartuś dziś po raz pierwszy startował w biegu dzieci, ale... jak cały Festiwal, tutaj także organizacyjna porażka. Cóż, sto srok za jeden ogon... Żal mi było dzieciaków, bo start opóźnił się o pół godziny, a maluchy, jak to maluchy - płacze, nerwy. Bartek wkurzał się, czemu jeszcze nie biegniemy. A jak już doszło do startu to się obraził... Ale pierwsze koty za płoty. Biegać uwielbia, tylko lubi mieć cel, a 500 metrów dla maluszków to trochę za długo ("bieg" dziewczynek trwał prawie 15 minut...). Nie wiem ile zajęło to Bartusiowi, ale zmotywowany nie był :zero:Niestety słyszałam opinie wielu osób, że w tym roku było jeszcze gorzej niż w tamtym. Nie wiem, jak było rok temu, bo dzięki zabiegom marketingowym ogłoszono sukces. Ogólnie - sam marketingowy wydźwięk tej imprezy na pięć z plusem, organizacyjnie trója na szynach. Jak się nie znajdą osoby, które znają się na organizacji biegów, to nie widzę w Krynicy za rok MŚ w biegach górskich.... I piszę to z całym szacunkiem dla organizatorów- ale muszą się jeszcze wiele nauczyć, a najlepiej zasilić swoje szeregi osobami kompetentnymi, znającymi potrzeby masowych biegaczy. Bo przecież to impreza masowa, rodzinna, piknikowa niemalże.trening biegowy we wrześniu trening biegowy we wrześniu
  N, 16 września 2012, 14:07
Jestem dumna ze swojego rozsądku :hejhej:Czy będę biegać, i jak, to się okaże. Ale to nie jest najważniejsze. Nie w tym momencie. Dzisiaj pokonałam 17,4 km w tempie 5,20 i było bardzo przyjemnie. Tak, myślami jestem już w 2013. I od razu odpowiadam - maratonu w tym roku już nie biegnę. A mój telefon nie odbiera SMSów... to do tych, którzy mogą czuć się urażeni, że nie odpisuję. A dopiero za dwa tygodnie mogę mieć nowiutkie dzwoniące cacko ;)Wszystko idzie zgodnie z planem. Realizowany projekt ma już 8 tygodni:)Nie jestem natomiast dumna z mojego zbyt ciętego, ostatnio, języka, ale musicie mi wybaczyć. Czasem człowiek musi nawrzucać, czy napisać coś od serca ;) Albo po prostu dać się ponieść emocjom pod wpływem chwili. I czasem właśnie trzeba to wybaczyć;)
Pn, 17 września 2012, 14:02
Zadziwiające. Od tygodnia wstaję o szóstej rano, wyspana, pełna energii. Lecę na spinning, czasem pobiegam dodatkowo 2-5 km. I jest pięknie. Wypełnia mnie chęć działania...Bartuś stał się straszną przylepą i ciągle tylko chce się przytulać... Może dzieci czują więcej niż sądzimy. W każdym razie, co chwile raczy mnie wyznaniami, które czasami brzmią zaskakująco... "mamo, jesteś moją cukiereczką", hmm... do pani w przedszkolu mówi "kotku". Mam wrażenie, że rośnie mi niezły podrywacz...Przeraża mnie zbliżająca się jesień, a raczej chłody. Mieliśmy takie piękne i długie lato! Od dawna nie pamiętam, by aura tak sprzyjała. Może jednak i jesień będzie łaskawa. Szkoda tylko, że noce coraz dłuższe i chłodne...
Wt, 18 września 2012, 08:27
Komfortowe tempo biegu "natenczas" to ok. 11,5 km/h; komfortowy dystans 8 km. Dzisiaj poranne 8,5 km w 43 minuty plus 10 minut "łyżwiarza" i streching.Czuję się dziwnie, bo naprawdę fizycznie nie odczuwam większych zmian (poza tym, że wczoraj po pracy musiałam się położyć... ledwo wytrzymuję 8 godzin za biurkiem... tak do 6h jest dobrze, potem "wiercenie" i czekanie do końca; wyczekiwanie). Psychicznie natomiast jest większy strach, więcej zachowawczości. Na pewno jestem dojrzalsza psychicznie, cieszę się z tego, co jest. Z Bartkiem pierwsze 3 miesiące to była trauma, horror; dopiero potem się uspokoiło. Teraz (śmieszne, ale prawdziwe) największą "chęcią" jest wyglądać ładnie :taktak: Jakoś tak, ujawniają się kobiece cechy mojej natury.Niesamowita jest podatność na działanie hormonów; naprawdę, byle jaki bardzie dramatyczny news, a mi już się łzy zbierają... pewnie płakałabym przy filmach klasy C... Z drugiej strony są i napady agresji, gdy widzę głupotę i "myślenie tylko o sobie" wśród ludzi wokół. W niedzielę na Kabatach nakrzyczałam na ludzi z psem (bo pies bez kagańca i bez smyczy zaczął gonić sarnę). Oczywiście dla tych państwa wszystko jest w porządku... piesek w rezerwacie krajobrazowym akurat musi sobie pobiegać... grrrr.... co tam sarna, ONI kochają zwierzątka, bo mieszkają w M3 z wielkim, spasionym psem [bo że można z psem np. pobiegać to już ciężko wymyśleć; ale może to spasienie uratowało biedną sarenkę].... powinien być zakaaz sprzedawania niektórych ras, jeżeli właściciel nie jest w stanie zagwarantować odpowiedniej opieki, odpowiednich warunków. Kocham psy i chyba dlatego coraz bardziej jestem za monitorowaniem tego, w czyje ręce się dostają... No! ulżyło mi ;)
Śr, 19 września 2012, 11:52 Tak się zastanawiam, czy w obecnej sytuacji to dobrze, że nie mam na nic czasu, czy źle... :lalala: W każdym razie rano twardo chodzę na spinning, już chyba mięśnie mi się przyzwyczaiły, albo po prostu intensywność 120 pbm nie powoduje żadnych skutków ubocznych. W każdym razie pot się leje, a ja świeżutka i wypoczęta, ale szczęśliwa. Trzeba poważnie pomyśleć o trenażerze do domu, bo tak nieodpowiedzialna, żeby w obecnym stanie pomykać na wolności na bicyklu, na szczęście nie jestem. O trenażerze już w tamtym roku wspominał Maciek, także zakup posłuży nie tylko mnie;) Może ktoś ma jakieś sprawdzone modele? Nie zamierzam też nie przytyć w ciąży, bo jednak zalecane jest to 10-14 kg i tego będę się trzymać, bo wiem, że się sprawdza:) Aż mnie *** bierze jak widzę dziewczę w 9 miesiącu, które przytyło 2,5 kg i codziennie ćwiczy 3 godziny... dla dobra dziecka, rzecz jasna... aj, ale jak się nie pracuje i wpadło na bogatego faceta, to może tak można/trzeba? grrr... aj, no nie mogę na niektóre rzeczy ze spokojem patrzeć... Dobra, koniec zrzędzenia, wracam do pracy. Choć spadające na łeb ciśnienie nie jest dobrym prognostykiem na najbliższe godziny... Cz, 20 września 2012, 07:25 Dzisiejszy poranek znowu milutki, 9,3 km, nieco szybciej niż 5 min/km. 14 minut "łyżwiaża', trochę ćwiczeń ogólnorozwojowych. Razem ponad godzina aerobowego wysiłku. Martwi mnie tylko fakt, że dzień jest coraz krótszy... niedługo będę wstawać po ciemku, a tego nie lubię. Wczoraj na konferencji Maratonu Warszawskiego było głównie o kryzysie i o tym, że nie ma pieniędzy na nagrody, że na wszystkim trzeba oszczędzać. Dziwi to w momencie, gdy startuje ponad 8 tysięcy osób, a startowe jest najwyższe w Polsce. No, ale Narodowy, jak to z nazwy wynika :hahaha: jest tak narodowy, że miasto słono każe za niego płacić narodowi. Dobrze, że ostatecznie wycofano się z opłaty startowej dla kibiców, bo to już było jednak przegięcie... szczególnie w perspektywie wszystkich wpisów odnoszących się do małej liczby kibiców na polskich biegach... Cóż, trochę żal, że nie wystartuję, bo pomimo wcześniejszych deklaracji bardzo dobrych zawodniczek, okazało się, że top elita znowu do Warszawy nie zawita, więc byłaby szansa na medal. Przynajmniej teoretycznie;) No, ale nie ma co gdybać, jeszcze nie jeden maraton przede mną, a poza tym w niedługiej perspektywie czasu (dwa lata?) będę mogła ze spokojem serca oddać się ultra;) i tri :hej: A w Warszawie o złoto Mistrzostw Polski pewnie powalczy Agnieszka Ciołek i Kasia Durak. Chyba tylko one są w stanie 2,40 złamać. Pozostałe dziewczyny, które mogą się liczyć w walce o brąż to głównie debiutantki (w tym debiutantki recydywistki, czyli takie, które już próbowały, ale nie ukończyły). No ale zobaczymy - maraton ma ten smaczek, że nic nie jest pewnie i ktoś zawsze może zaskoczyć. Na pewno z zainteresowaniem będę kibicować. Pt, 21 września 2012, 06:55 Gdyby ktoś chciał poczytać o mojej dziesiątce w Krynicy to zapraszam: http://emocjonalia.pl/blog/aktualnosci/ ... a-z-wzkiem hmm... w sumie biegliśmy we troje :hahaha: A dzisiaj spinning i spokojne 3 km truchtu. Pn, 24 września 2012, 07:43 Łikend przemknął, niemalże niezauważony... na szczęście udało się załatwić wiele spraw :ble: Biegowo było całkiem nieźle, choć bardzo spokojnie. W sobotę 16,5 km po 5,19 min/km, w niedzielę 17,2 km w 5,25. Tętno przeraźliwie niskie, ale subiektywne odczucia, jakby jednak był wyższe. Powoli się przepoczwarzam... i niestety teraz jest ten niefajny czas, gdy brzuszka jeszcze nie widać, a wygląda się... no po prostu, jakby się przytyło :lalala: Człowieczka taka spuchnięta, jakby dużo większa, choć wagowo tak bardzo w przód nie poszło. Na pewno jest znacznie lepiej niż za pierwszym razem, wtedy w pierwszym trymestrze przytyłam najwięcej, bo ponad 4 kilogramy. Niemniej muszę wyluzować trochę, bo za dużo mam na głowie. I nawet sen dziesięciogodzinny nie za wiele pomoże, jeżeli nie odpocznę. Ale jak tu odpocząć, gdy się pracuje, wychowuje brzdąca??? Niełatwo znaleźć czas dla siebie. Wt, 25 września 2012, 07:21 No i leci już dziesiąty tydzień... Aj, ten czas, na starość przyspiesza :hahaha: Wczoraj 5 km wolnego biegu, 14 minut "łyżwiaża" i rozciąganie. Dzisiaj 3,8 km truchtu i body balance (takie połączenie jogi z baletem i pilatesem; mała intensywność). Śr, 26 września 2012, 12:36
Dzisiaj jakby trochę gorzej, coś w nocy nie mogłam spać. Rano na spinningu było Ok, ale nic innego już mi się robić nie chciało, więc tylko się porozciągałam. W pracy coraz trudniej mi wytrzymać... Nie mogę wysiedzieć za biurkiem :wrrwrr: Wieczorem czeka mnie, na szczęście, porcja rozrywki w Teatrze Roma; wybieramy się na Deszczową Piosenkę. Może powinnam założyć kalosze? Mam takie śliczne, żółciutkie :hej:
Pt, 28 września 2012, 08:51
Żeby nie zamęczać Was nudnymi wpisami, to postanowiłam znacznie bardziej sporadycznie się tu wywewnętrzniać, przynajmniej jeżeli chodzi o stronę sportową. W skrócie - dalej kontynuuję ćwiczenia na bezpicznym tętnie, staram się trenować 50-60 minut dziennie. Dopóki nie minie pierwszy trymest chcę być ostrożna. W czwartek przebiegłam 8 km w 42 minuty i 12 minut poćwiczyłam na łyżwiarzu. Dzisiaj spinning plu 1,8 km biegu i 5 minut łyżwiarza oraz dłuższy streching. Muszę zdecydowanie większy nacisk położyć na rozciąganie, szczególnie teraz, gdy czas treningu aerobowego nie jest za długi.Teraz nie trenuję już bez monitorowanie tętna. Wolę nie ryzykować. Przy wysiłkach aerobowych utrzymuję tętno na poziomie do 130 bpm, choć zdarzają się dni, gdy mam podwyższone spoczynkowe - wtedy nawet przy wolnym biegu notuję 135 uderzeń. Dzisiaj na spinningu na pierwszym interwale dobiłam do 150bpm, ale później już tętno nic chciało ruszyć powyżej 142 (choć teoretycznie było intensywniej). Spadek ok. 20 udzerzeń w 30 sekund (przy przejściu na niską intensywność). Zobaczymy jak to będzie dalej; za 2-3 tygodnie powinnam mieć niższe tętno i szybsze spadki.Wczoraj wieczorem zrobiłam istną rozpustę o smaku dyni. Powstało ciasto dyniowo-marchewkowe, zupa z dyni, gulasz z dyni, placki dyniowe... A jeszcze trochę pozostało do spożytkowania:) Dynia jest bardzo wdzięcznym warzywem, które właściwie ciężko "zepsuć" podczas gotowania, czy pieczenia. A to już coś :hej: Oczywiście ja najbardziej lubię piec, szczególnie torty, które później można jeszcze artystycznie udekorować. Tym razem będzie jednak o smakowitym cieście :bleble:Ciasto marchewkowo-dyniowe (ekspresowe) 2 szklanki dyni utartej bez skórki na drobno-ziarnistej tarce 1 szklanka marchewki utartej jw. pół szklanki miodu (najlepiej lipowy) 4 całe jaja pół szklanki oleju (może być zwykły, choć najlepszy dyniowy lub inny o lekko słodkim aromacie) 2 szklanki mąki pół łyżeczki proszku do pieczenia trzy łyżki otrębów/ opcjonalnie drobno posikane orzechy włoskieUbić białko z jaj, dodać miód, dodać żółtka - zmiksować na jednolitą konsystencję. Powoli dosypywać mąkę z proszkiem do pieczenia. Zmiksować. Na końcu drewnianą łyżką dodać marchewkę, dynię i otręby oraz orzechy. Piec 75 minut w 180-200 stopniach. Ja zrobiłam na normalnej kwadratowej blaszce (posmarowanej masłem posypaną lekką warstwą mąki).W niedzielę Maraton Warszawski. Oczywście troszkę szkoda mi, ale ogólnie i tak będą emocje :) Startuje tylu znajomych. Mnie najbardziej interesuje rywalizacja kobiet, ale kilku męskich wyników też jestem bardzo ciekawa :bum: Powodzenia!
         
     

Sierpień ‚2012

Śr, 1 sierpnia 2012, 06:52
środa, czyli już 1 sierpnia :orany: Mini duatlon w ramach pobódki: 3km biegu, 50 min spinning, 3,2 km biegu Nie wiedziałam, że na rowerze można się tak spocić...
Cz, 2 sierpnia 2012, 13:16 czwartek, umierająca.... po koncercie Madonny do domu dotarłam przed piatą... rano ledwo zwlekłam się do pracy i ogólnie było ledwo... bieganie troszkę pomogło - 11,2 km w tempie tlenowym, cos ok. 4,55min/km W ramach rekonesansu internetu poczytałam kilka relacji różnych osób, fajnie że biega nas tyle. Niektórzy jednak nie grzeszą skromnością, albo uważają, że jak napiszą, że są najlepsi to będą najlepsi... :hahaha: Na szczęście nie piję teraz do nikogo z tego forum :hejhej: Pt, 3 sierpnia 2012, 11:46 piątek, 3 sierpnia 8 km, 3 x1' ...i się boję... jutro debiut w tri! na maxa nie wiem, czego się spodziewać... So, 4 sierpnia 2012, 15:10 Bosko! Zmieniam dyscyplinę :hej: Za opisanie tri olimpijki węzmę się później :hahaha: Największe zaskoczenie to rower - na 13 letnim crossowym złomie ciągnęłam przez 40km dwudziestu paru facetów!!!! Komentarze widzów bezcenne - "może byście dali tej pani zmianę?", "a pani wciąż ich prowadzi?", "panowie, wstydźcie się:". 1:14, także powyżej 30 km/kh, z 13 zatrzymaniami do zera (nawrotki; było 6 pętli). Pływanie - BRUTALNE, nie sądziłam, że tyle razy można się utopić... :lalala: Trzeba zacząć pływać! W każdym bądz razie - bez pianki połamane 35 minut. Daleko za najlepszymi. Dużo strat na zmianach. Bieg 40 min Łącznie 2:34 w tym upale... Pierwsza w K30 :) Pn, 6 sierpnia 2012, 08:57
trening biegowy w sierpniu Ja tam z przodu;) Trening biegowy w sierpniu Punkt z wodą, który uratował mi życie... Nikt mi nie powiedział, że na rowerze powinnam pić... :hejhej:Ale żeby nie byo tak miło - być może złamałam sobie palca u nogi, lub po prostu jest wybity... Niefortunnie kopnęłam kanapę siadając... W każdym razie chodzę ledwo, biegać nie mogę. Pozostaje rower...
Pn, 6 sierpnia 2012, 16:44 I złamany, skubaniec... Bez przemieszczenia, także zapytałam, czy mogę biegać... Pan doktor bardzo rozsądny - stwierdził, że jak nie będzie bolało to w sumie przeciwskazań nie ma... Najśmieszniejsze, że nikt mi nie wierzył, jak mówiłam, że na pewno złamany! Że by mni bardziej bolało, a przecież ja wiem, jak co boli... Śr, 8 sierpnia 2012, 07:31
Dzisiaj poranny spinning (można powiedzieć, że zauroczenie rowerem trwa; a teraz gdy złamany palec uniemożliwia swobodny bieg, rower to w pewnym sensie wybawienie...). Spróbowałam pobiec 15 minut, ale to max na co pozwala mi paluch. Nie chcę szprycować się przeciwbólami, dlatego póki co pobawię się właśnie na rowerku i na orbitreku. Najgorsze, że przy bieganiu jednak stopa, a w tym i palce, zmienia kształt. Boli raczej opuchlizna i siniak niż złamas, ale... w głowie jest jakaś blokada, żeby oszczędzać biedaka... Nie chciałabym też dorobić się jakieś poważniejszej kontuzji... Plany wakacyjne pod znakiem zapytania... może jednak zamiast Szklarskiej na biegowo pomysł ze Skandynawią na rowerach jest lepszy...1100 metrów pływania... nuda.... :smutek: muszę pomyśleć o trenerze... Trening biegowy w sierpniu rozciąganie Trening biegowy w sierpniu nawet z nadgarstkiem po 3 złamaniach daję rade;) Trening biegowy w sierpniu kiedyś chodziło się i 100 metrów;)
  Cz, 9 sierpnia 2012, 08:40 Bolesne 8,3 km... Nie powiem - nie jest to komfortowa sytuacja. Ból w kości do najprzyjemniejszych nie należy, nawet jak ma się masochistyczne skłonności :oczko: Potem jeszcze na "łyżwiarzu" 16 minut i 15 minut ABS, czyli kształtowanie brzucha... Z ręką w gipsie przebiegłam zimą półmaraton, to maratonu ze złamanym palcem u nogi nie dam rady??? So, 11 sierpnia 2012, 13:58 Wczorajszy spinning dawał się we znaki, choć palec jednak bardziej... No boli, skubaniec. Mimo to 20,5 km. W deszczu. Do urlopu 3 dni! Pn, 13 sierpnia 2012, 07:07 Jest gorzej, plalec znowu okropnie boli, niestety łikendowe wybiegania dają się we znaki (niedziela 16 km). Coraz mniej mam ochotę na start w Gdańsku, a już wiary w ukończenie nie mam w ogóle... Dzisiaj rano "nieinwazyjny" spinning. Mam dość... Cz, 16 sierpnia 2012, 07:40 WAKACJE!!!!!!!!!!:):) W Gdańsku nie wystartowałam, bo pomimo, że zwycięztwo było prawie pewne, to jednak rozsądek zwyciężył. Po co szprycować się przeciwbólami, żeby biegać maraton, a potem nie biegać, bo pewnie palec dałby się we znaki po takim obciążeniu. Zamiast tego 50 minut biegu z narastającą prędkością, 13km... Od 4,25 do 3,31 min/km przez ostatnie 2 km... NIOSŁO! Po fajnej bieżni Cetniewskiego COSu. A zaraz rowerujemy na hel. Pogoda piękna, nie za gorąco. Bartuś szczęśliwy :hej: Wt, 21 sierpnia 2012, 05:58 W łikend dokonaliśmy czynu niemałego, przemieszczając się z Władysławowa pod Wielką Sowę i na gigantycznym zmęczeniu startując w III Biegu na Wielką Sowę. Ludwikowice to szczęśliwe dla mnie miejsce, tak było i tym razem. Pobiegłam całkiem nieźle, równo, traciłam tylko na zbiegach, bo jednak złamany palec trochę daje się we znaki, choć dokładnie tak jak przewidział lekarz, po 2 tygodniach od złamania nagle przestał boleć... Ale ad rem... Nieczęsto zdarza się wygrać z Kenijkami. Udało się!!! Po co pchają się do biegów górskich??? Po 500 złotych? Masakra...Miałam takie wrażenie, że dziewojka z Kenii nie została poinformowana, że będzie musiała biec pod górę... i po prostu nie wytrzymała. Bieg był w pełnym słońcu, przy trzydziestu stopniach (co już mnie w tym upalnym roku nie dziwi), także ładnie się opaliłam :)🙂 Zauważam też, że jednak organizm adaptuje się nawet do takich skrajnych temperatur i na pewno teraz znoszę ciepło lepiej niż na początku sezonu. Niemniej pochłonęłam chyba 5 litrów płynów... Trening biegowy w sierpniu Trening biegowy w sierpniu A wczoraj rano basen, potem 13,5 km w tym 10 x 100m, po południu 8,2 km (połowa pod górę). 33 stopnie, patelnia i duszno. W nocy burza. 21 sierpnia: Rano półtoragodzinny trening na basenie... Rekord, jeżeli chodzi o przepłyniety dystans. Trener Mikołaj Luft. Śr, 22 sierpnia 2012, 17:58 biegowych 14 km, w tym dyszka na Jakuszycach dokładnie w 42 minuty. Wieczorem imprezka... Oj, ciężko było rano wstać... Rano 20,9 km w tempie spacerowym 5,09, pod reglami. Po półudniu 8,4 km na hutę i powrót. Sauna x 2, masaż. Cz, 23 sierpnia 2012, 17:28 23 sirpnia, czyli duża doza optymizmu. 17 km na Jakuszycach, w tym 4 x 2 km przy silnym wietrze. Kolejno 7,35 / 7,31 / 7,20 / 7,18. Gdyby nie towarzysze niedoli nie wiem, jak dałabym radę... Po południu 2,2 km rozgrzewki i pól godziny strechingu. Masaż błotny.
Pt, 24 sierpnia 2012, 12:49
poranne 17 km na Jakuszycach, tempo 4,57. Bardzo wietrznie, ale na szczęście opady deszczu nas ominęły.
Pn, 27 sierpnia 2012, 07:49
Po południu w piątek była jeszcze mocno górska ósemka. Masaż sportowy. W sobotę 25 sierpnia 30km na Chojnik. Ostatnie kilometry biegliśmy po 4,20. Co te góry robią z ludźmi?? W niedzielę 15 km spokojnego wybiegania pod reglami. Tydzień: 154 KM !!! To dwa razy więcej niż zazwyczaj. A czuję się doskonale...
Pn, 27 sierpnia 2012, 11:29
Poniedziałkowe 14,3 km na Jakuszycach. Dyszka dokładnie w 40 minut... Może się przekonam do tych drugich zakresów. Coraz bardziej żałuję, że nie biegnę płaskiego maratonu...Wt, 28 sierpnia 2012, 16:21Wczoraj po południu jeszcze 8,7 km pod górkę i sauna. Dzisiaj było słabo i po porannej czternastce z 10 rytmami, odpuściłam popołudniowy trening. Nie chciała i głowa i ciało. Cóż, lepiej kilometr za mało niż 10 za dużo. Śr, 29 sierpnia 2012, 17:43 To była masakra dla mojej psyche. O poranku, bo do 10-tej trzeba opuścić stadion za który się płaci, a pan wielki właściciel i tak w ciągu biegu może zechcieć cię złapać i skontrolować bilet. Mam nadzieję, że ten obiekt nie z moich podatków... Masakra, nasza polska masakra. Ale zapłaciłem, tym większa frustracja i początek niechęci do grubasa. Po co? O co chodzi temu facetowi? Ktoś kiedyś napisał, że uratował szklarską biegową, ale ja się pytam po co?? I za czyje pieniądze? Czy chodzi o to, żeby sprawdzać bileciki lekkoatletów w trakcie biegu? Coś się chyba komuś na głowę rzuciło. Może to upalne lato. W każdym razie 16 km, 3x3km. Oj, dla psyche masakra.F 11,37 potem umieranie na 11,25 i powtórna śmierć na 11,26. Jak to przetrwałam nie mam pojęcia. Chyba tylko dlatego, że zapłaciłem :hej: Po południu 20 km po górach. Mimo, że było relatywnie szybko to na ten spacer potrzebowaliśmy 4 godzin. Biegiem byłoby fajniej... Niemniej widoki cudne, pogoda letnia.    
   

Lipiec’2012

Pn, 2 lipca 2012, 10:24 Po EURO. Hurrrraaaa!!!!!!!!! Choć wczorajszy finał oglądało się bardzo przyjemnie;) Obrazek Pn, 2 lipca 2012, 13:07 1 lipca 6,5 km, tempo nieznane 2 lipca 10,3 km w 50 minut 3 lipca 11,7 km, 54 minuty (dynamiczny bieg zakończony 3 x 2' tempo 3,40) 4 lipca 10,8 km, 52 minuty spokojnego biegu Cz, 5 lipca 2012, 08:43 5 lipca - 8,4 km pod górkę plus 15' ćwiczeń siłowych (dynamicznych). Plus 6 km w pełnym skwarze. 6 lipca - 7,5 km (spokojny bieg zakończony 3 minutówkami). Jutro może uda się wystartować w półmaratonie. Pn, 9 lipca 2012, 09:21 7 lipca, Półmaraton Księżycowy 1,26,20. Miało być po 4,0 ale upał i "parność", a także niezbyt higieniczny dzień... zrobiły swoje. Poza tym nawet nie siliłam się na walkę z pierwszymi kobietami, byłam przekonana, że "dowiozę" szóste miejsce biegnąc po 4,15. Jakież było moje zdziwienie, gdy na 19 km zaczęła wyprzedzać mnie jakaś dziewczyna. Przyspieszyć na końcówce o ponad pół minuty na kilometrze - bezcenne;) i motywujące. W sumie wyszedł fajny trening, fajny pobyt w Rybniku. Powinno być więcej nocnych biegów - atmosfera nie do zastąpnienia. I nie chodzi tylko o pioruny szalejące dookoła;) Na razie moje plany kończą się na Krynicy (ale czy maraton, czy ultra to się jeszcze zobaczy). Z moją aktualną wytrzymałością (przy kompletnym braku szybkości) miło by się seteczkę przebiegło. A tymczasem kontynuuję erę planowanego chaosu. 8 lipca, 4,5km w "międzyczasie". 9 lipca, poranne 6,3 km (ale duszno! Po drodze jeszcze wzywanie karetki dla zasłabniętego w lesie). To nie są temperatury dla normalnych ludzi. Chyba trzeba dalej biegać w klimatyzowanej siłowni :lalala: bo na wstawanie o czwartej rano nie piszę się. A strasznie chce mi się biegać... Cz, 12 lipca 2012, 08:20
10 i 11 lipca, po 30 km na rowerze i ok. 6-7km biegu. Jakiś fitness. 12 lipca - 7km biegu i siłownia.
  Pn, 16 lipca 2012, 07:43 13 lipca - TBC 14 lipca - miłe 16,5 km w bardzo przyjemnym tempie ok. 5,0 min/km. 15 lipca - BIEG MORSKIE OKO w Warszawie, 5 KM, trasa anglosaska (się porobiło! coraz więcej górskich biegów w Warszawie. Oczywiście tutaj przewyższenia były małe, ale bardzo przyjemne). Czas 18,17 (18,15). Nie chciało mi sie pociągnąć końcówki, bo przewagę miałam znaczną. Czuję się ciężka i cholernie wolna. Zobaczymy jak pójdzie atestowana piątka na biegu Powstania... Jedyne zdjęcie, jakie udało mi się znaleźć. Obrazek A 16 lipca, bardzo-wczesno-poranne 9,2 km (45 minut). W pracy sajgon, także zmykam :tonieja: Wt, 17 lipca 2012, 07:27 17 lipca, czyli energetycznie o poranku Jako, że ostatnio i tak nie mogę spać w nocy, a tym bardziej nad ranem to przerzucam się na poranne aktywności. Dziś całkiem mocne 5km plus najfajniejsze zajęcia, na jakich ostatnio byłam - BODY STABILITY. Nazwałabym to połączeniem jogi z gimnastyką, dużo elementów core stability. Mam nadzieję, że jutro poczuję mięśnie. W każdym razie płot płynął, choć wydawać by się mogło, że to takie mało dynmiczne. Chyba na stałę zagoszczą w moim kalendarzu, trzeba będzie tylko w każdy wtorek wstawać o 6 rano. Na razie Bartuś z tatą śpią długo, także nawet nie zauważają jak wychodzę :oczko: Bartuś jak nas woje dwa latka i 3 miesiące jest sprytny... i zaczyna wykazywać się fajnym poczuciem humoru. Na biegu Morskie Oko, nagle wydusił z siebie "jestem świnką"; "ale jak to Bartusiu, kim?"; "jestem świnką", "świnką?", na to Baruś zrobił wiieeelkie "CHRUM!" i kilka osób nieźle się uśmiało. Młody też śmiał się do rozpuku. Mieliśmy też wczoraj taką rozmowę: "mamusiu daj pieniążek"; "ależ Bartusiu, po co Ci pieniążek"; "chcę pieniążek do skarbonki, z Twojej torby"; "Bartusiu, ale żeby mieć pieniążki trzeba pracować, czy Ty pracujesz?"; po chwili namysłu z wilkim przekonaniem "Tak, jestem budowniczym domów. Wieelkiiiich!" Wyobraźnia też mu pracuje: "Mamo w szafie jest niedźwiedź", "Bartusiu to tatusia kurtka, choć zobacz", "Nie, nie, nie bojem się niedźwiedzia". Czasami również dostrzega: "Mamusiu, ale piękna!", "Co jeste piękne?", "Piękna malutka osa. Tak sobie lata. Piękna...". I miejmy nadzieję, że go szybko nie użądli, bo namnożyło się ich okropnie dużo. Jak raz ciachnie to już nie będzie tak piękna i malutka... Śr, 18 lipca 2012, 07:02 18 lipca, i wciąż rano Jeste lepiej. Lepiej rano, lepiej ogólnie :hejhej: 13,1 km w tempie narastającym, ostatnie 10 min poniżej 4 min/km 15 minut ćwiczeń siłowych: brzuchy w kliku wariantach, w tym z piłką lekarską, suwnica, przysiady z wyskokiem, etc. Cz, 19 lipca 2012, 07:14
Znowu się wkręciłam :tonieja: Chcę, chcę, chcę biegać.... Ale też coraz bardziej chce mi się ćwiczyć siłowo ( no, może "siłowo" to za duże słowo - wzmacniać swoje mięśnie;) Oddaje kilometry na rzecz ćwiczeń i dzięki temu zaczęło mi się biegać lepiej. 19 lipca - 11,8 km z narastającym nachyleniem plus 20 minut ćwiczeń. Budzik obudził mnie o szóstej, ale stwierdziłam, że poddaje się. Po dwóch minutach uznałam jednak, że już nie zasnę, a skoro nie zasnę, to żal tracić czas na wylegiwanie się w łóżku. Poza tym wcześnie rano bardziej komfortowo jeździ się po Warszawie, więc tym samym zyskuję dodatkowe 20 minut... No i się zwlokłam... (mam wszystko przygotowane, także od momentu wyskoczenia z łóżka do "usiąścia" za kierwonicą mija 4-6 minut. Szybciej nie da rady, bo zęby trzeba umyć, wrzucić na siebie strój sportowy - ten do pracy mam zapakowany w torbie sportowej, co by było ekonomiczniej. Ubanko dla Bartusia i śniadanie zrobione wieczorem...głowa umyta wieczorem...ale chyba to nie trąci bareizmem....).
Pt, 20 lipca 2012, 07:26 Jak by ktoś miał chwilę i chęć to zapraszam do lektury: Maraton Mazury 2012 A dzisiaj od rana, jak totalna blondynka... Wsiadam na rower, czuję się super, cóz - wieje cholerny wmordęwind, no ale nic, pedałuję. Wydaje mi się, że całkiem normalenie, ale prędkość na liczniku 18-19. Myślę sobie, że to ten wiatr spowalnia mnie o ok. 10km/h, ale czy to możliwe? Czy moja forma jednak drastycznie spadła? Na Żwirkach ledwo dochodzę do 24... i dopiero doznaję olśnienia, że licznik mam na mile przestawiony... Także była to najszybsza przejażdżka do pracy... Lunchowo trening - 51 minut, 12 km: 20' plus 10 x 2' (pierwsze po 3,45min/km, potem cztery po 3,38 i ostatnia 3,32min/km). Przerwa 1 minuta w tempie 4,36 min/km. Powoli szybkość wraca!!! No ale nie zapeszam. Pt, 20 lipca 2012, 12:12
Z przymrużeniem oka, ale jednak na poważnie ;) RÓWNOUPRAWNIENIE … czy NADUPRAWNIENIE… Tekstów na temat nierównego traktowania kobiet i mężczyzn powstało już wiele, przytoczono też setki argumentów, które właściwie nie przekonały żadnej ze stron. Ja jednak o czymś zupełnie innym, ale chyba też na temat dość mocno elektryzujący światek biegowy. Otóż roboczo nazwę ten wątek – nasi koledzy biegacze spoza Unii Europejskiej. Co bardziej obiegany czytelnik zorientuje się już na pierwszy rzut oka, że chcę napisać na temat osób przybywających do Polski z dwóch kierunków. Pierwsza grupa dzielnie znosi trudy podróży busikami, dla drugiej busiki stanowią luksus dostępny dopiero po załatwieniu wszelkich formalności związanych z przylotem z sąsiedniego kontynentu. A że o stosowne pozwolenia nie jest tak łatwo, że prężnie rozwijająca się grupa „tzw. menedżerów sportowych” musi baczyć, by taki napływowy delikwent nie wykorzystał zaproszenia do Polski , czyli de facto do UE i nie dał nogi w bok, gdzie biegów więcej, nagrody wyższe, no i prestiż we wiosce też potem inny… to na razie mamy czarnoskórych biegaczy liczonych w jednostkach, a nie dziesiątkach, czy setkach. I chyba dobrze… Zaraz jednak padną ataki oceniające moje westchnienie pod kątem rasizmu – ale nic z tego, bo napiszę coś gorszego, otóż „nasi afrykańscy przyjaciele są sto razy milej widziani w naszym kraju od przyjaciół ze wschodu”. Nie pyskują (może dlatego, że nie znają języka, a może po prostu w ich kulturze nie jest to tak powszechna cecha), nie uciekają z linii startu, gdy podana zostaje informacja o kontroli antydopingowej po biegu, nie zapisują się w naszej pamięci negatywnie z imienia i nazwiska, bo rotacja u nich duża. Można by pomyśleć, że nadają kolorytu… jednak i to nie zawsze. Bo jak nazwać ten koloryt różnobarwnym, gdy na Maratonie w Łodzi w pierwszej dziesiątce znalazło się dziewięciu panów z Afryki… I jak ktoś przysłuchiwał się komentarzom publiczności, to mógł z niejednych ust usłyszeć, że „to chyba jakiś żart, mistrzostwa czarnego lądu??? Gdzie są nasi?”. A no właśnie, gdzie są nasi? Nasi też potrafią kalkulować i co bystrzejsi (i szybsi przede wszystkim) wiedzą, że w Polsce o wynik ciężko, a i o pieniążki nie tak łatwo. Dla najlepszych sprawa jest prosta – poważne starty na zachodzie, mniej poważne w Polsce, a cały trening wykonywany pod kątem osiągnięć na wielkiej arenie - marzenia i dążenie do Igrzysk Olimpijskich. Inaczej sprawa ma się z grupą tzw. „profi-amatorów”, do których najczęściej zaliczają się nauczyciele kultury fizycznej , żołnierze czy studenci , ale także pracownicy biurowi. Zauważyłam, że grupa ta liczy coś około dwóch setek dusz i składa się z jednostek, które: „A” - biegają, bo tak mają od zawsze – kiedyś trenowały wyczynowo, teraz pracują, ale wciąż utrzymują się na poziomie pierwszej, czy nawet mistrzowskiej klasy lekkoatletycznej. Biegają też po to, by dorobić, albo przynajmniej sfinansować pasję. Co poniektórzy wierzą jeszcze, że może nagle przyjdzie niesłychana zwyżka formy, ale boją się postawić wszystkiego na jedną kartę. „B” to osoby, które nigdy w klubie nie trenowały, ale nagle (często naprawdę późno) odkryły w sobie talent do biegania. A nic tak nie motywuje do osiągania dobrych rezultatów, jak wiara we własny talent. Grupa B to w dużej mierze osoby z dużych miast, najczęściej z szeroko-pojętej klasy średniej. Mają zazwyczaj niezłą pracę, stać ich na posiadanie pasji i inwestowanie w nią. Nie biegają dla pieniędzy, ale dla triumfów i ”życiówek” – choć i dla tej grupy „pieniądze nie śmierdzą” i mogą miło połechtać. I właśnie „Ci nasi”, czyli potencjalni zwycięzcy biegów (zarówno tych prowincjonalnych, jak i największych) tracą powoli cierpliwość do sąsiadów spoza UE, a dokładnie rzecz biorąc do wspomnianych wyżej busików. Wydawałoby się, że „nasi” są po prostu pazerni, albo nie potrafią przegrywać lub poziomem ustępują przyjezdnym. Tymczasem sprawa jest bardziej skomplikowana. W tym miejscu bowiem pojawia się częstokroć dyskryminacja. Nie lubiane w Polsce słowo, nadmiernie wykorzystywane prze niektóre grupy społeczne, ale jak inaczej nazwać sytuację, gdy organizator w regulaminie ogłasza, że po xx terminie zapisy definitywnie nie będą przyjmowanie, a w dzień biegu pojawiają się w biurze zawodnicy błagający o start – Polacy są natychmiast spławiani i odsyłani do regulaminu, tymczasem gdy pojawia się rzeczony busik, a jago „koordynator” głośno walczy o miejsce na starcie, miejsce się znajduje. Organizator tłumaczy się, że goście zostali zaproszeni… że była jakaś tam pula dla gości… Cóż, nasz bieg, nasze prawo, gorzej gdy takowe przedsięwzięcie dofinansowywane jest ze środków publicznych… a bieg ma promować aktywność fizyczną wśród lokalnej społeczności… I zrozumiała byłaby sytuacja, w której „elitę” traktuje się inaczej – gdy słowo „elita” w takiej samej mierze odnosi się do wszystkich, niezależnie od narodowości, gdy koncentruje się na wyniku sportowym. Tymczasem „elita spoza UE”, traktując swój wojaż po Polsce, w sposób wyłącznie zarobkowy, potrafi „obskoczyć” 4 biegi w łikend, a kilkanaście w miesiąc. Zaraz padnie stwierdzenie „Przecież to nie jest zabronione!”. Nie jest, kilku naszych też tak próbowało, ale po dwóch miesiącach kończyli z przeciążeniami i kontuzjami. Widać nam nasze powietrze nie sprzyja… I jesteśmy delikatniejszej budowy, pewnie odżywiamy się gorzej ;) Busiki mają jeszcze jedną tendencję – wprowadzają negatywne emocje już w biurze zawodów, a nawet jeszcze przed przybyciem na bieg. Ich przedstawiciele masowo wysyłają zapytania do organizatorów z prośbą o bezpłatny start i płatne startowe. Często starają się ubliżyć organizatorowi dużego biegu, który nie zamierza nikogo wywyższać. Bo przecież są „,międzynarodowi”, a kto nie chciałby mieć „międzynarodowego biegu”? Cóż, okazuje się, że imprezy, które posiadają stronę tłumaczoną na dwa lub więcej języków, w których liczba krajów z których pochodzą startujący jest największa, nie zabiegają o takie tytuły. Tymczasem „biegi międzynarodowe”, wzorem z poprzedniej epoki, starają się chwalić braterstwem narodów, kusząc startowym czy nagrodami. Nic to, że strony internetowe tych biegów widnieją tylko w języku polskim, a po angielsku w biurze zawodów nikt nie mówi… Mogą się pochwalić „międzynarodowością”! I jak Bóg da, jeszcze kolorytem! Chcąc odsunąć czekające już na klawiaturze zarzuty chciałabym zaznaczyć, że moja mała szpileczka wbita jest w busiki, a nie w zawodników. Warto wspomnieć tegoroczny Półmaraton Warszawski, który wygrała Białorusinka; dziewczyna w normalny sposób zgłosiła się do biegu, nie miała roszczeń – po prostu wygrała i chwała jej za to, bo pokazała, że uogólnienia mogą być krzywdzące. Zatem do pracy rodacy, a organizatorzy czasem po rozum do głowy, bo niedługo padniemy ofiarą „międzynarodowości”, tak jak Niemcy. Teraz mocno in plus ruszyło się w naszym bieganiu, nie zaprzepaśćmy tego!
 
Z przymrużeniem oka, ale jednak na poważnie ;) RÓWNOUPRAWNIENIE … czy NADUPRAWNIENIE… Tekstów na temat nierównego traktowania kobiet i mężczyzn powstało już wiele, przytoczono też setki argumentów, które właściwie nie przekonały żadnej ze stron. Ja jednak o czymś zupełnie innym, ale chyba też na temat dość mocno elektryzujący światek biegowy. Otóż roboczo nazwę ten wątek – nasi koledzy biegacze spoza Unii Europejskiej. Co bardziej obiegany czytelnik zorientuje się już na pierwszy rzut oka, że chcę napisać na temat osób przybywających do Polski z dwóch kierunków. Pierwsza grupa dzielnie znosi trudy podróży busikami, dla drugiej busiki stanowią luksus dostępny dopiero po załatwieniu wszelkich formalności związanych z przylotem z sąsiedniego kontynentu. A że o stosowne pozwolenia nie jest tak łatwo, że prężnie rozwijająca się grupa „tzw. menedżerów sportowych” musi baczyć, by taki napływowy delikwent nie wykorzystał zaproszenia do Polski , czyli de facto do UE i nie dał nogi w bok, gdzie biegów więcej, nagrody wyższe, no i prestiż we wiosce też potem inny… to na razie mamy czarnoskórych biegaczy liczonych w jednostkach, a nie dziesiątkach, czy setkach. I chyba dobrze… Zaraz jednak padną ataki oceniające moje westchnienie pod kątem rasizmu – ale nic z tego, bo napiszę coś gorszego, otóż „nasi afrykańscy przyjaciele są sto razy milej widziani w naszym kraju od przyjaciół ze wschodu”. Nie pyskują (może dlatego, że nie znają języka, a może po prostu w ich kulturze nie jest to tak powszechna cecha), nie uciekają z linii startu, gdy podana zostaje informacja o kontroli antydopingowej po biegu, nie zapisują się w naszej pamięci negatywnie z imienia i nazwiska, bo rotacja u nich duża. Można by pomyśleć, że nadają kolorytu… jednak i to nie zawsze. Bo jak nazwać ten koloryt różnobarwnym, gdy na Maratonie w Łodzi w pierwszej dziesiątce znalazło się dziewięciu panów z Afryki… I jak ktoś przysłuchiwał się komentarzom publiczności, to mógł z niejednych ust usłyszeć, że „to chyba jakiś żart, mistrzostwa czarnego lądu??? Gdzie są nasi?”. A no właśnie, gdzie są nasi? Nasi też potrafią kalkulować i co bystrzejsi (i szybsi przede wszystkim) wiedzą, że w Polsce o wynik ciężko, a i o pieniążki nie tak łatwo. Dla najlepszych sprawa jest prosta – poważne starty na zachodzie, mniej poważne w Polsce, a cały trening wykonywany pod kątem osiągnięć na wielkiej arenie - marzenia i dążenie do Igrzysk Olimpijskich. Inaczej sprawa ma się z grupą tzw. „profi-amatorów”, do których najczęściej zaliczają się nauczyciele kultury fizycznej , żołnierze czy studenci , ale także pracownicy biurowi. Zauważyłam, że grupa ta liczy coś około dwóch setek dusz i składa się z jednostek, które: „A” - biegają, bo tak mają od zawsze – kiedyś trenowały wyczynowo, teraz pracują, ale wciąż utrzymują się na poziomie pierwszej, czy nawet mistrzowskiej klasy lekkoatletycznej. Biegają też po to, by dorobić, albo przynajmniej sfinansować pasję. Co poniektórzy wierzą jeszcze, że może nagle przyjdzie niesłychana zwyżka formy, ale boją się postawić wszystkiego na jedną kartę. „B” to osoby, które nigdy w klubie nie trenowały, ale nagle (często naprawdę późno) odkryły w sobie talent do biegania. A nic tak nie motywuje do osiągania dobrych rezultatów, jak wiara we własny talent. Grupa B to w dużej mierze osoby z dużych miast, najczęściej z szeroko-pojętej klasy średniej. Mają zazwyczaj niezłą pracę, stać ich na posiadanie pasji i inwestowanie w nią. Nie biegają dla pieniędzy, ale dla triumfów i ”życiówek” – choć i dla tej grupy „pieniądze nie śmierdzą” i mogą miło połechtać. I właśnie „Ci nasi”, czyli potencjalni zwycięzcy biegów (zarówno tych prowincjonalnych, jak i największych) tracą powoli cierpliwość do sąsiadów spoza UE, a dokładnie rzecz biorąc do wspomnianych wyżej busików. Wydawałoby się, że „nasi” są po prostu pazerni, albo nie potrafią przegrywać lub poziomem ustępują przyjezdnym. Tymczasem sprawa jest bardziej skomplikowana. W tym miejscu bowiem pojawia się częstokroć dyskryminacja. Nie lubiane w Polsce słowo, nadmiernie wykorzystywane prze niektóre grupy społeczne, ale jak inaczej nazwać sytuację, gdy organizator w regulaminie ogłasza, że po xx terminie zapisy definitywnie nie będą przyjmowanie, a w dzień biegu pojawiają się w biurze zawodnicy błagający o start – Polacy są natychmiast spławiani i odsyłani do regulaminu, tymczasem gdy pojawia się rzeczony busik, a jago „koordynator” głośno walczy o miejsce na starcie, miejsce się znajduje. Organizator tłumaczy się, że goście zostali zaproszeni… że była jakaś tam pula dla gości… Cóż, nasz bieg, nasze prawo, gorzej gdy takowe przedsięwzięcie dofinansowywane jest ze środków publicznych… a bieg ma promować aktywność fizyczną wśród lokalnej społeczności… I zrozumiała byłaby sytuacja, w której „elitę” traktuje się inaczej – gdy słowo „elita” w takiej samej mierze odnosi się do wszystkich, niezależnie od narodowości, gdy koncentruje się na wyniku sportowym. Tymczasem „elita spoza UE”, traktując swój wojaż po Polsce, w sposób wyłącznie zarobkowy, potrafi „obskoczyć” 4 biegi w łikend, a kilkanaście w miesiąc. Zaraz padnie stwierdzenie „Przecież to nie jest zabronione!”. Nie jest, kilku naszych też tak próbowało, ale po dwóch miesiącach kończyli z przeciążeniami i kontuzjami. Widać nam nasze powietrze nie sprzyja… I jesteśmy delikatniejszej budowy, pewnie odżywiamy się gorzej ;) Busiki mają jeszcze jedną tendencję – wprowadzają negatywne emocje już w biurze zawodów, a nawet jeszcze przed przybyciem na bieg. Ich przedstawiciele masowo wysyłają zapytania do organizatorów z prośbą o bezpłatny start i płatne startowe. Często starają się ubliżyć organizatorowi dużego biegu, który nie zamierza nikogo wywyższać. Bo przecież są „,międzynarodowi”, a kto nie chciałby mieć „międzynarodowego biegu”? Cóż, okazuje się, że imprezy, które posiadają stronę tłumaczoną na dwa lub więcej języków, w których liczba krajów z których pochodzą startujący jest największa, nie zabiegają o takie tytuły. Tymczasem „biegi międzynarodowe”, wzorem z poprzedniej epoki, starają się chwalić braterstwem narodów, kusząc startowym czy nagrodami. Nic to, że strony internetowe tych biegów widnieją tylko w języku polskim, a po angielsku w biurze zawodów nikt nie mówi… Mogą się pochwalić „międzynarodowością”! I jak Bóg da, jeszcze kolorytem! Chcąc odsunąć czekające już na klawiaturze zarzuty chciałabym zaznaczyć, że moja mała szpileczka wbita jest w busiki, a nie w zawodników. Warto wspomnieć tegoroczny Półmaraton Warszawski, który wygrała Białorusinka; dziewczyna w normalny sposób zgłosiła się do biegu, nie miała roszczeń – po prostu wygrała i chwała jej za to, bo pokazała, że uogólnienia mogą być krzywdzące. Zatem do pracy rodacy, a organizatorzy czasem po rozum do głowy, bo niedługo padniemy ofiarą „międzynarodowości”, tak jak Niemcy. Teraz mocno in plus ruszyło się w naszym bieganiu, nie zaprzepaśćmy tego!
 
Z przymrużeniem oka, ale jednak na poważnie ;) RÓWNOUPRAWNIENIE … czy NADUPRAWNIENIE… Tekstów na temat nierównego traktowania kobiet i mężczyzn powstało już wiele, przytoczono też setki argumentów, które właściwie nie przekonały żadnej ze stron. Ja jednak o czymś zupełnie innym, ale chyba też na temat dość mocno elektryzujący światek biegowy. Otóż roboczo nazwę ten wątek – nasi koledzy biegacze spoza Unii Europejskiej. Co bardziej obiegany czytelnik zorientuje się już na pierwszy rzut oka, że chcę napisać na temat osób przybywających do Polski z dwóch kierunków. Pierwsza grupa dzielnie znosi trudy podróży busikami, dla drugiej busiki stanowią luksus dostępny dopiero po załatwieniu wszelkich formalności związanych z przylotem z sąsiedniego kontynentu. A że o stosowne pozwolenia nie jest tak łatwo, że prężnie rozwijająca się grupa „tzw. menedżerów sportowych” musi baczyć, by taki napływowy delikwent nie wykorzystał zaproszenia do Polski , czyli de facto do UE i nie dał nogi w bok, gdzie biegów więcej, nagrody wyższe, no i prestiż we wiosce też potem inny… to na razie mamy czarnoskórych biegaczy liczonych w jednostkach, a nie dziesiątkach, czy setkach. I chyba dobrze… Zaraz jednak padną ataki oceniające moje westchnienie pod kątem rasizmu – ale nic z tego, bo napiszę coś gorszego, otóż „nasi afrykańscy przyjaciele są sto razy milej widziani w naszym kraju od przyjaciół ze wschodu”. Nie pyskują (może dlatego, że nie znają języka, a może po prostu w ich kulturze nie jest to tak powszechna cecha), nie uciekają z linii startu, gdy podana zostaje informacja o kontroli antydopingowej po biegu, nie zapisują się w naszej pamięci negatywnie z imienia i nazwiska, bo rotacja u nich duża. Można by pomyśleć, że nadają kolorytu… jednak i to nie zawsze. Bo jak nazwać ten koloryt różnobarwnym, gdy na Maratonie w Łodzi w pierwszej dziesiątce znalazło się dziewięciu panów z Afryki… I jak ktoś przysłuchiwał się komentarzom publiczności, to mógł z niejednych ust usłyszeć, że „to chyba jakiś żart, mistrzostwa czarnego lądu??? Gdzie są nasi?”. A no właśnie, gdzie są nasi? Nasi też potrafią kalkulować i co bystrzejsi (i szybsi przede wszystkim) wiedzą, że w Polsce o wynik ciężko, a i o pieniążki nie tak łatwo. Dla najlepszych sprawa jest prosta – poważne starty na zachodzie, mniej poważne w Polsce, a cały trening wykonywany pod kątem osiągnięć na wielkiej arenie - marzenia i dążenie do Igrzysk Olimpijskich. Inaczej sprawa ma się z grupą tzw. „profi-amatorów”, do których najczęściej zaliczają się nauczyciele kultury fizycznej , żołnierze czy studenci , ale także pracownicy biurowi. Zauważyłam, że grupa ta liczy coś około dwóch setek dusz i składa się z jednostek, które: „A” - biegają, bo tak mają od zawsze – kiedyś trenowały wyczynowo, teraz pracują, ale wciąż utrzymują się na poziomie pierwszej, czy nawet mistrzowskiej klasy lekkoatletycznej. Biegają też po to, by dorobić, albo przynajmniej sfinansować pasję. Co poniektórzy wierzą jeszcze, że może nagle przyjdzie niesłychana zwyżka formy, ale boją się postawić wszystkiego na jedną kartę. „B” to osoby, które nigdy w klubie nie trenowały, ale nagle (często naprawdę późno) odkryły w sobie talent do biegania. A nic tak nie motywuje do osiągania dobrych rezultatów, jak wiara we własny talent. Grupa B to w dużej mierze osoby z dużych miast, najczęściej z szeroko-pojętej klasy średniej. Mają zazwyczaj niezłą pracę, stać ich na posiadanie pasji i inwestowanie w nią. Nie biegają dla pieniędzy, ale dla triumfów i ”życiówek” – choć i dla tej grupy „pieniądze nie śmierdzą” i mogą miło połechtać. I właśnie „Ci nasi”, czyli potencjalni zwycięzcy biegów (zarówno tych prowincjonalnych, jak i największych) tracą powoli cierpliwość do sąsiadów spoza UE, a dokładnie rzecz biorąc do wspomnianych wyżej busików. Wydawałoby się, że „nasi” są po prostu pazerni, albo nie potrafią przegrywać lub poziomem ustępują przyjezdnym. Tymczasem sprawa jest bardziej skomplikowana. W tym miejscu bowiem pojawia się częstokroć dyskryminacja. Nie lubiane w Polsce słowo, nadmiernie wykorzystywane prze niektóre grupy społeczne, ale jak inaczej nazwać sytuację, gdy organizator w regulaminie ogłasza, że po xx terminie zapisy definitywnie nie będą przyjmowanie, a w dzień biegu pojawiają się w biurze zawodnicy błagający o start – Polacy są natychmiast spławiani i odsyłani do regulaminu, tymczasem gdy pojawia się rzeczony busik, a jago „koordynator” głośno walczy o miejsce na starcie, miejsce się znajduje. Organizator tłumaczy się, że goście zostali zaproszeni… że była jakaś tam pula dla gości… Cóż, nasz bieg, nasze prawo, gorzej gdy takowe przedsięwzięcie dofinansowywane jest ze środków publicznych… a bieg ma promować aktywność fizyczną wśród lokalnej społeczności… I zrozumiała byłaby sytuacja, w której „elitę” traktuje się inaczej – gdy słowo „elita” w takiej samej mierze odnosi się do wszystkich, niezależnie od narodowości, gdy koncentruje się na wyniku sportowym. Tymczasem „elita spoza UE”, traktując swój wojaż po Polsce, w sposób wyłącznie zarobkowy, potrafi „obskoczyć” 4 biegi w łikend, a kilkanaście w miesiąc. Zaraz padnie stwierdzenie „Przecież to nie jest zabronione!”. Nie jest, kilku naszych też tak próbowało, ale po dwóch miesiącach kończyli z przeciążeniami i kontuzjami. Widać nam nasze powietrze nie sprzyja… I jesteśmy delikatniejszej budowy, pewnie odżywiamy się gorzej ;) Busiki mają jeszcze jedną tendencję – wprowadzają negatywne emocje już w biurze zawodów, a nawet jeszcze przed przybyciem na bieg. Ich przedstawiciele masowo wysyłają zapytania do organizatorów z prośbą o bezpłatny start i płatne startowe. Często starają się ubliżyć organizatorowi dużego biegu, który nie zamierza nikogo wywyższać. Bo przecież są „,międzynarodowi”, a kto nie chciałby mieć „międzynarodowego biegu”? Cóż, okazuje się, że imprezy, które posiadają stronę tłumaczoną na dwa lub więcej języków, w których liczba krajów z których pochodzą startujący jest największa, nie zabiegają o takie tytuły. Tymczasem „biegi międzynarodowe”, wzorem z poprzedniej epoki, starają się chwalić braterstwem narodów, kusząc startowym czy nagrodami. Nic to, że strony internetowe tych biegów widnieją tylko w języku polskim, a po angielsku w biurze zawodów nikt nie mówi… Mogą się pochwalić „międzynarodowością”! I jak Bóg da, jeszcze kolorytem! Chcąc odsunąć czekające już na klawiaturze zarzuty chciałabym zaznaczyć, że moja mała szpileczka wbita jest w busiki, a nie w zawodników. Warto wspomnieć tegoroczny Półmaraton Warszawski, który wygrała Białorusinka; dziewczyna w normalny sposób zgłosiła się do biegu, nie miała roszczeń – po prostu wygrała i chwała jej za to, bo pokazała, że uogólnienia mogą być krzywdzące. Zatem do pracy rodacy, a organizatorzy czasem po rozum do głowy, bo niedługo padniemy ofiarą „międzynarodowości”, tak jak Niemcy. Teraz mocno in plus ruszyło się w naszym bieganiu, nie zaprzepaśćmy tego!
So, 21 lipca 2012, 12:49 20.1 km N, 22 lipca 2012, 15:08 A w niedzielę 22 lipca 27,4 km... Po imprezie do świtu, po drinkach, o których nie chcę wiedzieć, co w nich, poza arbuzem i porzeczkami było :hej: I nie wiem jakim cudem biegało mi się tak dobrze, chyba przez ten makaron o czwartej nad ranem... I egzystencjalne rozmowy... A teraz w planach higienicznych tydzień i Bieg Powstania na maksa. Do życiówki będzie daleko, ale mam nadzieję, że ten bieg mnie podbuduje i pokaże, że znowu wszystko na dobrej drodze! Przynajmniej do Krynicy... Chyba że się skuszę na pięćdziesiątkę w Alpach włoskich... No kuszą, kuszą mnie biegi nieuliczne :hej: :hej: i ultra... Miało być po czterdziestce, ale nie doczekam... Jakoś tak ostatnio chciwie myślę tylko biegach niestandardowych... W końcu przyjemność jest najważniejsza. A przyjemność to egzystencjalny orgazm, kop energetyczny na gorsze dni, nie do przecenienia. Ulica tego nie daje... Chyba, że jest się zawodnikiem z tej najgórniejszej półki... Pn, 23 lipca 2012, 11:13 Poprzedni tydzień 98,6 km. WOW. JAk do tego dodać rower to naprawdę jest dobrze. Dzisaj - 23 lipca, bnp, 10,4 km Wt, 24 lipca 2012, 07:14 7,4 km bnp plus godzina ćwiczeń BODY BALANCE. Energetycznie o poranku... Najchętniej człowiek by dał nogę z pracy gdzieś nad wodę... Śr, 25 lipca 2012, 12:46 Bardzo porannie i bardzo ospale. Może lepiej było pospać godzinę dłużej...? 9,2 km w tempie 5,30 min/km. Nie mogłam się rozkręcić :lalala: PS. Mam nowiutkie SPDy, już się cieszę na ich testowanie :hej: Tylko żebym przed BP nie poobijała się zanadto... Cz, 26 lipca 2012, 07:31 Miałam nie biegać rano, ale nie mogłam spać od czwartej... i stwierdziłam, że już raczej nie zasnę. 14,2 km, zakończone 3 x 2' (tempo 3,31 min/km - nie dam rady teraz tak piątki polecieć :lalala: ) 20 minut ćwiczeń siłowych Kilkanaście basenów w "łapkach" - oj, to pótora kilometra za tydzień będzie bolało... Cz, 26 lipca 2012, 11:32 Kwintesencja marketingu i legalnego wykorzystania wizerunku sportowca podlegajacego embargu olimpijskiemu;) Obrazek
Pt, 27 lipca 2012, 15:47
Dzisiaj było intensywnie... Sesja zdjęciowa z Dorotą Świderską przy plus 36... Ale mam nadzieję, że zdjęcia fajne :hejhej: A rano 7km w tempie 4,30 bo nowiutkie buty niosły :hejhej: trening biegowy w lipcu
  So, 28 lipca 2012, 15:46 Jednak czekanie w upale na bieg o 21-szej jest trochę ponad moje siły... Więc może jednak pobiegnę dychę, bo coś nie widzę dzisiaj "szybkości"... Mam trochę tremę przed tri za tydzień; niby tylko olimpijka, ale kompletnie nie wiem z czym to się je. Słaby rower i "niepływanie" to mogą być poważne przeszkody... Oczywiście ukończę, ale nie chciałabym być ostatnia... No i tak sobie wymyśliłam, że w ramach przygotowań do maratonu w Krynicy pobiegnę Maraton w Gdańsku. I tak będę na miejscu... Poza tym, co będzie we wrześniu nie wiadomo... N, 29 lipca 2012, 08:28 Bieg Powstania, 5km Wynik znacznie odbiegający od moich wiosennych możliwości. Widać, że z szybkością jest jeszcze słabo, choć pierwsze 3 km pobiegłam bardzo dobrze - tempo 3,24-3,28... dogoniłam Izę (która niesamowicie mocno pobiegła pierwszy kilometr) i umarłam... Zaczęło mi się kręcić w głowie i jedynym marzeniem było być już na mecie. Doczłapałam - to słowo idealnie określa ostatnie 2km. 18,13 - co tu dużo mówić, słaby wynik. Sądziłam, że mimo słabej jeszcze formy osiemnastkę złamię bez problemu. Nie udało się. Oczywiście, pogoda nie sprzyjała, ale nie w tym problem. Niemniej wiem, w który momencie jestem. I postawienie w sezonie letnim na maratony wydaje się najlepszą opcją. PS. Zostaliśmy na Starówce do rana. Ale Warszawa słabo wypada w porównaniu do Wrocławia, czy Poznania. Miast praktycznie nie żyje... I to zaniedbane wybrzeże... Szkoda... N, 29 lipca 2012, 11:33 Niedziela, 29 lipca (czyli coraz bliżej do wakacji:) W samo południe. Parno, choć chłodno w porównaniu do dnia wczorajszego, bo tylko plus 29 :hej: 17,6 km w tempie 4,47 min/km Bez picia się nie dało...Także z jedną przerwą sklepową. N, 29 lipca 2012, 17:07 trening biegowy w lipcu Rozmowa na temat... daleczego nie pobiegłam 10km... "no! sponiewierało mnie..." trening biegowy w lipcu   Pn, 30 lipca 2012, 13:05 Poniedziałek, 30 lipca Odliczanie do wakacji trwa... Dzisiaj bardzo mi się chciało... Może dlatego, że było chłodniej? 13 km, godzina biegu z lekko narastającą prędkością. Wt, 31 lipca 2012, 06:51 Wtorek, tradycyjnie już od rana 9,3 km pod górkę Godzina body balance 25 minut kraulem... W planie na dziś jest jeszcze rower... Rower, czyli nauka jazdy...
     

Czerwiec’2012

Wt, 5 czerwca 2012, 07:17 Uspakajam tych, co się martwili- żyję;) Uspakajam konkurencję - wciąż nie jestem zdrowa;) Uspakajam upatrujących w moich ostatnich poczynaniach szaleństwa i głupoty- nic z tych rzeczy, po prostu odpuszczam ściganie się;) W końcu mamy EURO! I spok...ój jest ważny;) Zapraszam w czwartek na imprezę inauguracyjną strefę PUMA SOCIAL ZONE. Będę ja i gwiazdeczki. Wstęp wolny. Atrakcje gwarantowane. Obrazek O tym, co i dlaczego w ostatnim czasie tak, a nie inaczej? Długo nie robiłam nic, bo zaufałam lekarzom i brałąm antybiotyk. Po 6 dniach, gdy nic się nie poprawiło, pani doktor postanowiła uraczyć mnie innym antybiotykiem. Żadnego wymazu z gardła, tak na czuja... Ja p* służbę zdrowia. Prywatną służbę zdrowia, bo o państwowej nie wspominam... Zatem już nie na antybiotyku, ale okropnie osłabiona pojechałam w Tatry. I było bardzo miło. Może potem napiszę o moich spacerach, refleksjach i takich tam... N, 10 czerwca 2012, 09:34
ŁIKEND Z BIEGIEM MARDUŁY Retrospekcje. Tatry i zakopiański łikend, miałam w planach już kilka miesięcy wcześniej. Z racji zawodowych musiałam jechać. Zresztą - chciałam. Bez formy, a zatem bez spinania. Bez konieczności walki o laury pierszeństwa. Ot, wycieczka w góry. Po bezsensowanej antybiotykoterapi, w czwartek, gdy tylko dotarliśmy na miejsce, wybrałam się na pierwsze od kilku dni bieganie. Takie spokojne, lekkie 15km ścieżką pod Reglami. Od razu poczułam się lepiej- choć nogi ciężkie, wiosenna lekkość uleciała. Wieczorem wybraliśmy się Maćkiem na zakopiański clubbing;) A w piątek rano, niestety, deszczowo. Szaro, mgliście. Oj, bałam się, że niedzielny bieg będzie mało przyjemny... Włąściwie w piątek miałam nie biegać, ale skusiłam się na 12 minut:) Test coopera, tak bez rozgrzewki, na spokojnie - każde okrążenie po 1,30. Jak w zegarku. 3,2 km. I od razu lepsze samopoczucie. Wieczorem znowu niezdrowe, regionalne przysmaki. I piwo. Myśli, że fajnie jest tak...bez celu sportowego. Ot, dla frajdy i niczego więcej. Bo biegać kocham bezwzględnie. W sobotę rano - promienie słońca wyciągnęły nas z łóżka przed czasem. A ósmej już start. 10 km na Morskie Oko. Miło. Obrazek Widok, jaki zaserwował nam poranek, na koniec biegu, rozwiał wszelkie wątpliwości dotyczące biegu. Pięknie. To kocham w górach. To mnie tam ciągnie, nawet jeżeli zdaniem niektórych, ta miłość nie jest odwzajemniona :hejhej: Obrazek
Śr, 27 czerwca 2012, 07:37 W ramach roztrenowania i cieszenia się z biegania wygrałam pierwszą edycję niezwykle urokliwego Maratonu Mazury. Trasa wiodła głównie leśnymi ścieżkami, właściwie nie było płaskich fragmentów. Pięknie! Od połówki tylko wyprzedzałam, a towarzyszył mi Bartek prowadzący Biegam bo Lubię w Wydminach. Czas 2,55 wybiegany równo i radośnie. To lubię. Tak lubię. I lubię maratony... Nie lubię asfaltu... Wyzwanie na to moje teraźniejsze bieganie to Spontaniczność. I powoli głowa przygotowuje się do ultra, choć wcześniej jeszcze jedno zadanie do zrealizowania... Pt, 29 czerwca 2012, 07:22 Wszystko wskazuje, że ten maraton to był naprawdę dobry pomysł. Od razu chce mi się biegać. Już dzień po maratonie czułam, że mnie roznosi. Wczoraj 90minut mocnego crossu. Jest lepiej, zdrowie, odpukać też lepiej, choć wciąż coś nie gra. Ale to już pikuś. Zapisałem się na maraton do Krynicy. Może uda się pobiec.        

Maj’2012

1 maja (już???) O poranku joga (aj, wszystko, doszczętnie, dogłębnie mnie boli...) Po śniadaniu 9,5 km plus kąpiel w jeziorze (na zdrowie!) Po południu, po 3km rozgrzewce pomiare zakwaszenia- wyszło mi równiutkie dwa i plasowałam się w środku stawki zakwaszonych obozowiczów... Subiektywnie czułam się bardziej zakwaszona (a wszystko przez jogę!). Po biegu w drugim zakresie (10,1 km; tempo średnie 4,12 min/km), oczywiście wszystkim zakwaszenie wzrosło (niektórym nawet do powyżej ośmiu - rzecz jasna każdy biegł inny dystans i różnym tempie, ja najszybciej), a mnie spadło do 1,3... Słowem - odkwasiłam się :hej: A sam drugi zakres - może to jeszcze nie był drugi zakres... ja nie lubię biegać w takich "nudnych" prędkościach... Ale próbuję zrozumieć zasadność takiego treningu (dotychczas przeze mnie nie praktykowanego) Potem truch 1,6 km Łącznie 1 maja - 24,2 km MASAŻ :hej: A na kolację grill z dużą beczką piwa...
Śr, 2 maja 2012, 08:35 Ciężko było wstac po kilku (5?) godzinach snu i kilku (5?) piwach, ale Bartek "i tak nie spał", zatem ja też nie miałam co marzyć o wylegiwaniu się. Zatem o siódmej rano godzinka jogi... BOLI!!! Po śniadaniu (z bólem brzucha...) 13,8 km (spokojny bieg POWYŻEJ 5,15 min/km i 5 przebieżek) BOLI!!! Po południu 8 km, tempo 5,0 min/km Godzina ćwiczeń sprawnościowych Masaż nóg Cz, 3 maja 2012, 13:28 plan nie został wykonanmy, bo... czasem trzeba odpuścić;) 13 km: w tym 3 x 2' plus 12 x 120m Pt, 4 maja 2012, 11:18 Wczoraj po południu tylko regenerecja: 3 x sauna, masaż, moczenie d* w basenie :hej: 4 maja, piątek Rano 13 km, tempo nieco poniżej 5 min/km 2 x 10 stacji ćwiczeń siłowych po południu 8,1km: 11 x 1' p30'' plus 2 przebieżki 150m moczenie w wodzie 105 km w 5 dni... jak się po tym uda w niedzielę dyszkę czmyknąć...??? So, 5 maja 2012, 13:27
luzuję ale ciężko mi sobie wyimaginować jutrzejszą "świeżość" przedstartową... dzisiaj tylko 8,7 km, 4 przebieżki Jutro będzie bardzo mocna obstawa. Kilka dziewczyn poza zasięgiem, ale i kilka minimalnie lepszych i na moim poziomie. Żal byłoby nie skorzystać z możliwości walki na trasie.
 
So, 5 maja 2012, 16:46
Po południu małe spa: mikrodermobrazja diamentowa (od razu wyjaśniam niewtajemniczonym, że tylko nazwa jest groźna:) Plus zabieg o nazwie "sekret młodego spojrzenia" - od razu poprawia się nastrój :hej: :hej: Do tego wszytskiego, w czasie gdy pani kosmetyczka masowała mi twarz i wcierała różne specyfiki, pan masażysta masował mi stopy... No dosłownie raj na ziemi... Nie wiem tylko, czy to zmotywuje mnie do jutrzejszego startu... mmmm... mruczę sobię
Pn, 7 maja 2012, 07:10
d* humoru nie popsuł mi wczorajszy bieg, na którym ledwo mogłam nogami obracać i nawet nie siliłam się na ściganie :chlip: w końcu po mocnym treningu, z bolącymi mięśniami mogło być ciężko ale powrót do domu to już dramat przytyłam kolejne półtora kilograma, przez obóz!!!! dramat wstydzę się lustra mam humor wisielczy po prostu jestem wkurzona, zła muszę schudnąć 3,5 kg, jak najszybciej, inaczej będzie źle a nie jadłam słodyczy przez 8 dni! Zrobiam rekordowy kolometraż! masakra
Pn, 7 maja 2012, 15:05
Trochę się wali... Młody choruje, ja w sumie też wciąż zdrowa nie jestem (i zaczyna wkurzać mnie bieganie z zapchanym nosem i kaszlem wykrztuśnym). 18 km wolnego rozbiegania Suma pierwszego tygodnia maja: 116 km
Śr, 9 maja 2012, 06:35
Wtorek, 8 maja - 9,8 km spokojnie Młody nie przestaje kaszleć :ojnie: Ja też... Buuu
Śr, 9 maja 2012, 17:23
11,9 km spokojnie
Cz, 10 maja 2012, 19:02
a kuku! dziś nie biegałam :)
So, 12 maja 2012, 15:46
W piątek 9 km w narastającym tempie Dziś 19,4 km w tempie "konwresacyjnym" :nowiesz: Nie mam formy :grr: Jestem za-biegana, za-ciężka, za-chora i za-zmęczona.
N, 13 maja 2012, 13:28
Niedziela, 13 maja - GO RUN Bieg anglosaski w Warszawie, 5k (moim zdaniem 4,6 km), trasa wymagająca: trawa, asfalt, płyty, schody, dużo zakrętów. Formy nie mam, ale udało się wygrać. Biegłam wolno, nos zatkany:( Spróbuję przez 5 dni się podkurować... Ale co z tego wyjdzie??? Obrazek
N, 13 maja 2012, 19:23
i znalazłam jedno zdjęcie, na którym się sobie podobam;) trening biegowy w kwietniu  Pn, 14 maja 2012, 13:58 poniedziałek - sauna i kropka :hejhej:
Wt, 15 maja 2012, 10:32
skromna ósemka, w tym 3 x 3' (nachylenie 3%, tempo 4,0min/km) plus 1 x 3' bez naczylenia w tempie 3,36min/km. bywało lepiej ale jeszcze trochę odpocznę...
Cz, 17 maja 2012, 07:13 a zatem telenoweli dalszy ciąg... Niestety skończyło się na antybiotyku. Jeszcze nie dla mnie, dla Bartusia:( , ale kto wie czy i mnie to nie czeka (ponad 3 tygodnie infekcji gardła i górnych dróg oddechowych to długo...) Przedwczoraj w Bartulek nocy dostał gorączki, rano zabrałam go do lekarza (ach, jakże nie zdziwiło mnie, że państwowa służba zdrowia zaproponowała mi termin za tydzień... jeszcze nie udało nam się załapać na usługi na które rzekomo płacę podatki...F***) Moje 30 mint biegu było "agresją pod górkę", a raczej ujściem ogólnej frustracji. I pozostał godny podziwu głód biegania. Dziś znowu nie pobiegam, bo nie będzie z kim Bartusia zostawić, także taka frustracja może znaleźć ujście w weekend. No ale zobaczymy, jak to będzie, bo nagle wszystkie plany stanęły pod znakiem zapytania. Ale każda mama wie, że jak przytuli się do ciepłego ciałka, to... wszystko inne nie ma znaczenia. a że telenowela... "życie, życie jest..." no właśnie... sinusoidą, jednak w moim przypadku, ogólnie rzecz ujmując, wspinającą się gdzieś tam do góry. Wiem, że będzie lepiej. Ostatnio spotakała mnie też sytuacja, która znacznie poprawiła mój nastrój w kwestaich wago-dieto podobnych. Otóż jakaś młoda, chuda dziewczyna na siłowni, podeszł do mnie ze słowami, że podziwia mnie już od jakiegoś czasu jak ćwiczę (no, akurat to słyszałam nie raz, choć zazwyczaj z ust panów...) i że mam doskonałą figurę i co ona ma zrobić, żeby mieć takie ciało jak ja... Spojrzałam w lustro - no rzeczywiście, pomimo pewnego wzrostu masy, jest znacznie lepiej niż rok temu. Mam mięśnie tam gdzie powinnam, ale wciąż wyglądam jak kobieta;) Pt, 18 maja 2012, 17:29 na wariata wariatka... Zrobiliśmy z mężem zakładkę, on przyjechał ze Szczyrku, ja wyjechałam. Nie do Szczyrku. Praca i bieganie. Dzisiaj 5,7 km. Czekam co z tego wyniknie. Zdrowie się ustabilizowało, tzn. choroba od tygodnia nie rozwija się i nie ustępuje. Na szczęście Bartusiowi po antybiotyku lepiej...znowu rozrabia :hej: Ja wyspałam się, chyba po raz pierwszy od 2 lat...no, ale jak to po wyspaniu bywa, człowiekowi chce się spać jeszcze bardziej... Zapraszam jutro na FAAS Testy do CH Malta w Poznaniu. W niedzielę do CH Renoma we Wrocławiu. 11-19. N, 20 maja 2012, 08:15 Muszę się wyleczyć, inaczej starty nie mają sensu:( Niestety z zapchanymi zatokami i "gulą" w gardle biega się źle, mięśnie nie są dotlenione :echech: Wczoraj już po 5 minutch nie byłam w stanie oddychać, dusiłam się.Tylko czy to infekcja, alergia??? (w tym wieku?) czy jeszcze inne paskuda. Jedno wiem - miesiąc to za długo, trzeba iść do lekarza. Pn, 21 maja 2012, 11:34 Bieganie mnie wkurza. Przy zapchanych zatokach jest wręcz nieprzyjemne. Dzisiaj 2 x 14 km na rowerze i basen plus sauna (ale pływanie z zatkanymi zatpkami też nie jest przyjemne). Tzn. to drugie 14 jeszcze mnie czeka... I wizyta u lekarza. Antybiotyk na 10 dni, jakieś psikadła do nosa. Może pomoże. Jak nie, zaczniemy niekonwencjonalnych sposobów szukać... Generalnie dół trwa... I niecne plany;)
Pt, 25 maja 2012, 07:15
Co tu napisać? Że mi się nie poprawia, że piąty dzień antybiotykoterapii nie przynosi rezultatów? Jestem słaba, nawet z łóżka nie chce mi się już wstać (ale muszę latać po chusteczki, bo nos zawalony, zatoki rozszadza, radło jak drut kolczasty). Gorączka poniżej normy, nie chce dobić do 36... A bieganie? No, dziś będzie o 19 na Eurosporcie... i tenisa też pooglądam. Nawet myśleć mi się nie chce za bardzo... a przecież TAKA pogoda! Taka cudna wiosna (a mnie wkurza, że ludzie zadowoleni, że biegają, że opalają się...). No i weekend się zbliża... ajaj
So, 26 maja 2012, 16:46
ja nie mogę to chociaż Młody ćwiczy:):) Obrazek