N, 29 maja 2011, 07:14

28 maja, sobota Ślęża i Sobótka nie będą mi się kojarzyły dobrze... Ale zacznijmy od początku... Starałam się jak mogłam, by pozałatwiać w pracy wszystko szybko, byśmy mogli o 15 wyjechać. Wyjechać!!! z Warszawy... w piątek - to już w sam sobie wyczyn, w trakcie (no, dokładnie to przed) wizytą Obamy - to mega-osiągnięcie, podczas burzy...kolejny hard core... Te 3 niekorzystne przyczyny zbiegły się. 3 godziny... Następnie stanie w gigantycznych korkach, bo katowicką ktoś niezwykle sprytnie rozbudowuje...szukanie objazdów i czekanie na 6 rogatkach kolejowych. Potem jeszcze kilka wahadełek...i Wrocław...i Sobótka. Po 10 godzinach drogi. NIE ROWEREM! A średnia prędkość 39km/h... Noc, pustka w miasteczku, wszystko pozamykane. Nie byliśmy w stanie kupić nic do picia, ani do jedzenia. Padliśmy na łóżka, ale komuś zachciało się wydzwaniać do mnie po nocy...a od 5 rano wieża kościoła wybijała pełne godziny... Pod górkę. A do prawdziwej góry...jeszcze kilka przeciwności... Już na śniadaniu nie chciało mi się jeść, czułam się taka...CIĘŻKA. Wiedziałam, że start będzie porażką, pytanie tylko - jak wielką??? Organizacja biegu - bardzo słaba. I to niestety zdanie większości uczestników. Owszem, biuro zawdów ok, ale już z wywiązywaniem się z regulaminu problemy. Rzeczy do przebrania miały pojechać na górę 15 minut przed startem, a okazało się że wyjechały 35... Panie z biura bezradnie rozkładały ręce, bo i co innego mogły zrobić??? Start...opóźniony, bo sędzia nie dojchał. Trasa kompletnie nieoznakowana, brak kilometrów, oznakowania kierunku. Od początku biegło mi się źle. Chciało mi się wymiotować już po pierwszym kilometrze. Jedyne, co powstrzymywało mnie przed zejściem z trasy to myśl, że nie po to tłukliśmy się przez całą Polskę... no nie... Pierwsze miejsce (jak już pisałam kilka dni wcześniej) zgarnęła bezsprzecznie Iza Zatroska. Największa gigantka biegów górskich, zawstydzająca wszystkie dziewczyny!!! Izie niewiele brakuje do 50-tki!! A wygrywa, od prawie 30 lat, większość biegów w polskich górach... To pokazuje jak wiele pracy jeszcze trzeba włożyć... 2 i 3 miejsca były do wzięcia. Ale ja nie miałam siły. Biegłam trochę jakby w innym wymiarze. Coś tam się wokół mnie działo, ale co??? Zegarek nie zadziałał, trasa nieoznakowana... Dałam się wyprzedzić na ostatnich 10 metrach!!! I nic nie byłam w stanie zrobić. Potem jeszcze mój numer nie chciał się zczytać...i zamiast 2 sekundy za 3 kobietą w wyniakch widnieje 6... No, mniejsza z tym... Najśmieszniejsze, że aż 5 kobiet pobiło dotychczasowy rekord trasy... A wieczorem kolejne umieranie, żołądkowe. Na szczęście nie była to wersja hard... Zamiast wracać rano z Wrocławia, jeszcze siedzimy w Sobótce...
Dodaj do zakładek Link.

Dodaj komentarz