DROGA DO REKORDU ŚWIATA KOBIET W BIEGU WINGS FOR LIFE

Ten wpis miał powstać już bardzo dawno temu, ale wciąż nie miałam pewności, co powinnam napisać... Na początku chciałam, żeby tytuł brzmiał "Moja droga do...", ale przecież to nie była tylko moja praca. Mogłabym się chwalić, jak to doskonale udało mi się trafić z formą, jaka jestem genialna. Tylko, że to nie tak... Mogłabym przekleić dzienniczek treningowy, ale ile osób by się z nim naprawdę zapoznało? I co by mi to dało? Dlatego podejdę do tematu od innej strony...

Czasami, żeby coś nam się w życiu udało musimy dużo zmienić w sobie i wokół siebie.

***

POZWÓL INNYM SOBIE POMÓC. ZAUFAJ. 

Żaden z najlepszych sportowców nie pracuje sam. Nie dlatego, że nie potrafiliby sobie ułożyć planu treningowego, ale ponieważ wiedzą, że sami nie są w stanie spojrzeć na siebie z dystansem. Ten dystans przejawia się w obciążeniach treningowych (wiadomo, że gdy ma się dobry dzień chce się więcej, a gdy jest mniej przyjemnie najchętniej by się odpuściło), w planowaniu startów, w zaplanowaniu całej drogi sportowej. Mnie udało się trafić na trenera, który zrozumiał o co mi chodzi, który pasuje mi charakterologicznie. Bo to nieprawda, że z każdym fachowcem współpraca będzie się dobrze układać. Nie bardziej mylnego. Spójrzmy na drużyny piłkarskie... często najlepszy szkoleniowiec nie jest sobie w stanie poradzić...   Ja zaufałam Hubertowi i dzięki temu mogłam być spokojna. Bardzo dużo treningów biegałam z trenerem oraz z Kamilem Jastrzębskim (to młody obiecujący zawodnik, oczywiście sto razy szybszy ode mnie). Nie oznacza to, że zawsze robiliśmy to samo, ale spędzanie czasu w grupie nie pozwalało na nudę. I motywowało, bo to ja zawsze byłam/jestem tym najsłabszym ogniwem. W styczniu przebiegłam 513 kilometrów (od listopada do połowy grudnia nie biegałam w ogóle), w lutym 526, w marcu 573, a w kwietniu 445. Tygodnie bardzo różniły się objętością - od 80 kilometrów do 155. Zaczynałam naprawdę wolno (znacznie wolniej niż chciałam pobiec na WFL!). A zamarzyło mi się 70 kilometrów. Ludzie raczej stukali się w czoło, ale ja wierzyłam, że jestem w stanie tego dokonać, czyli przebiec tak długi dystans w tempie poniżej 4 minut na kilometr.

***

NIE SPIESZ SIĘ. ZAAKCEPTUJ POZIOM, NA KTÓRYM JESTEŚ.

Początki zawsze są trudne. Wchodzenie w trening po kontuzji sprawia, że z jednej strony chcesz już dużo i szybko (bo organizm wypoczął), a z drugiej wiesz, że potrzeba spokoju i czasu, żeby wdrożyć maszynę do ruchu. Moje prędkości wybiegań w styczniu oscylowały wokół 4,50 min/kilometr. Ale dwa razy w tygodniu doszedł mi drugi trening, który najczęściej biegałam w tempie 4,0 (6-8 kilometrów). Na początku było ciężko. Nie wierzyłam, że ta prędkość (4,0) stanie się dla mnie komfortowa. A jednak powoli, powoli, było coraz łatwiej... Akcenty, które włączaliśmy do treningu zaczęły wychodzić, byłam w stanie utrzymać tempo na podbiegach (a na początku to był koszmar!!!). Coraz mniej słyszałam słów motywujących do dokończenia treningu. Sama chciałam! I nie straszna mi była zima...

***

TRENING CZYNI MISTRZA. SZCZEGÓLNIE TEN, NA KTÓRYM NAJBARDZIEJ CIERPISZ.

Czy mówimy o zabawie w sport, czy sporcie zawodowym - jedno jest pewne. Są momenty gdy boli. Gdy chcesz się poddać, odpuścić. Gdy zwyczajnie nie idzie. Ale jeżeli chcesz się rozwijać musisz wychodzić poza strefę komfortu!. To oznacza, że w treningu powinniśmy pozwolić sobie na nowe bodźce. Oczywiście na spokojnie, ale nie można ciągle powtarzać tych samych jednostek.  Kiedyś sama wpadłam w takie sidła - ciągle biegałam minutówki i kilometrówki, bo to sprawiało mi radość. Radość, ale nie satysfakcję. Nie szłam do przodu. Dopiero, gdy otworzyłam się na inne jednostki treningowe, wyniki poszły do przodu.

***

BEZ SPOKOJNEJ GŁOWY DALEKO NIE ZABIEGNIESZ...

 

Żeby osiągać sukcesy, trzeba mieć ku temu warunki. Nie pomagają problemy w pracy, szkole, zawirowania w życiu osobistym. Trenując mocno narażamy organizm na duży stres. Gdy do tego dochodzi dodatkowa dawka napięć, możemy zwyczajnie nie wytrzymać. Bardzo wielu sportowców poległo właśnie na tym braku spokoju... Nie ma oczywiście jednego złotego środka, ale decydując się na różne wyzwania (nie tylko sportowe) warto oczyścić przestrzeń wokół siebie. Co to oznaczało w moim przypadku? Chociażby przekonanie rodziny, że to co robię ma sens. Że staram się jak najmniej zabierać czasu wspólnego, bo trenuję bardzo rano. Że szczęśliwa mama będzie dla nich większym pożytkiem niż ta sfrustrowana... Łatwo pisać... Czasem myślę, że to była najcięższa część moich przygotowań... Szczególnie dla kobiet artykułowanie swoich pragnień bywa trudne...

***

NIE BÓJ SIĘ SPRAWDZIANÓW FORMY...

 

nawet, gdy wypadają inaczej, niż tego chcemy. Dla mnie takim "szokiem" były badania wydolnościowe w Sport Lab. Nagle wyszło, że jestem daleko dalej niż uważałam. Ale od razu pojawiły się pytania, czy aby na pewno? 5 kilometrów pobiegnięte na koniec lutego powinno mnie do reszty zdołować, ale na spokojnie rozłożyłam sobie ten bieg na czynniki pierwsze. Pobiegłam 17,22, bo zaczęłam za szybko. Bo wydawało mi się, że jestem lepsza niż jestem. Niestety. Ale bez tego startu wiedziałabym jeszcze mniej... I później nie byłoby tak dobrze. Im więcej się sprawdzamy, tym więcej o sobie wiemy.

***

RYZYKUJ, SZUKAJ NOWYCH ROZWIĄZAŃ.

 

Nie ma jednej recepty na sukces w sporcie. Mnie do szaleństwa dużo jeszcze brakuje, ale dwa tygodnie w namiocie tlenowym ocierają się o nie. Namiot rozłożyłam w kuchni, w ten sposób, że nie możliwe było dostanie się do lodówki. Chłopaki nie przyjęli tego ze zrozumieniem, choć próbowałam im tłumaczyć, że to także dla ich dobra... W końcu Kacperek ze łzami w oczach poprosił, żebym już oddała ten namiot... Mąż też prosił, żeby nie było 😉 Niezależnie od braku zrozumienia najbliższych uważam, że te 14 dni dało mi bardzo dużo. W WFL start w Santiago de Chile był na wysokości prawie 700 metrów. Niby niewiele, ale nie wiem, czy tak dobrze zaaklimatyzowałabym się bez wcześniejszego pobytu na wysokości. Jak do tego dodamy tydzień przed biegiem spędzony na 3 tysiącach (pustynia Atakama) to spokojnie mogę powiedzieć, że pobyt na wysokości dobrze na mnie działa! Dobrze też robią mi starty po schodach, w górach;) Co najmniej dwa razy w tygodniu uczęszczam na zajęcia spinning (rower stacjonarny).

***

UWIERZ W SIEBIE I W SWOJE MARZENIA.

 

Wiem, że to banalne, ale takie prawdziwe!
Dodaj do zakładek Link.

2 odpowiedzi na „DROGA DO REKORDU ŚWIATA KOBIET W BIEGU WINGS FOR LIFE

  1. Marcin Pietruszewski mówi:

    Super wpis, można powiedzieć, że do marzeń droga lekka być nie może 🙂

  2. Michał mówi:

    Pełne poświęcenie i mądre ułożenie wszystkich elementów życia. Niby takie proste a jakże trudne. Utwierdzasz mnie, że idę we właściwą stronę.
    Bardzo lubię Twoje podejście do tematu

    Piękny wpis w świetnej formie.
    Pozdrawiam i powodzenia!

Dodaj komentarz