hmmm....
udało się...
ale co?
Przede wszystkim napiszę, że tym razem jestem zadowolona z siebie;) Nie nastawiałam się na wiele- liczyłam, że pierwsza szóstka będzie sukcesem. Oczywiście - o ile zawody się odbędą (a naprawdę frustrująca jest sytuacja, gdy po 10h prowadzenia samochodu słyszych w Wiadomościach, że w "Międzygórzu trwa ewakuacja ludności, wszystkie imprezy zostały odwołane! Drogi dojazdowe są zamkniete.)
Rano wyruszyłyśmy przed ósmą i przejechałyśmy ostatnie kilkadziesiąt kilometrów.
Jak się czułam? Nie szczególnie, dość ciężko, cholernie niewyspana (okropna noc, nie mogłam spać), ale też o niebo lepiej niż w Sobótce.
Q, jak ja bym chciała mieszkać bliżej gór! Żeby chociaż polskie drogi to były DROGI. A nie średnia prędkośc podrózy 40km/h...
No, dobra - przejdźmy do biegu.
Zajęłam najgorsze, 4-te miejsce.
Zabrakło 500 metrów do brązu (ale jeszcze kilometr przed metą byłam szósta).
NIE ZMĘCZYŁAM SIĘ!
To był najłatwieszy bieg górski, w jakim brałam udział. Potem zrobiłyśmy jeszcze kilkanaście kilometrów. I żadnego zakwasiku, power, chęć biegania.
Łącznie -
23 km.
Bieg - 9,8 km - 59 minut z hakiem. Aż 4 kobiety złamały godzinę! I to w tak trudnych warunkach (ścieżki-potoki, błoto). Tego jeszcze nie było.
Przeżyłam ścianę na 3-cim km. Ale potem odblokowałam się. Zaczęłam przyspieszać i wyprzedzać rywalki. Naprawdę niewiele zabrakło, by wyprzedzić Danusię. AJ:(
Lubię góry, lubię.
Niedziela - poranne
21 km (i ponowny wbieg na Śnieżnik, tylko tym razem w bardziej spacerowym tempie).
Pięknie.
Zapachowo.
Górsko.
Podobne