Pn, 15 sierpnia 2011, 14:26

dawno mnie tu nie bytło... a było mocno pod górkę...jakoś tak urlop kaprysił mi razem z pogodą... Zmęczenie, choroba, ogólna słabość i aż dziw, że na koniec kropla optymizmu :hejhej: Zacznę jednak od początku (z dojściem do końca może być jednak problem, bo Bartuś to diabeł wcielony i nie pozwoli mamie za długo posiedzieć przy komputerze). W piątek wieczorem (29 lipca) pojechaliśmy po Bartusia do mojej mamy (spędził tydzień z babcią w Łodzi, i z siostrą cioteczną) O czwartej rano w sobotę już wyruszaliśmy do Wysowej Zdrój - to taka mała wioska uzdrowiskowa w Beskiedzie Niskim, do której odpoczywać przyjeżdżają nawet mieszkańcy Krynicy... Wybraliśmy się w to miejsce już po raz trzeci. Nie wiem, czy potrzebne są rekomendacje dla miejsca, w którym jest gdzie biegać - choć po dwóch tygodniach górskich tras ma się już dość...gór i chciałoby się po płaskim, choć kawałek! ...jest gdzie pojeździć na rowerze - w tym roku biłam swoje rekordy, właściwie można powiedzieć, że odkryłam tę dyscyplinę i już kombinuję jak tu się przygotować do Iron Mana;) ...szlaków turystycznych do łażenia z maluchem bardzo dużo, a poza tym konie, tenis, uzdrowisko - bicze szkockie, kapiele, masaże, no i przyroda! Fascynujące połączenie krajobrazów z łemkowską przeszłością. Historię, niestety głównie niechlubną, czuje się na każdym kroku. Pomieszanie kultur - w jednej miejscowości znajdują się dwa kościoły, cerkiew i dom zielonoświątkowców. Przede wszystkim jednak cisza i spokój. A tego najbardziej potrzebowałam. Celem biegowym było, oczywiście, przygotowanie do maratonu. Miał być mega-kilometraż, ale nie wyszło. Cóż, życie. Celem zdrowotnym było "naprawienie" achillesów. I tu też ujemny rezultat. Chciałam się też opalić i odpocząć. No i w tym temacie też nienajlepiej. Ogólnie jednak wyjazd uważam za udany. Spędziliśmy z Bartusiem dużo czasu: jeżdżąc na rowerze, chodząc po górach, pokazując mu koniki, krówki, owce (a! on tak pięknie potrafi naśladować odgłosy zwierząt). To jeszcze raz, wracając do początku - pogoda przez pierwsze dni nie rozpieszczała. Nie lało, ale było zimno i mżyło. 30 lipca (sobota) - 13 km - bardzo ciężko, po podróży, po pobódce o 3 rano. Nogi ledwo niosły. 31 lipca (niedziela) - 19,5 km, średnia 4,58min/km. Baaardzo przyjemnie. Dość duże przewyższenia. Potem jeszcze 45km na rowerze. Okazało się, że jestem w stanie utrzymać prędkość prawie 30km/h. W górach! Wstyd - tyle lat uważałam się za rowerowego nieudacznika, a wystarczyło... zmienić rower :zero: Podsumowanie lipca: 390,8 km. To drugi w historii mojego biegania miesiąc pod względem kiloemtrażu. 1 sierpnia, poniedziałek Rano wizyta u lekarza - podejrzewam, że tam się zaraziłam jakimś paskudnym wirusem, ale o tym za chwilę. Na achillesy - ultradżwięki. Codziennie rano przez tydzień. Poza tym bicze szkockie - uwielbiam taki masaż, i kąpile mineralne (ponoć osłabiają danego dnia, ale długofalowo przynoszą pozytywne efekty. W tamtym roku tak było, choć nie wiem na ile to zasługa kąpieli...). O poranku- 3,1 km truchtu Po południu - 14,2 km w tempie 4,57min/km. Ciężko... Na rowerze tylko szybka dyszka. Cały dzień było okropnie - padało, zimno. Jak to dobrze, że nie jeździmy nad morze! 2 sierpnia, wtorek Poranne 4,5 km truchtu 13,7km po południu. Wszystko w terenie pofałdowanym, bark płaskiego. I brak chęci do wykonywania standardowego planu treningowego. Żal gór...
 
Dodaj do zakładek Link.

Dodaj komentarz