Powoli złość przechodzi...w sumie to bardziej bezradność...
Ponieważ nie udało mi sie wczoraj wstać na poranny pociąg to...pobiegałam. 13 km w tempie...6min/km, ale wbiegłam prawie na sam szczyt Ślęży...tym razem z przyjemnością.
Potem, we Wrocławiu, okazało się że miejsc w pociągu już nie ma, nie w drugiej klasie. Ok, pierwsza może być. I dobrze, że się szybko zdecydowałam, bo pan za mną w kolejce, nie miał już tyle szczęścia...nie było miejsca nawet w I klasie... cholerne PKP. I 6 godzin jazdy... bo objazdy, bo remonty.
A to Polska właśnie...
Z drugiej strony trochę czasu, żeby spokojnie pomyśleć. Jak to dobrze, że moje ambicje nie są jednak...chorobliwe. Owszem złoszczą mnie porażki, ale...bez przesady. Jak się nasłuchałam, jak inne dziewczyny podchodzą do biegania (walka na śmierć i życie, nie ze sobą, a z rywalkami, o głupie kilka sekund, żeby pokazać...co???)...to mi się przyjemnie zrobiło, że jednak tak nisko nie upadłam...
i zdrowy rozsądek zachowałam (przynajmniej szczyptę).
Ja biegam dla siebie:) dla przyjemności i to jest najważniejsze
Oczywiście chcę się poprawiać, lubię wygrywać, ale...to wszystko. Walczę, bo lubię, a nie bo...muszę. A nie muszę, bo nie widzę jakiś ambicjonalnych powodów, by z kimś personalnie walczyć. Hmm...po co? w imię czego?
Jestem amatorką (no może pół-amatorką, bo jednak czasem jakieś korzyści materialne z tego biegania odnoszę), wiem co prezentuję (poziom mocno amatorski, ale... od najlepszych biegaczek dzieli mnie przestrzeń!). Przede wszystkim jestem mamą
I dwa najbliższe weekendy spędzę z syneczkiem kochanym
To taka mała dygresja... bo co się człowiek nasłucha...to się nasłucha.
Podobne