12 marca, sobota
Obudziłam się dość wcześnie, bo Bartuś już przed piątą poczuł dzień. Od rana miałam dużo pracy (domowej), bo przecież trzeba było spakować Małego na tygodniowe wczasy z babcią
Pranie, sprzątanie i takie tam domowe czynności, które u mnie zawsze zalegają...czekając lepszych czasów.
Przed jedneastą wybiegłam z plecakiem na Kabaty (3,5 km człapania- choć wcale nie tak wolno, nieco tylko ponad pięć minut na kilometr).
Start.
Ciężkie nogi; zupełny brak świeżości. Osoby z którymi chciałam biec (w tym Max i Sylwek) wypróły na pierwszym kilometrze, a ja spokojnie biegłam swoje. Byłam przekonana, że złamię 37 minut, bo nastawiałm się na finisz, ale...ostatnia 400 metrowa prosta była błotnym bajorem z dryfującą krą. Nie dało się nie zwolnić.
Jest Kabacka życiówka-
37:04 , poprzednia poprawiona o prawie pół minuty.
Wyprzedziłam Maxa o sekundę, choć na piątym kilometrze wydawało mi się, że nigdy go nie dogonię...
Biegło mi się ciężko, błoto dawało się zmęczonym mięśniom we znaki.
Wydolnościowo bez problemów, ale to tylko dycha.
Powrót- 3,5 km
Łącznie
17 km
Z Małym i babcią do Łodzi.
TYDZIEŃ 6'/2011
Liczba treningów: 6 (w tym dwa mocne i jeden dość mocny)
Liczba startów:1 - kabacka życiówka na 10km
Kilometraż:
95,5 km
Podobne