1 lutego, wtorek
Nie napiszę, że jestem już zdrowa, że wszystko jest super. Nie napiszę tak, bo nie chcę zapeszać oraz dlatego, że super nie jest. Nie może być- wiadomo, po 3 tygodniach chorowania człowiek jest osłabiony i podatny na nowe infekcje.
Jestem wyleczona, ale gardło mnie jeszcze chwilami pobolewa, przy zmianach temperatury pojawia się katar.
Trzymajcie jednak kciuki, żeby było dobrze, bo naprawdę mam dość tego chorowania. Życzcie też zdrowia Bartusiowi, bo znowu kiepsko z nim. Tym razem zaraził się od babci- kaszle, ma katar . Aj, byle do wiosny!
Mam teraz stracha.
Że za wcześnie zacznę ćwiczyć, że muszę się pilnować, dbać o siebie bardziej niż zwykle. Taki strach bywa nieprzyjemny.
Motywacja - niska.
Nie żebym od razu odkochała się od biegania, ale jakoś zdałam sobie sprawę, że nie jest najważniejsze na świecie. Że jak nie zrobię tych "życiówek" to ...trudno. Będzie jeszcze okazja. Lubię być sprawna, ale chyba za bardzo ambicjonalnie podeszłam do treningu. Po co?
Są sprawy ważniejsze.
Oczywiście będę dalej biegać, będę marzyć, że mogę szybciej, lepiej. Ale pozbyłam się presji, którą nota bene, sama sobie na szyi zawiesiłam.
Niedziela -
7 km, wolno.
Poniedziałek - hala- ale prawie nie ćwiczyłam, oszczędzałam się. Ok. 4 km.
Wtorek -
11,6 km, nieco ponad godzinę. Ciężko. Nie mam siły ale cudownie, że mogę biec.
Podobne