W tym roku to taka wielka sinusoida. Górki i dołki... życie.
Mały nam się pochorował - wymiotował całą noc i nistety sądzę, że zaraziła go babcia, która z kolei dostała wirusa od mojego dziadka, a ten od córki brata... Ponieważ ja jestem niezwykle podatna na takie żołądkówki to już widzę siebie chorą (:(:(
Mam nadzieję, że Bartuś szybko dojdzie do siebie, bo taki maluszek chory, w upał... strasznie mi go żal.
......
......
Okropnie zmęczona i niewyspana wybrałam się jednak na wieczorne człapanie. 9,6 km e tempie 4,50min/km.
O dziwo - biegło się lekko i po treningu "ożyłam":)
Bartuś też lepiej!
25 maja, środa
Chłodniej = lepiej;)
Zapomniałam zegarka, ale wydaje mi się, że było dość szybko.
13 km lub nieco więcej; kilka podbiegów, z różnych stron, na Górkę Ursynowską.
Jestem NIEWYSPANA!
I zastanawiam się czy by sobie nie zrobić 2 dni przerwy. Naładowałabym się
A w sobotę będzie niezwykle ciężko, bo tak obsadzonych MP w biegach góskich na krótkim dystansie jeszcze nie było!!!
Poważnie zastanawiam się, czy uda mi się być w pierwszej 5-tce...Może być bardzo ciężko.
Poniżej fragment tekstu Andrzeja Puchacza na temat sobotniej imprezy:
"Na starcie staną wszystkie medalistki mistrzostw Polski w długodystansowym biegu górskim, które odbyły się dwa tygodnie wcześniej w Ludwikowicach Kłodzkich – Dominika Stelmach, Anna Celińska i Dominika Wiśniewska. O medale powalczy również niezmordowana Izabela Zatorska, która w ciągu ostatnich 4 tygodni na Grojcu i Magurce rywalizowała o zwycięstwo z Anną Celińska i jak dotąd rezultat tych pojedynków jest 1:1. Dominika Stelmach dwukrotnie zajmowała trzecie miejsce za plecami tej dwójki, ale 2 tygodnie temu, to ona zdobyła złoty medal. Zatorskiej przy tym nie było. Biegała po schodach w Warszawie, gdzie pokonała Annę Ficner, która nigdy przedtem nie przegrała z żadną Polką w biegu po schodach. Ania Ficner, która również wystartuje w sobotę w Sobótce zdobyła wicemistrzostwo Polski juniorek młodszych w 1. Mistrzostwach Polski w Biegach Górskich na Krótkim Dystansie, które odbyły się w 2004 roku w Borowicach koło Karpacza. Wtedy wygrała zdecydowanie ...Dominika Wiśniewska, historia więc zatoczyła koło i Ania Ficner ma się o co rewanżować. Czy na tym lista porachunków wśród naszych Pań się kończy? Ależ skąd. W tegorocznym Półmaratonie Ślężańskim Anna Ficner była najlepszą z Polek, a drugą Polką na mecie była Danuta Piskorowska, która 2 tygodnie później zdobyła w Dębnie brązowy medal mistrzostw Polski w maratonie, czyli dokonała sztuki, która nie udała jej się podczas ubiegłorocznych mistrzostw Polski w biegu alpejskim w Międzygórzu, gdzie zajęła 5 miejsce. Teraz ma szansę na medal w biegu górskim.
Na liście startowej jest jeszcze Danuta Woszczek, na co dzień biegająca 3000 m z przeszkodami, która w roku ubiegłym zdobyła srebrny medal w mistrzostwach Polski na krótkim dystansie pokonując m.in. Dominikę Wiśniewską i Izabelę Zatorską oraz Irenę Pakosz, rekordzistkę w ilości zdobytych medali podczas mistrzostw Polski w biegach górskich (też na starcie). Jeżeli do tego hallu sław dodam jeszcze Magdalenę Deptułę brązową medalistkę mistrzostw Polski na krótkim dystansie i młodzieżowych mistrzostw Polski w biegach górskich z 2008 roku (12-krotną medalistkę mistrzostw Polski juniorek i juniorek młodszych na bieżni i w przełajach) i Monikę Kalicińską, która w roku ubiegłym na Ślęży zajęła drugie miejsce po zaciętej walce z Mariolą Konowalską to wniosek może być tylko jeden.
Takich mistrzostw Polski seniorek w biegach górskich jeszcze nie było!"
A będzie jeszcze Kasia Panejko-Wanat, zwyciężczyni MP w biegach na orientację
Wczoraj nie biegałam. W końcu Dzień Matki;)
Dzisiaj poranny rozruch, ok 6 km, 5 przebieżek.
...marzy mi się, że mój synek zacznie spać do 7-8 rano...
Dzisiaj Warszawa oszalała, ale o 9 w metrze były pustki Może ludzie poszli po rozum do głowy i zrobili sobie wolne...
Wczoraj wracałam z pracy bite 2 godziny. MASAKRA! Szczególnie, gdy wiezie się świeże ryby na grilla...
28 maja, sobota
Ślęża i Sobótka nie będą mi się kojarzyły dobrze...
Ale zacznijmy od początku...
Starałam się jak mogłam, by pozałatwiać w pracy wszystko szybko, byśmy mogli o 15 wyjechać. Wyjechać!!! z Warszawy... w piątek - to już w sam sobie wyczyn, w trakcie (no, dokładnie to przed) wizytą Obamy - to mega-osiągnięcie, podczas burzy...kolejny hard core...
Te 3 niekorzystne przyczyny zbiegły się. 3 godziny...
Następnie stanie w gigantycznych korkach, bo katowicką ktoś niezwykle sprytnie rozbudowuje...szukanie objazdów i czekanie na 6 rogatkach kolejowych. Potem jeszcze kilka wahadełek...i Wrocław...i Sobótka. Po 10 godzinach drogi. NIE ROWEREM! A średnia prędkość 39km/h...
Noc, pustka w miasteczku, wszystko pozamykane. Nie byliśmy w stanie kupić nic do picia, ani do jedzenia.
Padliśmy na łóżka, ale komuś zachciało się wydzwaniać do mnie po nocy...a od 5 rano wieża kościoła wybijała pełne godziny...
Pod górkę.
A do prawdziwej góry...jeszcze kilka przeciwności...
Już na śniadaniu nie chciało mi się jeść, czułam się taka...CIĘŻKA.
Wiedziałam, że start będzie porażką, pytanie tylko - jak wielką???
Organizacja biegu - bardzo słaba. I to niestety zdanie większości uczestników.
Owszem, biuro zawdów ok, ale już z wywiązywaniem się z regulaminu problemy. Rzeczy do przebrania miały pojechać na górę 15 minut przed startem, a okazało się że wyjechały 35...
Panie z biura bezradnie rozkładały ręce, bo i co innego mogły zrobić???
Start...opóźniony, bo sędzia nie dojchał.
Trasa kompletnie nieoznakowana, brak kilometrów, oznakowania kierunku.
Od początku biegło mi się źle. Chciało mi się wymiotować już po pierwszym kilometrze. Jedyne, co powstrzymywało mnie przed zejściem z trasy to myśl, że nie po to tłukliśmy się przez całą Polskę...
no nie...
Pierwsze miejsce (jak już pisałam kilka dni wcześniej) zgarnęła bezsprzecznie Iza Zatroska. Największa gigantka biegów górskich, zawstydzająca wszystkie dziewczyny!!! Izie niewiele brakuje do 50-tki!! A wygrywa, od prawie 30 lat, większość biegów w polskich górach... To pokazuje jak wiele pracy jeszcze trzeba włożyć...
2 i 3 miejsca były do wzięcia. Ale ja nie miałam siły. Biegłam trochę jakby w innym wymiarze. Coś tam się wokół mnie działo, ale co??? Zegarek nie zadziałał, trasa nieoznakowana...
Dałam się wyprzedzić na ostatnich 10 metrach!!! I nic nie byłam w stanie zrobić.
Potem jeszcze mój numer nie chciał się zczytać...i zamiast 2 sekundy za 3 kobietą w wyniakch widnieje 6... No, mniejsza z tym...
Najśmieszniejsze, że aż 5 kobiet pobiło dotychczasowy rekord trasy...
A wieczorem kolejne umieranie, żołądkowe. Na szczęście nie była to wersja hard...
Zamiast wracać rano z Wrocławia, jeszcze siedzimy w Sobótce...
28 maja, sobota
Ślęża i Sobótka nie będą mi się kojarzyły dobrze...
Ale zacznijmy od początku...
Starałam się jak mogłam, by pozałatwiać w pracy wszystko szybko, byśmy mogli o 15 wyjechać. Wyjechać!!! z Warszawy... w piątek - to już w sam sobie wyczyn, w trakcie (no, dokładnie to przed) wizytą Obamy - to mega-osiągnięcie, podczas burzy...kolejny hard core...
Te 3 niekorzystne przyczyny zbiegły się. 3 godziny...
Następnie stanie w gigantycznych korkach, bo katowicką ktoś niezwykle sprytnie rozbudowuje...szukanie objazdów i czekanie na 6 rogatkach kolejowych. Potem jeszcze kilka wahadełek...i Wrocław...i Sobótka. Po 10 godzinach drogi. NIE ROWEREM! A średnia prędkość 39km/h...
Noc, pustka w miasteczku, wszystko pozamykane. Nie byliśmy w stanie kupić nic do picia, ani do jedzenia.
Padliśmy na łóżka, ale komuś zachciało się wydzwaniać do mnie po nocy...a od 5 rano wieża kościoła wybijała pełne godziny...
Pod górkę.
A do prawdziwej góry...jeszcze kilka przeciwności...
Już na śniadaniu nie chciało mi się jeść, czułam się taka...CIĘŻKA.
Wiedziałam, że start będzie porażką, pytanie tylko - jak wielką???
Organizacja biegu - bardzo słaba. I to niestety zdanie większości uczestników.
Owszem, biuro zawdów ok, ale już z wywiązywaniem się z regulaminu problemy. Rzeczy do przebrania miały pojechać na górę 15 minut przed startem, a okazało się że wyjechały 35...
Panie z biura bezradnie rozkładały ręce, bo i co innego mogły zrobić???
Start...opóźniony, bo sędzia nie dojchał.
Trasa kompletnie nieoznakowana, brak kilometrów, oznakowania kierunku.
Od początku biegło mi się źle. Chciało mi się wymiotować już po pierwszym kilometrze. Jedyne, co powstrzymywało mnie przed zejściem z trasy to myśl, że nie po to tłukliśmy się przez całą Polskę...
no nie...
Pierwsze miejsce (jak już pisałam kilka dni wcześniej) zgarnęła bezsprzecznie Iza Zatroska. Największa gigantka biegów górskich, zawstydzająca wszystkie dziewczyny!!! Izie niewiele brakuje do 50-tki!! A wygrywa, od prawie 30 lat, większość biegów w polskich górach... To pokazuje jak wiele pracy jeszcze trzeba włożyć...
2 i 3 miejsca były do wzięcia. Ale ja nie miałam siły. Biegłam trochę jakby w innym wymiarze. Coś tam się wokół mnie działo, ale co??? Zegarek nie zadziałał, trasa nieoznakowana...
Dałam się wyprzedzić na ostatnich 10 metrach!!! I nic nie byłam w stanie zrobić.
Potem jeszcze mój numer nie chiał się zczytać...i zamiast 2 sekundy za 3 kobietą w wyniakch widnieje 6... No, mniejsza z tym...
Najśmieszniejsze, że aż 5 kobiet pobiło dotychczasowy rekord trasy...
A wieczorem kolejne umieranie, żołądkowe. Na szczęście nie była to wersja hard...
Zamiast wracać rano z Wrocławia, jeszcze siedzimy w Sobótce...
Powoli złość przechodzi...w sumie to bardziej bezradność...
Ponieważ nie udało mi sie wczoraj wstać na poranny pociąg to...pobiegałam. 13 km w tempie...6min/km, ale wbiegłam prawie na sam szczyt Ślęży...tym razem z przyjemnością.
Potem, we Wrocławiu, okazało się że miejsc w pociągu już nie ma, nie w drugiej klasie. Ok, pierwsza może być. I dobrze, że się szybko zdecydowałam, bo pan za mną w kolejce, nie miał już tyle szczęścia...nie było miejsca nawet w I klasie... cholerne PKP. I 6 godzin jazdy... bo objazdy, bo remonty.
A to Polska właśnie...
Z drugiej strony trochę czasu, żeby spokojnie pomyśleć. Jak to dobrze, że moje ambicje nie są jednak...chorobliwe. Owszem złoszczą mnie porażki, ale...bez przesady. Jak się nasłuchałam, jak inne dziewczyny podchodzą do biegania (walka na śmierć i życie, nie ze sobą, a z rywalkami, o głupie kilka sekund, żeby pokazać...co???)...to mi się przyjemnie zrobiło, że jednak tak nisko nie upadłam... i zdrowy rozsądek zachowałam (przynajmniej szczyptę).
Ja biegam dla siebie:) dla przyjemności i to jest najważniejsze
Oczywiście chcę się poprawiać, lubię wygrywać, ale...to wszystko. Walczę, bo lubię, a nie bo...muszę. A nie muszę, bo nie widzę jakiś ambicjonalnych powodów, by z kimś personalnie walczyć. Hmm...po co? w imię czego?
Jestem amatorką (no może pół-amatorką, bo jednak czasem jakieś korzyści materialne z tego biegania odnoszę), wiem co prezentuję (poziom mocno amatorski, ale... od najlepszych biegaczek dzieli mnie przestrzeń!). Przede wszystkim jestem mamą I dwa najbliższe weekendy spędzę z syneczkiem kochanym
To taka mała dygresja... bo co się człowiek nasłucha...to się nasłucha.
31 maja, wtorek
dalej spokojnie... 13,5 km. Ale dziś poczułam niedosyt...dziwne, bo wczoraj nie było przyjemnie...
Nawet nie przeszkadzała mi temperatura. Było po prostu miło. Ja i las...i krwiożercze komary...
"Chcesz biegać z takim wspaniałym, różowym plecakiem jak ja?"
Podziel się swoją biegową historią. Opisz ciekawą przygodę lub swoje biegowe CV. Na prace czekam do końca marca – dom.stelmach@gmail.com
Proszę zaznaczyć w mailu, że zgadzacie się na publikacje pracy na blogu domwbiegu.pl. Zaznaczam jednak, że opublikuje tylko najlepsze prace :)
Najlepsza praca wybrana zostanie subiektywnie. Dal tej osoby super plecak. Nagroda pocieszanka-niespodzianka przyznana będzie osobie z największą liczbą lajków na moim profilu.