aj, no działo się...
od rana z przygodami...
Miał być spokojny półmaraton w tempie planowanego maratonu///
Maciek o 7 rano wyglądał bardzo słabo... stwierdziliśmy, że nie ma sensu jechać razem. Oczywiście czułam się źle, że zostawiam Bartka... Poza tym nie spałam w nocy.
Tymczasem przed samym wyjazdem Bartuś miał mały wypadek... przewrócił się i okropnie rozciął wargę- było dużo krwi, na szczęście to nic groźnego. Ale nie mogłam zostawić maluszka samego...
To spowodowało, że Maciek stwierdził, że w takim razie jedziemy wszyscy.
I pojechaliśmy.
(ile to już razy powtarzałam, że to już ostatni raz jadę do Sochaczewa??)
Pierwszy absurd to zamknięcie biura zawodów o 11-tej, podczas, gdy start jest o 13-tej...
No dobra.
Przejazd 21 km autokarem baaardzo starej generacji... bez klimy, z postojem na patetyczne wieńce, etc.
Dojechaliśmy (średnie tempo 25km/h) na 5 minut przed startem - kiedy zrobić rozgrzewkę? Skorzystać z toalety?, a w moim przypadku jeszcze przewinąć małego??? Nikt nic nie mówi, nie potwierdza za ile będzie start.
Gdy spokojnie korzystałam z "krzaczków" usłyszałam wystrzał z pistoletu. Obok mnie było kilkanaście osób.
Jak zwykle w Sochaczewie - biegaczy ma się "gdzieś". Bardzo ciężko poinformować, że zaraz start...
Bez komentarza...
Linię startu przekroczyłam prawie minutę za późno.
Zaczęło się zatem od "klnięć" i gonitwy...
Było 30 stopni ciepła.
Upał.
Wiatr, chyba najsilniejszy z jakim się mierzyłam. Całe 21 km "w mordęwind".
Bez komentarza po raz kolejny.
Wyprzedzałam.
Cały półmaraton wyprzedzałam i mierzyłam się z wiatrem i upałem. Starałam się utrzymać tempo w miarę równe, poniżej 4 min/km.
Miało być na 1;22:30, a wyszło 1:23:25 (od startu do mety), wg. oficjalnych wyników 1:24:20 - niestety pomimo chipów nie było maty na starcie, także podano tylko czas brutto.
Spokojnie. Bez szarpania, w sumie...nudno.
Ale na wkurzeniu przez cały dystans.
Na jeszcze większym, gdy zobaczyłam, że "p**" Białorusini (dwóch panów) gdy zobaczyli, że sami nic nie zdziałają, zawrócili się po Białorusinkę. I prowadzili ją we dwójkę do mety (jakieś 13 km).
Ja zmagałam się z wiatrem sama.
Tymczasem, gdy dobiegałam do mety usłyszałam, że oczywiście zwycięża Białorusinka!!! (a wygrywam tam trzeci raz i za każdym razem jest taka sama sytuacja. Czy oni maja jakiś kompleks, że Polka wygrywa, a nie zaproszone Panie z zza wschodniej granicy???). W końcu maraton musi mieć w nazwie "międzynarodowy"!!!
Jak ktoś chce sobie sprawdzić, kto z mężczyzn wygrał, i kiedy był zawieszony za doping to można poszperać.
Bez komentarza. Po raz kolejny. Ale włodarze się cieszą, gratulują i mają "półmaraton międzynarodowy"...
Na szczęście Pani nie miała ze mną szans.
Ogólnie ten start mnie przekonał, że 2:45 jest w zasięgu. Takie tempo jak dziś to pikuś...
Moje szczęście nie miało też granic, bo Maciuś zrobił życiówkę. Pchając wózek z Bartusiem. Chory.
No, teraz jestem spokojna o jego maraton;)
I tu kolejny komentarz... Dla co najmniej połowy zawodników brakowało wody na trasie! To żenujące.
Maciek miał w wózku kilka butelek i po prostu dzielił się z umierającymi na trasie - a interwencji medycznych było kilka. To skandal! Po raz kolejny na tym półmaratonie brakuje wody! A wiadomo, że statystycznie zawsze jest upał...
A punkty nawadniania tylko 3 - na 4, 10 i 14-tym km (choć miało być na 5,10 i 15)
Mało.
Naprawdę mało, szczególnie, że limit czasu to 3h.
Mnie wystarczyło, ale... widziałam, jak niektórzy wyglądali.
Miłe rzeczy:
Nagrodzono nas w kategorii biegająca rodzina;)
Fajne wieńce na głowę.
Szkoda, że zero kibiców na trasie, ruch w pełni (a nie jest miło być wyprzedzanym prze tira).
No, tym razem chyba naprawdę po raz ostatni...
PS.
Aj, w Pile miałam szanse na medal...
Z drugiej strony - pobyłam z rodziną i miałam dwa porządne starty: sobota - 10km (spokojnie, bez żadnego parcia na rekord) 36,20 i dziś półmaraton w 1:23:25 (oficjalnie 1:24;20).
Może jeszcze będzie szansa w tym roku na życiówkę w połówce. Stać mnie.
Podobne
Pingback:Emocje w sportowym wózku | www.DOMwBIEGU.plwww.DOMwBIEGU.pl