Jak to się mówi, jak nie urok to... no właśnie! grypa żołądkowa. Jeden dzień wyjęty z kalendarza, szczególnie że złapało również Maćka. W ostatnim przypływie sił udało nam się Małego odwieźć do babci i cierpieliśmy sobie...MASAKRA! Oszczędzę Wam szczegółów...
Obudziłam się o szóstej i byłam pewna, że do Falenicy nie mam po co jechać. Jednak powtórne przebudzenie o dziewiątej, skłoniło mnie, by zaryzykować. Postanowiłam pobiec tak, jak pozwoli organizm- treningowo. W końcu moja przewaga w GP była tak duża, a szkoda nie wygrać całego cyklu.
Zapomniałam zegarka... także kolejne "obciążenie" z głowy.
Na pierwszym okrążeniu pobiegłam wolno, bardzo spokojnie - wydawało mi się, że wszyscy mnie wyprzedzili, ale o dziwo czas na zegarze pokazał poniżej 14 minut. I z okrążenia na okrążenie było lepiej.
Jest życiówka
naprawdę się tego nie spodziewałam!!
40:32 (tyle zobaczyłam przebiegając linię mety).
Podobne