8 marca, wtorek
Dzisiejszy trening mnie zniszczył...Wykonałam 75%, a mam wrażenie, że nigdy tak się nie skatowałam...No ale jestem po kolejnej nieprzespanej nocy (dziś to zmrużyłam oczy może na 15 minut). Po całym dniu, po dentyście (z działającym jeszcze znieczuleniem).
13 km
20 min BC1
15 x 1' p:1'
Minutówki po 3,39min/km, a przerwa w tempie 4,41 min/km
Także niby-odpoczynek jeszcze bardziej "niby" niż ostatnio...
Zastanawiałam się, czy lepiej zwolnić i zrobić więcej czy dociągnąć, ile się da, w tempie początkowym. Wybrałam opcję drugą.
Od trzeciego odcinka, każdy następny, miał być tym ostatnim. Ale w głowie kołatała się myśl, że muszę być twarda. Że to na treningu mogę nauczyć się walczyć ze sobą. Może nie tyle ze sobą, co ze swoimi słabościami, ze ścianą która pojawia się jako oznaka braku sił, zarówno fizycznych, jak i psychicznych. Od dziesiątej minutówki biegłam na "twardych" nogach.
Nie wiem czy jestem już gotowa na "poważny" trening. Z drugiej strony...najwyżej odpuszczę
Poza tym rozpiera mnie energia
Podobne