Luty’2012

Cz, 2 lutego 2012, 12:40 Na pytania czy biegam w taki mróz od razu odpowiadam: NIE! Poniżej -15 stopni nie wychodzę biegać na dwór, zbyt duże ryzyko popękania pęcherzyków płucnych. A trening ma przynosić korzyści, a nie straty... Poza tym można sobie radzić inaczej;) W środę 1 lutego HALA Ok.4km plus dużo ćwiczeń statycznych, plus piłki lekarskie, 10 przebieżek. Takie tam... Czwartek, 2 lutego, siłownia 13,5 km na bieżni mechanicznej - pod górkę. Plus trochę ćwiczeń. Na suwnicy z obciążeniem ok.80km (nie wiem ile ten cholerny gryf/podstawa waży). Poraz się wzmocnić. Chciałoby się na saunę, ale poranna różnica temperatur mogłaby mnie zabić... Nawet samochodzik mi wymiękł i odmówił współpracy :grr: A teraz obiecane zdjęcia z ZABAWY BIEGOWEJ w Zakopanem. Idea była prosta - zawodnicy mają do pokonania ok.10-12km. Przed samym startem dostają mapkę (bardzo prostą, z zaznaczonymi ulicami) z 4 punktami, na których muszą się stawić i odpowiedzieć na pytania testowe. Każda zła odpowiedź to dodatkowe 30 sekund. Także do końca nikt nie może być pewny zwycięzstwa. Fajna zabawa! Pt, 3 lutego 2012, 10:28
ZIMNO. ALE ja już myślami dogoniłam wiosnę. Czekam na START :hej:trening biegowy w lutym
  Pt, 3 lutego 2012, 17:39 Żeby nie było, że tylko wdzięczę się do zdjęć;) Piątek, 3 lutego 18,7 km 30 minut rozgrzewki w tempie narastajacym, 3 x 5' (3,45min/km); P;2' plus 3 x 1' (p:1') tempo 3,34min/km plus 10' pod górkę i regeneracyjny BC1 Sauna - 2 sesje Było lekko, łatwo i przyjemnie. Starsznie chciało mi się biegać. So, 4 lutego 2012, 14:40 Sobota, 4 lutego zimno... Czaiłam się na najcieplejszą część dnia :hej: i biegałam w luksusowej temperaturze -12. Stanowczo za ciepło ubrana (ale to odczułam dopiero po 4km...) 20,2 km Średnie tempo wyszło 4,55 min/km, pomimo że pierwsze kilometry grubo powyżej pięciu. W ciężkich, stabilnych PUMA Nightfox z Goretexem. Ten odpoczynkowy tydzień nie będzie taki słaby... N, 5 lutego 2012, 16:17 Niedziela, 5 lutego hmmm, "zwykły trening" wypadł dłuższy niż sobotnie długie wybieganie... Dziś wariacja biegowa Na dystansie półmaratonu - 21,1 km20' rozgrzewki (4,50min/km) plus 46' biegu z narastającym nachyleniem (przy zachowaniu prędkości) plus chwila po płaskim i bnp, ostatnie półtora kilometra po 4,0 min/km. Trochę ćwiczeń siłowo-ogólnorozwojowych 1 sesja w saunie. Może nie będzie tak źle... Tydzień: 90,8 km w 5 treningach biegowych... Tydzień regeneracyjny... Czyżby? Pn, 6 lutego 2012, 08:13 Poniedziałek, 6 lutego Brrr....zimno Poranne 11,3 km. Oczywiście na bieżni. Stanowczo zaczynam domagać się wiosny! Wt, 7 lutego 2012, 10:24 Ile razy już pisałam, że nie lubię biegać rano?? Ale jak nie ma wyboru... Najgorsze są pierwsze minuty... Wtorek, 7 lutego 15 km biegu z lekko narastającą prędkością (tak, żeby utrzymać się w pierwszym zakresie); od 4,55 do 4,20 min/km. Najpierw było bardzo niemiło. Leń podważał mój autorytet (o ileż milej byłoby się wyspać?) Ale endorfiny PO - bezcenne!
Śr, 8 lutego 2012, 08:49
Środa: Rano 8,5 km pod górkę.
Cz, 9 lutego 2012, 13:45
Wczoraj jeszcze hala (i jakieś 4km)Dzisiaj rano - w czwartek, nudne 13,2 km biegu bez historii.
Pt, 10 lutego 2012, 12:02
Musze schudnąć :wrr: ale w te mrozy się nie da :zero: Dzisiaj (piątek, 10 lutego) 13,2 km w równą godzinę, w tym 6 x 2' (3,40 min/km). Nie robiłam więcej, bo a nóż, jutro zdecyduje się startować na kabatach. No ale nie wiem czy się zdecyduję, bo jakoś tak nie widzę startu w mróz. No i byłoby to na pełnym obciążeniu treningowym, także wolno, może w tempie maratonu. Zobaczymy.STOP MROZOM.
So, 11 lutego 2012, 15:09
Sobota, 11 lutego... Wreszcie powiew optymizmu... Wreszcie wspaniałe bieganie, cudowna aura i lekkosć... znośna lekość, a wręcz "nośna lekkość", bo niosło mnie dziś!!! Tylko lód stanowił przeszkodę... 25,7 km Średnia prędkość 4,30 min/km Ostatnie kilometry po 4,20 a nawet ciut szybciej. Chciało się :hej: Jedynie lód przeszkadzał. Podłoże w Lesie Kabackim dość wymagające, nie można pozwolić sobie na chwilę nieuwagi. Dzisiaj mogłabymbiec i biec... Może ćwiczenia siłowe, zwiększony kiloemtraż przełożą się jednak na wyniki???PS. Ależ się cieszę, że odpuściłam GP!
 N, 12 lutego 2012, 14:12
Niedzielne, spokojne 14,1 km (tempo 4,38min/km - ale "odczuwalność" naprawdę spokojna) Zima troszkę odpuściła;)Podsumowanie tygodnia: 105 km... ładnie
Pn, 13 lutego 2012, 15:35
Poniedziałkowe szaleństwo, czyli 15 km w nieco ponad godzinę (aj, jeszcze 4 lata temu nie byłam w stanie piętnastki tak przebiec na zawodach...) 25' BC1, 5 x 5 ' (tempo 3,45 a ostatnia 3,40 min/km), p:2' (4,40min/km). Było komfortowo. Gdyby znalazło się więcej czasu zrobiłabym więcej. Może powinnam biegać szybciej?Potem 2 x 2,5' drabinki i 3 x 16 powtórzeń na suwnicy. Po krótkim pobycie w pracy na 10.30 pojechałam na konferencję do PKOLu, ale zawiodłam się niesamowicie. Poziom wykładu przeznaczony był dla gimnazjalistów, praktycznie żadnych konkretów. No, szkoda.
Wt, 14 lutego 2012, 12:32 Wtorkowe odpoczywanie i walka z przeziębieniem (zawsze, gdy forma wzrasta dopadają mnie przeklete wirusy. FUCK) 5 minut drabinki i 7,4 km pod górkę. Błagam, żeby się nie rozchorować. ...i ło jejku! W lutym już 204,9km... Śr, 15 lutego 2012, 12:57 W środę 15 lutego zaczęła się zima. Taka serio, ze śniegiem, z zaskoczonymi drogowcami;) Ja porannie na siłce 9,2 km pod górkę. Cóż, mało czasu na bieganie się robi... Subiektywnie czuję wzrost formy...Obiektywnie zweryfikują to wyniki. Niestety do Falenicy chyba nie dotrę, bo moje autko odmówiło tydzień temu współpracy i jeszcze nie odmarzło. Dziś dodatkowo zostało zasypane śniegiem... Pt, 17 lutego 2012, 12:07 W środę wieczorem jeszcze hala poprzedzona 20 minutami truchtu (bośmy się przestaszyli ataku zimy i za wcześnie pojechaliśmy na halę). HALA (ok. 5km). Ćwiczenia ogólnorozwojowe z naciskiem na czworogłowe i pośladki. We czwartek 13,2 km lekko biegu z lekko narastającą prędkością. W piątek 14,6 km wariacji - 30' pod górkę, 6 x 2' (3,36min/km, p: 1' 4,36 min/km), 10 minut pod górkę 2 x sauna W środę wieczorem jeszcze hala poprzedzona 20 minutami truchtu (bośmy się przestaszyli ataku zimy i za wcześnie pojechaliśmy na halę). HALA (ok. 5km). Ćwiczenia ogólnorozwojowe z naciskiem na czworogłowe i pośladki. We czwartek 13,2 km lekko biegu z lekko narastającą prędkością. W piątek 14,6 km wariacji - 30' pod górkę, 6 x 2' (3,36min/km, p: 1' 4,36 min/km), 10 minut pod górkę 2 x sauna Sobota, 18 lutego nie bolało :hej: najszybszy był 27 kilometr... 4,21min/km bardzo wymagające warunki w Lesie Kabckim (tydzień temu to była bajka!) grzęzłam i ślizgałam się w śniegu dlatego było troszkę nierówno, jako że podłoże nierówne... od 4,55 do 4,21 średnia 4,42 min/km okrąglutkie 27,5 km jeszcze miesiąc temu bym nie uwierzyła... że mogę tak, że tak bezboleśnie... że tak PRZYJEMNIE! pomimo dwóch kilogramów w zapasie (wciąż :zero: ) i wreszcie CIEPŁO!!! całe DWA na plusie :bleble: Pn, 20 lutego 2012, 13:39 podsumowanie tygodnia: 92 km jakoś mi się wszystko posypało:( po naprawdę fajnym sobotnim wybieganiu, w niedzielę umierałam... czułam się chora, jakby pojemność płuc ktoś zmniejszył mi o trzy czwarte dusiłam się przy odychaniu do tego jestem jakaś taka spuchnięta BE Dzisiaj spróbowałam 9,6 km, bólu w płucach już nie czułam, ale miły trening to nie był... o co kaman??? Wt, 21 lutego 2012, 12:30 Czasu mało, samopoczucie takie-sobie. Poza tym tydzień luzu się przyda. 11 km - 35 minut biegu pod górkę z narastającym nachyleniem, z czego od razu 3 km w tempie 3,45 min/km. Komfortowo. Właściwie po bieganiu już się czułam lepiej. Stwierdziłam, że jak będę mniej biegać, to może schudnę :niewiem: Śr, 22 lutego 2012, 16:46 Dziś maraton wokół stołu... na szczęście w formie sztafety... mi przypadło 1000 okrążeń, po 5 metrów... 53 minuty! Przed startem byliśmy radośni;) trening biegowy w lutym Obrazek trening biegowy w lutym trening biegowy w lutym   Cz, 23 lutego 2012, 17:48 w środę po południu hala, w czwartek 9,6 km w "przelocie". Jestem w niedoczasie. Pt, 24 lutego 2012, 15:57 W czwartek poranne zderzenie z COMS-em i badania trwające ponad 3 godziny, bo do każdego gabinetu trzea swoje "odstać". A badanie wygląda prawie w każdym w ten sposób: "Ma pani jakieś problemy, zdiagnozowano coś kiedyś? ZDOLNA". To tak w skrócie... Czekam na wyniki krwi i moczu. I może uda się w tym roku startować z licencją. Po co? W sumie, to sama nie wiem... Ale gdybym w tym roku miała licencję, byłabym w kadrze Polski w biegach górskich. Tak oficjalnie. Co to znaczy? Nie wiem do końca, ale np. w COMS-ie takie osoby przyjmowane są poza kolejką... No! To już coś. Tak naprawdę to postanowiłam zrobić ten kwitek ze względu na PW i MW w których i tak startuję... W przypadku połówki zawsze jestem dziesiąta...Pewnie niewiele się w tym roku zmieni. Więc w sumie to i tak bez sensu... ale już, powiedziałam A. Dzisiaj 14 km (ależ mam zakwasy). Biegało się ciężko, dla "orzeźwienia" 7 x 2 minuty (wolniusieńkie i spokojniutkie po 3,45 min/km). Trochę siłowni. basen (z 15 minut) 2 x sauna. N, 26 lutego 2012, 10:07 sobota, 25 lutego 16,3 km w tempie 4,26min/km prawie odlatywałam w tym masakrycznym wietrze bardzo nieprzyjemna pogoda N, 26 lutego 2012, 17:23 niedziela, 26 lutego 28,5 km w tempie 4,38 min/km warunki lepsze niż tydzień temu, ale wiatr... ale tak jakoś mi się nie chciało. mimo wszystko wyszło nieźle. potem rodzinny obiad itp. Tydzień: 98 km, także odpoczynkowo-nie-odpoczynkowo. Prawie połowa kilometrów w weekend... Gdzie ta wiosna? Skrada się, ale tak jeszcze nie do końca...
Pn, 27 lutego 2012, 13:58
odpoczynek, choć zmęczona nie jestem 9,8 km pod górkę
Wt, 28 lutego 2012, 08:36 28 lutego 2012... ... ... poranne, powolne, ledwo-ledwo 13 km ( w tym 7 podbiegów). Oj, nie lubię rano (ile razy o tym pisałam???). Śr, 29 lutego 2012, 13:04 Środa, 29 lutego Miałam odpoczywać, ale mi się zachciało. Czasu, jak zazwyczaj, nie było wiele. 8,3 km w tym 5 x 3' pod górkę 3% w tempie 4min/km pierwsze 4, piata 3,50 min/km. WOLNO. Subiektywnie wolno. Gubię się. Co z tą formą? Raz wydaje mi się, że to będzie mój sezon. A innym razem, jak wczoraj, że forma w lesie. Jedno wiem - nigdy nie byłam tak umięśniona i sprawna (choć wiele jest jeszcze do zrobienia), nigdy nie biegałam tylu kilometrów. Na chwilę obecną luty zamyka się w 403,6 km, a jeszcze czeka mnie wieczorna hala.  

Marzec ‚2012

Cz, 1 marca 2012, 12:33
No i w tym roku 800 km przekroczone. STYCZEŃ - 390 km LUTY - 408 km Dzisiaj, 1 marca regeneracja poranna wizytra w Ortorehu i masaż bolącej stopy (boli mnie podbicie, troche spuchnięte) oraz pachwiny (cóż, krzywa jestem i raczej już tego nie naprawię...) 5,3 km truchtu plus 2 x sauna (wczoraj prowadziłam ostatnią w tym sezonie halę, trochę smutno... no i ciężko będzie się zabrać do takich ćwiczeń samemu... niemniej dzisiaj czuję się ociężała i pobolewajaca...)
Pt, 2 marca 2012, 12:07 2 marca, piątek 12,7 km w nieco ponad 50 minut. 20' rozgrzewkowo, ale narastająco plus 10 x 2' p:1' mało, mało, mało ale na więcej nie starczyło czasu. Pierwsze 5 po 3,38 min/km, szósta 3,34 min/km, siódma 3,31 min/km, ósma 3,29 min/km, dziewiąta i dziesiąta po 3,20 min/km. Chciało się jeszcze. Ale w planie miałam 15' siłowni. Pt, 2 marca 2012, 12:57 A żeby nie było, że lansuję się tylko po portalach (to dla złośliwców;) Obrazek W najnowszym Shape kilka słów o tym, dlaczego bieganie jest fajne, modne i ogólnie naj, naj. I dla kobiet do tego wszystkiego. So, 3 marca 2012, 15:18 sobota, 3 marca TADAM... Na szczęście dzisiejszy start terningowy w Falenicy podbudował mnie i pokazał, że forma konsekwentnie rośnie, tzn. dobrze, że nie było jej w styczniu :hejhej: Złapałam 38,41 czyli życiówka z grudnia poprawiona o ponad minutę i to w bardzo spokojnym biegu. NIKT mnie nie wyprzedził przez cały bieg!!! To JA wyprzedzałam na WBIEGACH - oł, jes! Wreszcie ćwiczenia siłowe i bieganie pod górkę owocują (a przecież start był na zmęczeniu). Naprawdę - tempo było od początku komfortowe. Na pierwszym okrążeniu celowo złapałam się Jacka Gardenera, ale potem zaczął zwalniać więc wyprzedziłam. I tak sobie spokojniutko wyprzedzałam... do samego końca :hej: Stać mnie było na przyspieszenie na końcu, ale jakoś nie znalazłam motywacji :tonieja: Ale wiosenna, piękna pogoda! Potupałam jeszcze podczas spaceru z Bartusiem w joggerze (mały terrosrysta tak się przyzwyczaił, że z wózkiem się biega, że teraz wymusza: "mama, za wolno, mama biega") 15 km - łącznie z czwartym bonusowym okrążeniem na wydmie i tupaniem. Może było więcej, ale... nie o kilometry chodzi. Chcoć tych w tym tygodniu jest już 68,1 km co oznacza, że jeżeli jutro skuszę się na wybieganie to znowu mało regeneracyjny wyjdzie ten tydzień;) N, 4 marca 2012, 16:18 niedziela, 4 kwietnia Spokojne 26 km. Średnie tempo wyszło 4,44 min/km, ale pierwsze dwa kilometry po 5,30. Później wszystkie w oklolicy 4,40 minkm. Oczywiście ostatni najszybszy. Pięknie. Wiosennie. Tydzień: 94,1 km Bardzo przyzwoicie. Jenda życiówka - falenicka (nastrajająca optymistycznie). a tu jeszcze dzisiejsze popołudniowe ćwiczenia dodatkowe :) Obrazek Ależ ja uwielbiam biegać :hej: :hej: :hej: Pn, 5 marca 2012, 08:03
A dziś (poniedziałek, 5 marca) o 6:20 byłam już w Hiltonie;) 13,4 km z czego ponad połowa pod górkę drabinka - 3 minuty mocnego podchodzenia 3 x 20 wyciskań na suwnicy (tylko 40kg) basen - ok 20 minut Zamknęłam się równo w 2 godzinach :) i zdążyłam do pracy :spoczko:
Wt, 6 marca 2012, 14:16 Trening trochę bez sensu, ale dzisiaj jestem tak zalatana i potykam sie o tak bezsensowne problemy (przeszkody), że i trening trochę "na odwal". 10,8 km w tym 8' (nachylenie 1%, tempo 3,58) + 6' (nachylenie 2% tempo 3,58) + 3' (nachylenie 3% tempo 3,58). Śr, 7 marca 2012, 13:10 10 km, 45 minut, tempo narastające Cz, 8 marca 2012, 07:51 czwartek, Dzień Kobiet Mój zegar bilogiczny zerwał mnie pare minut przed budziekiem, chwilkę przed szóstą. Dzięki przygotowanym wieczorem rzeczom (ubranie, torba na trening) pomknęłam na siłkę do Hiltona. Dzięki temu, że rano jechałam do pracy (no, Hiltona mam 300 metrów od biura) nie godzinę, a 18 minut...! jeh! o 6:40 już ćwiczyłam :) 12 km, z czego połowa pod narastającą górkę 3 serie na suwnicy (40kg) brzuchy rozciąganie basen... 8:30 w pracy :) Pt, 9 marca 2012, 07:36 dzisaj raczej sobie nie pobiegam po południu jadę do Bydgoszczy na Mistrzostwa Polski w Biegach Przełajowych groźnie brzmi... niestety trasa jest ponoć łatwa (niestety dla mnie) i ma tylko 8 km. mam nadzieję, że nie będę ostatnia, bo niezłe "ścigaczki" się zgłosiły... wynik w pierwszej połowie stawki bedzie satysfakcjonujący, a pierwszą ósemkę uznam za duży sukces... czy się uda? zobaczymy jutro... po co tam jadę? pościgać się oczywiście, próbować dotrzymać tempa lepszym i ćwiczyć psychikę;) trochę ten start podpowie mi też, gdzie jestem... a za tydzień Maniacka Dziesiątka i próba łamania 36', za dwa tygodnie półmaraton i walka o życiówkę, za 5 tygodni maraton... a z innej bieczki: wczoraj mieliśmy wypedek, w wyniku którego Bartek doznał uszczerbku na zdrowiu w postaci straconego zęba... tak to zakończyła się zabawa z siostrą cioteczną... babcia nie dała rady nadążyć... szczerbolem będzie przez 3-4 lata... łobuziak jeden... So, 10 marca 2012, 07:34 W piątek, po dotarciu do Bydgoszczy (dobrze, że w ostatnim momencie pożyczyłam nawigację, bo źle by się to skończyło...) i dopełnieniu formalności (połaczonych z lekką kłótnią, gdy chcieli mnie zakwaterować w dwójce. Próbowałam wyjaśnić, że przecież pisałam, że dopłacę do jedynki, że jestem za stara na mieszkanie z kimś, że mam dużo pracy i będę przeszkadzać dokooptowanej osobie... w końcu się udało) 7,6 km robiegania (tempo 4,48 min/km, w tym 8 przebieżek). Chciało mi się biegać po tylu godzinach w samochodzie, ale... pobiegam sobie dzisiaj. Byle nie przybiec na końcu. Byle pobiec na miarę możliwości. Wyżej i tak nie podskoczę ;) A przetarcie może być dobre. Martwi mn ie tylko start, dopiero o 13.25... czyli znając życie, uwzględniając opóźnienia, bieg skończy się przed trzecią, czyli czeka mnie podróż po ciemku. Do Łodzi po Małego. Dobra, tym będę martwić się później;) So, 10 marca 2012, 18:34 Poszło lepiej niż miało, choć i medal był w zasięgu, ale chwila nieuwagi i straciłam grupkę:( Ostatnie 2 km samotnego biegu, właściwie bez motywacji (następna zawodniczka była daleko), że praktycznie pokonałam truchtem. Cieszę się ze startu, bo się bardzo fajnie "przetarłam", długo trzymałam prowadzącą grupę. No i już wiem, co to przełaje - niestety trasa... płaska, zbita - słowem "żenująco łatwa" - nie sądzę, że tak wyglądają trasy przełajowe na świecie. Cóż. Śmieszą mnie komentarze koleżanek, które dawno formę straciły i starają się zdyskredytować te zawody. Ale cóż...Polka potrafi :hej: A przeciez przełaje nigdy nie cieszyły się wielką renomą, bo to gra o... nic.... Ot, wyścigi, gdzie jest się z kim pościgać. Moim zdaniem grupa była dość mocna, do 4 km (oprócz Kowalskiej, która zdecydowanie wygrała i była poza zasięgiem) praktycznie wszystkie biegłyśmy razem. Choć na początku ja trzymałam się z tyłu grupki: trening biegowy w marcu Potem odpuściła Edyta (kontuzja), zrezygnowała Ania Giżyńska (jak powiedziała po biegu, miejsce poza pierwszą dziesiątką jej nie interesowało), powoli wykruszały się inne zawodniczki. trening biegowy w marcu Ja na 5,5 km zagapiłam sie i pozwoliłam czwórce dziewczyn uciec. Potem (wiał silny wiatr, padało) starciłam motywację :grr: Zdjęcie z mety przedstawia żałosny widok (co się stało z moimi włosami! :orany: ) trening biegowy w marcu Ogólnie - pozytywne doświadczenie. Choć zostałam skopana, odepchnięta brutalnie kilka razy ( nie mam takich doświadczeń z ulicy...) Czas 29:31 (prawie na maksa- ale mogło być minimalnie poniżej 29, bo ostatni kilometr poddany). Szóste miejsce. 22 wystartowały, 18 dobiegło. Mam tylko nadzieję, że się nie rozchoruję... Brrr, zimno było. Padało. Jak by powiedziała Świnka Peppa "okropniaście brzydka pogoda. Ale będzie można skakać w kałużach;)" Jest optymizm przed Maniacką :hej: N, 11 marca 2012, 12:08 Niedziela, 11 marca (10 dni do wisony!) Wiatr Wiatr, coraz silniejszy z każdym kilometrem. W ramach regeneracji - krótkie długie wybieganie... 19 km, tempo 4,36 min/km Pn, 12 marca 2012, 14:58 W poprzednim tygodniu "tylko" 86 km. A teraz może być jeszcze gorzej, bo nie wiem, w co mam ręce włozyć, a za 3 dni rusza mi kampania... Dziś 6,5 km. Na nic nie mam czasu. Wt, 13 marca 2012, 09:09 Wtorek, 12 marca o poranku Wstając rano zastanawiał się, czy nie lepiej przysłużyłby mi się jednak SEN... Ale w lunatycznym transie dojechałam do Hiltona. Wiosna, wiosna tuż, tuż - parę minut przed siódmą rano tylko jedna bieżnia była wolna (a jest ich ze 40!) Początek był fatalny - bieganie na czczo, choć ma uzasadnienie w treningu maratońskim, nie pozwala jednak osiągnąć pełnej mocy... 13,7 km w tym 3 x 3' (3,56 min/km, naczylenie 3%) plus 3 w tempie 3,42 (ależ to przyjemne po takich górkach). Ogólnie prawie cały terning pod górkę. PO - czułam się fantastycznie. Wt, 13 marca 2012, 15:03 Obrazek Najnowszy magazyn LA zrobił podsumowanie sezonu 2011. Śr, 14 marca 2012, 14:37
spać... Dzisiaj rano, w deszczu (to jednak minus biegania po lesie :oczko: ) 12,9 km, spokojnie (4,55). Na dziś jestem pełna obaw, co do mojej formy. Mam nadzieję, że to chwilowy kryzys związany z niskim ciśnieniem ;)
Cz, 15 marca 2012, 08:37 Czwartek, 15 marca (ależ ten czas leci). Dzień z tych, których najpierw nie lubię, ale lubię później... Pobódka 5:30, bieganie i siłownia. Równe 14 km w godzinę, w tym 10 x 2' (po 3,35-3,31 min/m, p:1' (4,40 min/km). Energetycznie. Trochę ćwiczeń na nogi, brzuch, klatkę piersiową. Obudził mnie ten trening... W sobotę próba łamania 36 minut na dychę. Teoretycznie powinno sie udać, ale jestem cholernie niewsypana :niewiem:
Pt, 16 marca 2012, 08:35
Malta... niestety tylko ta w Poznaniu;) Poranny rozruch 6 km. Przed siódmą mało biegaczy, ale wczoraj po zmroku - Malta tętniła życiem. Biegacze, rowerzyści, rolkarze.
Pn, 19 marca 2012, 08:22
oj się posypało:( dziś jeszcze ledwo żyję nie mam siły na nic! zacznę od początku: W piątek pracowity dzień w Poznaniu, zakończony późnym pójściem spać, Młody w nocy był niespokojny, a poranne wstawanie wyznaczone na 6 rano (a i tak Bartuś wygrał, zrwyając nas o 5:30). Nie czułam się dobrze. Przemęczenie (skutecznie uzbierane przez ostatni tydzień, zmęczenie pracą, Bartkiem). Większość osób pewnie mogła wyspać się przed biegaiem - ale ja byłam w pracy: trzeba było przygotować FAAS Testy, szybką setkę, etc. Temperatura rosła z godziny na godzinę, mój ból głowy też się powiększał. No ale - nie pierwszy raz coś było nie tak - na trasie mogło się poprawić. Start o 12-tej, oddalony półtora kilometra od strefy mety (i naszych PUMowych aktywności), ja pedzę, lecę na ostatnią chwilę. W ostatnim momencie zorientowałam się, że mam skarpetki... męża. F! Nie było szansy na zmianę. I tak powoli zaczął się mój PROBLEM!. Wystartowałam mocno, wierząc że dobry czas jest do osiągnięcia. Na piątce jeszcze prowadziłam, z życiówką poprawioną o ponad pół minuty (17:21), ale problemy zaczęły się już od czwartego kilometra. Feralne skarpetki zaczęły się zwijać, uciskać, szkodzić. Na piątce czułam już duże krwiaki, na szóstym POWINNAM była zejść (no ale głupi honor i takie bzdury). Efekt był taki, że drugą część dystansu pokonałam w 19 minut, a stopy nie nadają się do użytku... :ojnie: Czas 36:18 (co po 8 km w ogóle przestało mieć znaczenie, bo biegłam na krawędzi stóp). Gdyby tego było mało! Pod wieczór dopadła mnie (a potem całą rodzinę!) grypa żołądkowa. Paskudna, w najgorszym wydaniu. W niedzielę miałam ochotę umrzeć... Tak to skończył się wypad do Poznania, a przecież trzeba było jakoś wrócić... MASAKRA - Maciek ledwo nas doprowadził do domu (bo choć jego rotawirus zaatakował w mniejszej skali i później, to napady duszności, odruch wymiotny - to wszystko towarzyszyło nam w drodze powrotnej). Gdy dotarliśmy do domu, dosłownie rzuciliśmy się na łóżko i zasnęliśmy (na szczęście Bartuś miał ten sam plan). Start w połówce w Warszawie stoi pod wielkim znakiem zapytania. :ojnie: :ojnie:
Wt, 20 marca 2012, 13:04
Wczoraj wieczorem grypa żołądkowa znowu zaatakowała, także chyba z jakichkolwiek planów nici. Jest czternasta, a ja dopiero zwlekłam się z łóżka i czuję się jak wrak człowieka :echech: Idę z powrotem spać i panować nad żołądkiem... :ech: :ech: :ech: :ech:
Cz, 22 marca 2012, 19:25
nie jest dobrze:( ledwo się dotoczyłam przez 10 km, wyraźnie zwalniając po szóstym - średnie tempo znacznie powyżej 5 min/km. mimo wszystko liczę, że organizm jakoś się jeszcze odbuduje... ale BRAKUJE glikogenu, BRAKUJE siły .... strasznie mi szkoda, bo liczyłam na życiówkę, na dobry bieg. a mogę niedobiec... :ech: to jednak nie jednodniowa grypa tylko czterodniowe zatrucie. :ojnie: a stopy... też ledwo-ledwo. tylko szerokie, wygodniaste FAAS 400 pasują. żadne "śmigacze" w grę nie wchodzą - ale to akurat w tym wszystkim najmniejszy problem, jak się okazuje. bo jak sił nie będzie, nieważne będą buty...
Pt, 23 marca 2012, 17:35
piątek, dwa dni przed PW 11km, w tym 5 x 2' (3,28), p 1' (4,30) powoli... jeszcze słabo
So, 24 marca 2012, 10:17
jeszcze w starej czasoprzestrzeni- ok. 6 km (po drodze zakup szynki i pasztetu, bo tak sobie panowie zażyczyli...) dzisiaj trzeba jeszcze pakiet odebrać i może wybrać się na małe zakupy jutro będzie, co będzie... (ależ to odkrywcze) 
N, 25 marca 2012, 05:13
Na początek optymistycznie - udało się wstać bez bólu, choć Mały w nocy budził się kilka razy i rozpychał w naszym łóżku...(ale dziś nie miałam siły na walkę o właściwe miejsce do spania...). Pogoda szykuje się w miarę. Niestety wiatr będzie się z każdą godziną wzmagał... Walczę o życiówkę, zobaczymy co z tego wyjdzie. Profil trasy nie przeraża, ale też nie nastraja jakoś optymistycznie... trening biegowy w marcu Co ma być, to będzie!
  Pn, 26 marca 2012, 14:10 1:17:10 (1:17:12) nie było tak źle Półmaraon Warszawski - impreza docelowa tej wiosny. Byłam przygotowana, ale kłopoty zdrowotne (4 dniowe zatrucie) niemalże zniweczyły moje marzenia o dobrym biegu. Jeszcze w czwartek, na 3 dni przed PW ledwo dałam radę przebiec 10km...i byłam bliska wycofania się. Ale organzim wie, kiedy ma się zmobilizować. Po raz kolejny potwierdzam też, że JA jako swój osobisty terner, sprawdzam się w przygotowaniach pod konkretne, docelowe starty. I wciąż jest progres, zatem jeszcze nie czas, by myśleć o zmianach... Ale od początku... Jeszcze w lutym organziator chwalił się, że będzie to najszybsza trasa w kraju. Niestety liczne remonty w Warszawie uniemożliwiły stworzenie komfortowych warunków. Trasa praktycznie nie miała płaskich kawałków, ciągle góra dół. Profil nie był bardzo trudny, ale druga część klasy znacznie trudniejsza. No i wiał wiatr. Mam wrażenie, że cały czas było pod wiatr... A jeszcze dzień wcześniej było takm spokojnie... Rano wstałam o 6.30 nowego czasu, po nieprzespanej nocy (ale to nie nerwy, tylko Mały szkrab, który ostatnio wariuje w nocy...). Czułam się dobrze. Byłam pełna dobrej energi. Na 8.50 Maciej z Bartusiem odwieźli mnie na start. I tu zaczęły się schody! Bo NIKT nic nie wiedział. Przegoniono mnie po całym stadionie (szukałam ELITY i możlwiości odhaczenia się w Mistrzostwach Polski). Przez 50 minut! szukałam... prawie sie rozpłakałam w pewnym momencie... W końcu za sprawą biura prasowego udało się... No ale na rozgrzewkę czasu już nie miałam -10 minut na naklejenie plastrów, przebranie... i właśnie w momencie, gdy rozebrałam się już do stroju startowego... PADŁ STRZAŁ Ło matko!!! Nikt nie był na to przygotowany... Nagle, w popłochu ruszyła cał elita, wszyscy zdezorientowani, kompletnie nieprzygotowani... Pierwszy kilometr baaaardzo wolno - ok. 3,45min/km. Za wolno, ale przecież nie będę wyprzedzać dziewczyn. Drugi kilometr jeszcze sekundę wolniej. Co jest grane? Tak wolno? Chyba dziewczyny też to zobaczyły i 3 km już 3:27. Teraz jakby za szybko... Kolejne kilometry pomiedzy 3:26, a 3:38. Nie lecę za czołówką, biegnę swoim tempem za Kasią Durak. Ok. ósmego doganiamy Annę Woję. Z Anią biegnę do dychy (JEJ!!! 35:59 i wreszcie złamane to przeklęte 36! A tak wolno:) Wiem, że druga część trasy będzie trudniejsza. Czeka nas podbieg na 13km. Trochę się obawiam, bo zostaję sama. Gonię Olę Jakubczak, ale dystans zmniejsza się bardzo powoli. Na podbiegu na szczęście dogania mnie Michał Żurawski, chowam się przez 2 km za jego plecami. Tempo 14km - 4:03 (zatem duża starta, ale podbieg był długi, nie warto było szarżować). 15 km - najszybszy w biegu 3;25. WIEJE. Ależ zrywa się wichura, nasila z każdą minutą. A ja przeżywam kryzys. Dogania mnie Kasia Durak (nad którą miałam już ze 20 metrów przewagi). Słabnę. Ale dochodzą mnie Warszaviaki - dołączam się do nich i odzyskuję siły! (po raz pierwszy udało mi się wygrać ze 'ścianą") Wyprzedzam Olę i znowu doganiam Kasię. Wyprzedzam Kasię. Tempo wzrasta. Ale nie wiem na jaki czas biegnę, bo GARMIN nie dał rady w tunelu. Biegnę... i nie wiem co się stało, że po wbiegu na ślimaka, na 20km pozwalam Kasi odejść, a sama zwalniam... Aj, czemu??? Dobiegam... Widzę wyniki i cieszę się, a jednocześnie dopada mnie wkurzenie. Przecież złamanie 1:17 było w zasięgu ręki!!! Aj. I w głowie pocieszająca myśl - gdyby nie wiało, a trasa była łatwa...ile wtedy bym nabiegała???? Obrazek Skarpetki compressport były dopełnieniem stroju (oczywiście paznokcie też pod kolor). W skarpetach zakochałam się i już ich nie opuszczę:) Pn, 26 marca 2012, 17:56
26.03.2012, poniedziałek Rozbieganie 7,3 km. Jakoś tak wolno... Tempo 4,50 min/km. Czuję się zupełnie dobrze, łydki idealnie. Żadnych dolegliwości bólowych (poza stopami - ale to pozostałości po Poznaniu...). W niedzielę planuję pobiec w Pabianicach półmaraton w tempie maratonu...;)
Wt, 27 marca 2012, 11:00 27 marca, wtorek 7,6 km pod górkę basen sauna x 2 i od jutra wracamy do pracy nad maratonem ;)  
Śr, 28 marca 2012, 11:06
Dziś już pełen power:) 11 km, w tym 4 x 3' (pod górkę 3%, tempo 4,0 min/km) odpoczynek 1%, 2' 4,40 min/km Generalnie reszta też pod górkę. Energetycznie. Przyjemniaście. A wieczorek jeszcze 4 km rodzinnego biegu. Plus rehabilitacja prewencyjna w Ortorehu.
Cz, 29 marca 2012, 12:22 29 marca to 13,1 km spokojnego biegu (4,53 min/km). Rano po lesie. Zaczynałam w deszczu kończyłam w promieniach wiosennego słońca. Magia. Pt, 30 marca 2012, 09:16 12,3 km, 5 przebieżek.   So, 31 marca 2012, 15:44 i znowu czuje się na skraju choroby i nie biegam... bo taraz nie biegam, gdy się rozkładam. a jutro w planie połówka... Oj! Po maratonie trzeba wziąć się za swoje zdrowie. Dbać i pieścić, bo wiek jest wiek;) Metryki nie oszukasz. Coraz trudniej dojść do siebie po melanżu, ciężko na niewyspaniu funkcjonować.
   

Kwiecień’2012

N, 1 kwietnia 2012, 15:06
Pogoda do *** Zero stopni, grad, snieg, silny wiatr. No i przez całą trasę samotność. II Półmaraton Pabianicki. Miało być w tempie planowanym maratońskim. W zasadzie udało się;) Coś ok. 1:20 W miarę równy bieg, od początku na zakwasach, na zmęczeniu. Na treningu nie zmotywowałabym się do takiego tempa. Do tego wpadło lekką ręką 5 stówek, także... OK:) Bartuś będzie miał dodatkowy prezent (BO STO LAT! DZIŚ SĄ 2 URODZINY BRZDĄCA) Byłam druga z kobiet, ale nawet nie nawiązałam walki, bo nie taki był plan. Robiłam swoje. ...ale maraton w takim tempie, przy takiej pogodzie PRZERAŻA. Trzeba odpocząć! I wyzdrowieć (cała paczka chusteczek mi zeszła w trakcie biegu...) Trasa łatwiutka w porównaniu do Warszawy, ale warunki, znacznie gorsze. No i pełna samotność (17 miejsce open).
Pn, 2 kwietnia 2012, 11:34 Poniedziałkowa regenracja. Sauna i jacuzzi, pełen relaks. Powoli zaczynam odczuwać przedmaratońską tremę... :hej: MARZEC - 342, 5 KM (najsłabiuśniej w tym roku;) wszystko przez paskudną jelitówkę. No i zaczęły się starty. Mimo wszystko sezon zimowy uważam za najlepiej przepracowany ever. Śr, 4 kwietnia 2012, 08:16 trema trema trening już raczej regeneracyjny wtorek, 3 kwietnia 13 km wariacji (zakończone 3 x 1'/1' w tempie 3,30 min/km) Trochę ćwieczeń ogólnorozwojowych na siłowni. Wizyta w Ortorehu - prfilaktyczne. I tutaj dygresjia - czemu biegacze tak mało dbają o swoje zdrowie? Na rehabilitację trafiają dopiero, gdy sobie coś zerwą, gdy jest już naprawdę źle. A przecież należy poważnie traktować każdy ból, który nie wynika ze zmęczenia mięśni. Im szybciej zaczniemy "sobie pomagać", tym szybciej uda się pozbyć kontuzji lub zupełnie jej zapobiec... No, ja w każdym bądź razie DBAM o siebie. Bo kontuzja to NIEBIEGANIE, a tego chiałabym za wszelką cenę uniknąć.... środa, 4 kwietnia 12,5 km porannego biegu pod górkę Cz, 5 kwietnia 2012, 10:37 dawno tak źle mi się nie biegło. Wróciłam po 9,2 km (tempo 5,10- 5,15??) brak... no, wszystkiego brak, trzeba było sobie pospać, zamiast zrywać się na bieganie:( So, 7 kwietnia 2012, 06:22 Wreszcie krótkie wakacje. Mrągowo. Wczoraj poranne warszawskie 7.7 km w narastajacym tempie, a wieczorem (bo jednak udało się dojechać przed zmrokiem) po mazurskich polach 12.6 km w tempie 4,40min/km Czuję, że żyję, ależ tu pięknie. A bartuś szaleje, aż miło - i nockę całą przespał... Niestety jutro zapowiadają ŚNIEG :orany: So, 7 kwietnia 2012, 11:38 Sobota wielkanocna, 7 kwietnia Przepiekne 16 km Może nie jestem normalna, ale było pięknie: wiatr, deszcz, grad, lis przebiegający mazurską drogę, bociany próbujące mnie dogonić, para czapli wydająca godowe dźwięki, pustka... Wróciłam mokra, zmarznieta i szczęśliwa... :hejhej: Potem masaż szwedzki. Basen (pluskanie z brzdącem - oj, to jest trening!) Gonienie Bartusia po hotelu - nie wiem ile kilometrów, ale zdecydowanie Młody należy do aktywnych dzieci! Pierwszy tydzień kwietnia - 96,4 km. Zaskoczenie... N, 8 kwietnia 2012, 13:22 Niedziela, WIELKANOC 11,2 km. Śnieg, wiatr, sople... Pn, 9 kwietnia 2012, 17:19 Poniedziałek, bardziej wiosenny, PLUS TRZY!! i słońce!! 12,3 km ( 300 metrów dzieli nasz pokój od wejścia do hotelu :ojoj: raj dla malucha. Zagadka: ile km Bartuś pokonuje dziennie...???) masaż gorącymi kamieniami basen sauna piwo :tonieja: Wt, 10 kwietnia 2012, 18:02 bardzo ciężkie poranne 10,2 km I do domu :smutek: Zdecydowanie potrzebuję więcej odpoczynku. Za dużo mam na głowie lecz niestety szykują się bardzo ciężkie dwa tygodnie. I to nie za sprawą maratonu... Rzeczywistość. Cz, 12 kwietnia 2012, 07:33 Środa - odpoczynek, a raczej zdychanie Od trzech dni nie mogę spać,w pracy sajgon (audyt i takie tam). Młody na pograniczu choroby. Maciek w rozjazdach. SPAĆ! Czwartek - rano (bo Młody postanowił wstać o 5.30...) 9,1 km, 3 x 2' (na pobudzenie) Słabo, ciężko. :( Znowu narzekam...wiem, wiem, ale potrzebuję się wyspać, a perspektywy nie są obiecujące :( W głowie już mam długi łikend i odpoczynek. Pt, 13 kwietnia 2012, 16:46 13-tego w piątek NIE BIEGAM! So, 14 kwietnia 2012, 07:11 W nocy obudził mnie katar i kaszel, "gula" w gardle :grr: Nie wiem, czy był jeszcze trzynasty... Mimo to ponad 10h snu... ale nie da się tak "na raz" odespać wszyzstkich zaległości. Jak nie pozwolić przeziębieniu rozwinąć się? Idę pobiegać... So, 14 kwietnia 2012, 08:54 Całe 5,3 km człapania. Aż się spociłam... 4 przebieżki. Wiatr, zimno. To drugie na plus.... Moje samopoczucie słabe, bo zatkany nos i ciężko mi się "zmysłami" świat odbiera. Cóż... trzeba będzie zmobilizować wszystkie siły organizmu na jutro....
N, 15 kwietnia 2012, 04:07
To jeszcze podsumowanie poprzedniego tygodna: całe 48,1 km plus 1 kg i jestem ciężka jak słoń, chyba przereklamowane to ładowanie węglowodanami, choć we wrześniu w Warszawie sprawdziło się zmęczenie pracą skrajne niewyspanie KATAR (fuck!~to mnie najbardzie martwi) gardło zainfekowane (ale rozwinięcia w tej materii oczekuję za dzień, dwa...) Bilans mało optymistyczny, ale... RYZYKUJEMY Nie mam nic do starcenia, najwyżej zejdę z trasy - to nie Mistrzostwa Świata. Numer 17... cokolwiek to oznacza... mam nadzieję, że Włosi nie mieli racji: We Włoszech uważana za pechową na zasadzie: 17 = XVII = vixi = "żyłem" = "już nie żyję". Martwi mnie też prognoza - na tę godzinę, to już chyba aktualna: deszcz i silny wiatr (przynajmniej temperatura sprzyja - ma być 8-10 stopni). Trochę dziwnie czuję się należąć do elity, gdzie jednak inne dziewczyny mają życiówki poniżej 2:40 - nawet jeżeli kilka sekund poniżej, to jednak jakoś to wygląda... a moje 2:48... No, mocny wynik amatorski :hej: W ogóle śmieszna sprawa z tą elitą w Łodzi - kilkunastu Kenijczyków, Etiopczycy... mocno afrykańsko. Nie udało się zmobilizować czołowych Polaków do startu.
Pn, 16 kwietnia 2012, 09:00 15 kwietnia 2012, niedziela ŁÓDŹ MARATON  Na maraton w Łodzi zdecydowana byłam już wczesną zimą. Nie wiedziałam, jak będę przygotowana, jak uda się przepracować zimę. W sowich przygotowaniach wykonywałam raczej pracę "pod połówkę", ale ja nigdy nie biegałam dużo, nie uznaję (jeszcze) prędkości maratońskich na treningach. Mimo wszystko była to rekordowa zima, zarówno pod względem kilomerażu (w lutym nawet przekroczyłam 400km!! Wariactwo normalnie...), a także siły (przyznam, że właściwie po raz pierwszy wprowadziłam siłe, jako stały elemnt treningu, dodatkowo 16 razy prowadziłam zajęcia na hali lekkoatletycznej). Półmaraton Warszawski był udanym startem, choć warunki pogodowe nie sprzyjały (ale w tym roku jestem chyba skazana na SILNY WIATR!), nie sprzyjał też tydzień poprzedzający start (zatrucie i 4 dni ... umierania). Tydzień po półwce w Warszawie pobiegłam kontrolnie półmaraton w Pabianicach (wiosenna zamieć śnieżna, -1 stopień i ... WIATR), 1:20:29 sekund. To potwierdziło, że przy sprzyjajacej aurze jestem w stanie atakować 2:40. A przynajmniej próbować, jak najbardziej zbliżyć się do tego wyniku. Niestety tydzień przed maratonem był... ciężki. Dużo pracy w pracy, 3 nieprzespane noce, choroba Bartusia. Słowem - nie czułam się komfortowo. Dodatkowo waga zamiast 49 pokazywała 51 - a to jednak (niestety) na maratonie akurat, ma znaczenie. Po raz pierwszy w maratonie startowałam, jako ELITA. Co to oznacza? Dostałam dwa numery startowe - na tył i przód, z imieniem i nazwiskiem, miałam prawo do ustawienia na specjalnych stolikach swoich odżywek, no i start ze sterfy zero, czyli pierwszej linii. Mieliśmy też zapewniony specjalny namiot przy strefie startu oraz wolontariusza, który zabierał nasze rzeczy do hali Atla Arena. Niestety start się opóźnił o 10 minut. Duże "niestety", bo padało. Temperatura 7 stopni (wydawałoby się optymalna), ale deszcz i silny wiatr. Jak silny... o tym przekonałam się na trasie. Nie czułam się dobrze. Brak było luzu, wypoczęcia. Dodatkowo zatkany nos i postępująca infekcja gardła. Mimo wszystko postanowiłam zaryzykować i trzymać się Ukrainki i Białorusinki (miały biec na złamanie 2:40). Jednak już na pierwszym kilometrze odpuściłam, bo dziewczyny biegły po 3:20... ja 3:44 min/km. Na trzecim jednak doszłam je i do 14 km biegłam za nimi. Niestety dziewczyny strasznie szarpały tempo (od 4,0 do 3,28), a ja tego nie znoszę, nie umiem tak biegać. Gdy 14km wyszedł w 3,28, odpuściłam. Obrazek Rozsądek podpowiadał mi, że umrę... gdy to pociągnę. Wiedziałam już też, że zdecydowanie, przy tych warunkach, ambicje trzeba włożyć w kieszeń. I zostałam. SAMA. Motywacja sięgnęła dna. Korciło zejście. Ale przecież nie po to napychałam się tymi wszystkimi węglowodanami i czułam jak nadmuchana świnka, żeby zejść. Trzeba to SPALIĆ - myślałam. No i tup-tup. Połówka wyszła ok 1:22. Po połówce dostałam rowerowe wsparcie - DZIĘKI :) Niestety rower nie potrafi osłonić od wiatru, ale obecność towarzysza - BEZCENNE. Ja starałam się nie mówić, jednak jakaś konwersacja przez cały czas istniała. To pomogło. Choć do 32 km UMIERAŁAM. Głupio przyznać, że ten kryzys był tak długi... ale tak było. W głowie jednak kołatało się to "zejść, zejść...". Po 32 drugim km odżyłam. Naprawdę, zaczęło mi się dobrze biec. I znowu biegłam poniżej 4 min/km. Na 41 km doszłam Białorusinkę. I rozkręcałam się... 2:46:44 netto/ 2:46:47 brutto trening biegowy w kwietniu ostatni kilometr i finisz Obrazek Ambicje były większe, ale to maraton. Zdobytego doświadczenia nikt mi nie zabierze. Do tego dystansu potrzebna jest pokora i respekt. Jestem zadowolona, że nie zeszłam, że dotrwałam, że finiszowałam, że zakwasów prawie nie mam. Jest życiówka poprawione o mocne dwie minuty. Obrazek Miejsce piąte. To już szósty maraton i szósta życiówka: 3:26 3:10 3:03 3:00 2:48 2:46 Pn, 16 kwietnia 2012, 13:22 armin pokazał mi dystans o 700 metrów dłuższy niż maratoński! 16 kwietnia, poniedziałek Zasłużony odpoczynek, czyli basen plus sauna (basen to pluskanie, a nie pływanie;) Chciałabym podziękować Ewie Witek i klinice Ortoreh za pomoc :):):) A teraz trzeba się przywrócić spowrotem do sprawności i porobić trochę życiówek na krótkich dystansach! Śr, 18 kwietnia 2012, 07:05 Roznosi mnie. Dziś bym mogła wykręcić niezły rekordzik na 10km... A trening? 8 km w narastający tempie. Miałam tylko trzydzieści pięć minut... Ja biegłam maraton? Jakże różni się tegoroczne doświadczenie od poprzednich... Cz, 19 kwietnia 2012, 17:05 10,6 km, kilka przebieżek deszczowo nijako wiosna?? to ma być wiosna?? Dzisiaj w Trójce inspirująca rozmowa z pewnym księdzem. Co Pan sądzi o polskim społeczeństwie? Niestety u nas mamy bardzo silne połaczenie nauki kościoła z marskizmem, co oznacza: miłosierdzie dla biednych, nienawiść do bogatych...A ja właśnie lubię bogatych, bo to oni mogą pomagać. Bezinteresownie...Na dużą skalę   Pt, 20 kwietnia 2012, 11:45
piątek, 20 kwietnia! ależ ten czas leci!!! dziś siłowo - 47 minut: 10 km pod górkę, 2 minuty drabinkowania, suwnica, brzuchy. Za tydzień biorę się za porządny trening 😀 I odchudzanie. I dbanie o siebie. I mam nadzieję, że wiosna wreszcie nastąpi:D
  N, 22 kwietnia 2012, 09:17 sobota - 17,6 km tempo 4,38 niedziela - 10 km (w tym 6 x 100 m podbieg), tempo 4,30 Wt, 24 kwietnia 2012, 05:36 W niedzielę wieczorem długi i pelen niespodzianek lot do Norymbergii... życie potrafi zaskakiwać :orany: Po dotarciu do hotelu byłam tak zmęczona, że padłam. Ale spało mi się fatalnie. Rano 9,1 km, tempo 4,40 min/km Nie powiem, żeby to był miły bieg... Cz, 26 kwietnia 2012, 12:46 Wtorek -8,6 km Środa - 9,7 km Czwartek - pierwszy lepsiejszy trening od dawna - 13,2 km w tym pół godziny bnp, potem 4 x 3' (ok. 3,30 min/km), P:2' (4,30 min/km) plus 6' pod górkę. Orzeźwiające. Pt, 27 kwietnia 2012, 09:03 Piątek, 10,3 km w większości pod górkę. N, 29 kwietnia 2012, 19:49 w nocy z piątku na sobotę złapało mnie choróbsko... a tu wyjazd na obóz... czyżby historia miała się powtórzyć??? Sobota - masakra, ledwno przetrwałam podóż z wwy do Brzozy. Tam 6km rozbiegania (ale z gorączką słabo się biega...). Noc - wyzwanie, ropne zapalenie gardła. mimo to zdecydowałam się na start w Toruniu... ot, rekreacyjnie żeby nie było, że to bieganie takie poważne zawsze musi być... trening biegowy w kwietniu gorzej, że kapelusik dwa razy trzeba było gonić :smutek: trening biegowy w kwietniu normaanie wywczasy... :hej: ale tak serio, to naprawdę, plus 32 to słaba pogoda do biegania, szczególnie gdy upał atakuje nagle... karetka kursowała non stop... trening biegowy w kwietniu Pn, 30 kwietnia 2012, 14:28
I... tutaj odpukuje, chyba udało się "zabiegać" chorobę. W niedzielę, po biegu toruńskim, nie byłam w stanie wydać z siebie dźwięku (jakież zdziwienie pana spikera, gdy na migi pokazałam, że "niet", nic nie powiem, bo chora jestem... Ale gorączka zprzeszła po biegu. Zawalone zatoki i uszy też zaczęły się oczyszczać... Dziś już tylko smarkam cały czas, ale samopoczucie so-so... (i odetchnęłam, bo mi się PITa udało wysłać...). Rano 3 km rozruchu plus ćwiczenia Po śniadaniu 14 km, w tym siła biegowa (krótka, ale w tym upale...) qcze, szkoda mi zmarnować formy, którą mam... Może na weekend się ochłodzi, a ja wyzdrowieję i wreszcie uda się coś konkretnego na dyszkę nabiegać... Po południu 8,1 km plus godzina aerobiku. Łącznie 25 km. Kwiecień: 338 km
     

Maj’2012

1 maja (już???) O poranku joga (aj, wszystko, doszczętnie, dogłębnie mnie boli...) Po śniadaniu 9,5 km plus kąpiel w jeziorze (na zdrowie!) Po południu, po 3km rozgrzewce pomiare zakwaszenia- wyszło mi równiutkie dwa i plasowałam się w środku stawki zakwaszonych obozowiczów... Subiektywnie czułam się bardziej zakwaszona (a wszystko przez jogę!). Po biegu w drugim zakresie (10,1 km; tempo średnie 4,12 min/km), oczywiście wszystkim zakwaszenie wzrosło (niektórym nawet do powyżej ośmiu - rzecz jasna każdy biegł inny dystans i różnym tempie, ja najszybciej), a mnie spadło do 1,3... Słowem - odkwasiłam się :hej: A sam drugi zakres - może to jeszcze nie był drugi zakres... ja nie lubię biegać w takich "nudnych" prędkościach... Ale próbuję zrozumieć zasadność takiego treningu (dotychczas przeze mnie nie praktykowanego) Potem truch 1,6 km Łącznie 1 maja - 24,2 km MASAŻ :hej: A na kolację grill z dużą beczką piwa...
Śr, 2 maja 2012, 08:35 Ciężko było wstac po kilku (5?) godzinach snu i kilku (5?) piwach, ale Bartek "i tak nie spał", zatem ja też nie miałam co marzyć o wylegiwaniu się. Zatem o siódmej rano godzinka jogi... BOLI!!! Po śniadaniu (z bólem brzucha...) 13,8 km (spokojny bieg POWYŻEJ 5,15 min/km i 5 przebieżek) BOLI!!! Po południu 8 km, tempo 5,0 min/km Godzina ćwiczeń sprawnościowych Masaż nóg Cz, 3 maja 2012, 13:28 plan nie został wykonanmy, bo... czasem trzeba odpuścić;) 13 km: w tym 3 x 2' plus 12 x 120m Pt, 4 maja 2012, 11:18 Wczoraj po południu tylko regenerecja: 3 x sauna, masaż, moczenie d* w basenie :hej: 4 maja, piątek Rano 13 km, tempo nieco poniżej 5 min/km 2 x 10 stacji ćwiczeń siłowych po południu 8,1km: 11 x 1' p30'' plus 2 przebieżki 150m moczenie w wodzie 105 km w 5 dni... jak się po tym uda w niedzielę dyszkę czmyknąć...??? So, 5 maja 2012, 13:27
luzuję ale ciężko mi sobie wyimaginować jutrzejszą "świeżość" przedstartową... dzisiaj tylko 8,7 km, 4 przebieżki Jutro będzie bardzo mocna obstawa. Kilka dziewczyn poza zasięgiem, ale i kilka minimalnie lepszych i na moim poziomie. Żal byłoby nie skorzystać z możliwości walki na trasie.
 
So, 5 maja 2012, 16:46
Po południu małe spa: mikrodermobrazja diamentowa (od razu wyjaśniam niewtajemniczonym, że tylko nazwa jest groźna:) Plus zabieg o nazwie "sekret młodego spojrzenia" - od razu poprawia się nastrój :hej: :hej: Do tego wszytskiego, w czasie gdy pani kosmetyczka masowała mi twarz i wcierała różne specyfiki, pan masażysta masował mi stopy... No dosłownie raj na ziemi... Nie wiem tylko, czy to zmotywuje mnie do jutrzejszego startu... mmmm... mruczę sobię
Pn, 7 maja 2012, 07:10
d* humoru nie popsuł mi wczorajszy bieg, na którym ledwo mogłam nogami obracać i nawet nie siliłam się na ściganie :chlip: w końcu po mocnym treningu, z bolącymi mięśniami mogło być ciężko ale powrót do domu to już dramat przytyłam kolejne półtora kilograma, przez obóz!!!! dramat wstydzę się lustra mam humor wisielczy po prostu jestem wkurzona, zła muszę schudnąć 3,5 kg, jak najszybciej, inaczej będzie źle a nie jadłam słodyczy przez 8 dni! Zrobiam rekordowy kolometraż! masakra
Pn, 7 maja 2012, 15:05
Trochę się wali... Młody choruje, ja w sumie też wciąż zdrowa nie jestem (i zaczyna wkurzać mnie bieganie z zapchanym nosem i kaszlem wykrztuśnym). 18 km wolnego rozbiegania Suma pierwszego tygodnia maja: 116 km
Śr, 9 maja 2012, 06:35
Wtorek, 8 maja - 9,8 km spokojnie Młody nie przestaje kaszleć :ojnie: Ja też... Buuu
Śr, 9 maja 2012, 17:23
11,9 km spokojnie
Cz, 10 maja 2012, 19:02
a kuku! dziś nie biegałam :)
So, 12 maja 2012, 15:46
W piątek 9 km w narastającym tempie Dziś 19,4 km w tempie "konwresacyjnym" :nowiesz: Nie mam formy :grr: Jestem za-biegana, za-ciężka, za-chora i za-zmęczona.
N, 13 maja 2012, 13:28
Niedziela, 13 maja - GO RUN Bieg anglosaski w Warszawie, 5k (moim zdaniem 4,6 km), trasa wymagająca: trawa, asfalt, płyty, schody, dużo zakrętów. Formy nie mam, ale udało się wygrać. Biegłam wolno, nos zatkany:( Spróbuję przez 5 dni się podkurować... Ale co z tego wyjdzie??? Obrazek
N, 13 maja 2012, 19:23
i znalazłam jedno zdjęcie, na którym się sobie podobam;) trening biegowy w kwietniu  Pn, 14 maja 2012, 13:58 poniedziałek - sauna i kropka :hejhej:
Wt, 15 maja 2012, 10:32
skromna ósemka, w tym 3 x 3' (nachylenie 3%, tempo 4,0min/km) plus 1 x 3' bez naczylenia w tempie 3,36min/km. bywało lepiej ale jeszcze trochę odpocznę...
Cz, 17 maja 2012, 07:13 a zatem telenoweli dalszy ciąg... Niestety skończyło się na antybiotyku. Jeszcze nie dla mnie, dla Bartusia:( , ale kto wie czy i mnie to nie czeka (ponad 3 tygodnie infekcji gardła i górnych dróg oddechowych to długo...) Przedwczoraj w Bartulek nocy dostał gorączki, rano zabrałam go do lekarza (ach, jakże nie zdziwiło mnie, że państwowa służba zdrowia zaproponowała mi termin za tydzień... jeszcze nie udało nam się załapać na usługi na które rzekomo płacę podatki...F***) Moje 30 mint biegu było "agresją pod górkę", a raczej ujściem ogólnej frustracji. I pozostał godny podziwu głód biegania. Dziś znowu nie pobiegam, bo nie będzie z kim Bartusia zostawić, także taka frustracja może znaleźć ujście w weekend. No ale zobaczymy, jak to będzie, bo nagle wszystkie plany stanęły pod znakiem zapytania. Ale każda mama wie, że jak przytuli się do ciepłego ciałka, to... wszystko inne nie ma znaczenia. a że telenowela... "życie, życie jest..." no właśnie... sinusoidą, jednak w moim przypadku, ogólnie rzecz ujmując, wspinającą się gdzieś tam do góry. Wiem, że będzie lepiej. Ostatnio spotakała mnie też sytuacja, która znacznie poprawiła mój nastrój w kwestaich wago-dieto podobnych. Otóż jakaś młoda, chuda dziewczyna na siłowni, podeszł do mnie ze słowami, że podziwia mnie już od jakiegoś czasu jak ćwiczę (no, akurat to słyszałam nie raz, choć zazwyczaj z ust panów...) i że mam doskonałą figurę i co ona ma zrobić, żeby mieć takie ciało jak ja... Spojrzałam w lustro - no rzeczywiście, pomimo pewnego wzrostu masy, jest znacznie lepiej niż rok temu. Mam mięśnie tam gdzie powinnam, ale wciąż wyglądam jak kobieta;) Pt, 18 maja 2012, 17:29 na wariata wariatka... Zrobiliśmy z mężem zakładkę, on przyjechał ze Szczyrku, ja wyjechałam. Nie do Szczyrku. Praca i bieganie. Dzisiaj 5,7 km. Czekam co z tego wyniknie. Zdrowie się ustabilizowało, tzn. choroba od tygodnia nie rozwija się i nie ustępuje. Na szczęście Bartusiowi po antybiotyku lepiej...znowu rozrabia :hej: Ja wyspałam się, chyba po raz pierwszy od 2 lat...no, ale jak to po wyspaniu bywa, człowiekowi chce się spać jeszcze bardziej... Zapraszam jutro na FAAS Testy do CH Malta w Poznaniu. W niedzielę do CH Renoma we Wrocławiu. 11-19. N, 20 maja 2012, 08:15 Muszę się wyleczyć, inaczej starty nie mają sensu:( Niestety z zapchanymi zatokami i "gulą" w gardle biega się źle, mięśnie nie są dotlenione :echech: Wczoraj już po 5 minutch nie byłam w stanie oddychać, dusiłam się.Tylko czy to infekcja, alergia??? (w tym wieku?) czy jeszcze inne paskuda. Jedno wiem - miesiąc to za długo, trzeba iść do lekarza. Pn, 21 maja 2012, 11:34 Bieganie mnie wkurza. Przy zapchanych zatokach jest wręcz nieprzyjemne. Dzisiaj 2 x 14 km na rowerze i basen plus sauna (ale pływanie z zatkanymi zatpkami też nie jest przyjemne). Tzn. to drugie 14 jeszcze mnie czeka... I wizyta u lekarza. Antybiotyk na 10 dni, jakieś psikadła do nosa. Może pomoże. Jak nie, zaczniemy niekonwencjonalnych sposobów szukać... Generalnie dół trwa... I niecne plany;)
Pt, 25 maja 2012, 07:15
Co tu napisać? Że mi się nie poprawia, że piąty dzień antybiotykoterapii nie przynosi rezultatów? Jestem słaba, nawet z łóżka nie chce mi się już wstać (ale muszę latać po chusteczki, bo nos zawalony, zatoki rozszadza, radło jak drut kolczasty). Gorączka poniżej normy, nie chce dobić do 36... A bieganie? No, dziś będzie o 19 na Eurosporcie... i tenisa też pooglądam. Nawet myśleć mi się nie chce za bardzo... a przecież TAKA pogoda! Taka cudna wiosna (a mnie wkurza, że ludzie zadowoleni, że biegają, że opalają się...). No i weekend się zbliża... ajaj
So, 26 maja 2012, 16:46
ja nie mogę to chociaż Młody ćwiczy:):) Obrazek
     

Czerwiec’2012

Wt, 5 czerwca 2012, 07:17 Uspakajam tych, co się martwili- żyję;) Uspakajam konkurencję - wciąż nie jestem zdrowa;) Uspakajam upatrujących w moich ostatnich poczynaniach szaleństwa i głupoty- nic z tych rzeczy, po prostu odpuszczam ściganie się;) W końcu mamy EURO! I spok...ój jest ważny;) Zapraszam w czwartek na imprezę inauguracyjną strefę PUMA SOCIAL ZONE. Będę ja i gwiazdeczki. Wstęp wolny. Atrakcje gwarantowane. Obrazek O tym, co i dlaczego w ostatnim czasie tak, a nie inaczej? Długo nie robiłam nic, bo zaufałam lekarzom i brałąm antybiotyk. Po 6 dniach, gdy nic się nie poprawiło, pani doktor postanowiła uraczyć mnie innym antybiotykiem. Żadnego wymazu z gardła, tak na czuja... Ja p* służbę zdrowia. Prywatną służbę zdrowia, bo o państwowej nie wspominam... Zatem już nie na antybiotyku, ale okropnie osłabiona pojechałam w Tatry. I było bardzo miło. Może potem napiszę o moich spacerach, refleksjach i takich tam... N, 10 czerwca 2012, 09:34
ŁIKEND Z BIEGIEM MARDUŁY Retrospekcje. Tatry i zakopiański łikend, miałam w planach już kilka miesięcy wcześniej. Z racji zawodowych musiałam jechać. Zresztą - chciałam. Bez formy, a zatem bez spinania. Bez konieczności walki o laury pierszeństwa. Ot, wycieczka w góry. Po bezsensowanej antybiotykoterapi, w czwartek, gdy tylko dotarliśmy na miejsce, wybrałam się na pierwsze od kilku dni bieganie. Takie spokojne, lekkie 15km ścieżką pod Reglami. Od razu poczułam się lepiej- choć nogi ciężkie, wiosenna lekkość uleciała. Wieczorem wybraliśmy się Maćkiem na zakopiański clubbing;) A w piątek rano, niestety, deszczowo. Szaro, mgliście. Oj, bałam się, że niedzielny bieg będzie mało przyjemny... Włąściwie w piątek miałam nie biegać, ale skusiłam się na 12 minut:) Test coopera, tak bez rozgrzewki, na spokojnie - każde okrążenie po 1,30. Jak w zegarku. 3,2 km. I od razu lepsze samopoczucie. Wieczorem znowu niezdrowe, regionalne przysmaki. I piwo. Myśli, że fajnie jest tak...bez celu sportowego. Ot, dla frajdy i niczego więcej. Bo biegać kocham bezwzględnie. W sobotę rano - promienie słońca wyciągnęły nas z łóżka przed czasem. A ósmej już start. 10 km na Morskie Oko. Miło. Obrazek Widok, jaki zaserwował nam poranek, na koniec biegu, rozwiał wszelkie wątpliwości dotyczące biegu. Pięknie. To kocham w górach. To mnie tam ciągnie, nawet jeżeli zdaniem niektórych, ta miłość nie jest odwzajemniona :hejhej: Obrazek
Śr, 27 czerwca 2012, 07:37 W ramach roztrenowania i cieszenia się z biegania wygrałam pierwszą edycję niezwykle urokliwego Maratonu Mazury. Trasa wiodła głównie leśnymi ścieżkami, właściwie nie było płaskich fragmentów. Pięknie! Od połówki tylko wyprzedzałam, a towarzyszył mi Bartek prowadzący Biegam bo Lubię w Wydminach. Czas 2,55 wybiegany równo i radośnie. To lubię. Tak lubię. I lubię maratony... Nie lubię asfaltu... Wyzwanie na to moje teraźniejsze bieganie to Spontaniczność. I powoli głowa przygotowuje się do ultra, choć wcześniej jeszcze jedno zadanie do zrealizowania... Pt, 29 czerwca 2012, 07:22 Wszystko wskazuje, że ten maraton to był naprawdę dobry pomysł. Od razu chce mi się biegać. Już dzień po maratonie czułam, że mnie roznosi. Wczoraj 90minut mocnego crossu. Jest lepiej, zdrowie, odpukać też lepiej, choć wciąż coś nie gra. Ale to już pikuś. Zapisałem się na maraton do Krynicy. Może uda się pobiec.        

Lipiec’2012

Pn, 2 lipca 2012, 10:24 Po EURO. Hurrrraaaa!!!!!!!!! Choć wczorajszy finał oglądało się bardzo przyjemnie;) Obrazek Pn, 2 lipca 2012, 13:07 1 lipca 6,5 km, tempo nieznane 2 lipca 10,3 km w 50 minut 3 lipca 11,7 km, 54 minuty (dynamiczny bieg zakończony 3 x 2' tempo 3,40) 4 lipca 10,8 km, 52 minuty spokojnego biegu Cz, 5 lipca 2012, 08:43 5 lipca - 8,4 km pod górkę plus 15' ćwiczeń siłowych (dynamicznych). Plus 6 km w pełnym skwarze. 6 lipca - 7,5 km (spokojny bieg zakończony 3 minutówkami). Jutro może uda się wystartować w półmaratonie. Pn, 9 lipca 2012, 09:21 7 lipca, Półmaraton Księżycowy 1,26,20. Miało być po 4,0 ale upał i "parność", a także niezbyt higieniczny dzień... zrobiły swoje. Poza tym nawet nie siliłam się na walkę z pierwszymi kobietami, byłam przekonana, że "dowiozę" szóste miejsce biegnąc po 4,15. Jakież było moje zdziwienie, gdy na 19 km zaczęła wyprzedzać mnie jakaś dziewczyna. Przyspieszyć na końcówce o ponad pół minuty na kilometrze - bezcenne;) i motywujące. W sumie wyszedł fajny trening, fajny pobyt w Rybniku. Powinno być więcej nocnych biegów - atmosfera nie do zastąpnienia. I nie chodzi tylko o pioruny szalejące dookoła;) Na razie moje plany kończą się na Krynicy (ale czy maraton, czy ultra to się jeszcze zobaczy). Z moją aktualną wytrzymałością (przy kompletnym braku szybkości) miło by się seteczkę przebiegło. A tymczasem kontynuuję erę planowanego chaosu. 8 lipca, 4,5km w "międzyczasie". 9 lipca, poranne 6,3 km (ale duszno! Po drodze jeszcze wzywanie karetki dla zasłabniętego w lesie). To nie są temperatury dla normalnych ludzi. Chyba trzeba dalej biegać w klimatyzowanej siłowni :lalala: bo na wstawanie o czwartej rano nie piszę się. A strasznie chce mi się biegać... Cz, 12 lipca 2012, 08:20
10 i 11 lipca, po 30 km na rowerze i ok. 6-7km biegu. Jakiś fitness. 12 lipca - 7km biegu i siłownia.
  Pn, 16 lipca 2012, 07:43 13 lipca - TBC 14 lipca - miłe 16,5 km w bardzo przyjemnym tempie ok. 5,0 min/km. 15 lipca - BIEG MORSKIE OKO w Warszawie, 5 KM, trasa anglosaska (się porobiło! coraz więcej górskich biegów w Warszawie. Oczywiście tutaj przewyższenia były małe, ale bardzo przyjemne). Czas 18,17 (18,15). Nie chciało mi sie pociągnąć końcówki, bo przewagę miałam znaczną. Czuję się ciężka i cholernie wolna. Zobaczymy jak pójdzie atestowana piątka na biegu Powstania... Jedyne zdjęcie, jakie udało mi się znaleźć. Obrazek A 16 lipca, bardzo-wczesno-poranne 9,2 km (45 minut). W pracy sajgon, także zmykam :tonieja: Wt, 17 lipca 2012, 07:27 17 lipca, czyli energetycznie o poranku Jako, że ostatnio i tak nie mogę spać w nocy, a tym bardziej nad ranem to przerzucam się na poranne aktywności. Dziś całkiem mocne 5km plus najfajniejsze zajęcia, na jakich ostatnio byłam - BODY STABILITY. Nazwałabym to połączeniem jogi z gimnastyką, dużo elementów core stability. Mam nadzieję, że jutro poczuję mięśnie. W każdym razie płot płynął, choć wydawać by się mogło, że to takie mało dynmiczne. Chyba na stałę zagoszczą w moim kalendarzu, trzeba będzie tylko w każdy wtorek wstawać o 6 rano. Na razie Bartuś z tatą śpią długo, także nawet nie zauważają jak wychodzę :oczko: Bartuś jak nas woje dwa latka i 3 miesiące jest sprytny... i zaczyna wykazywać się fajnym poczuciem humoru. Na biegu Morskie Oko, nagle wydusił z siebie "jestem świnką"; "ale jak to Bartusiu, kim?"; "jestem świnką", "świnką?", na to Baruś zrobił wiieeelkie "CHRUM!" i kilka osób nieźle się uśmiało. Młody też śmiał się do rozpuku. Mieliśmy też wczoraj taką rozmowę: "mamusiu daj pieniążek"; "ależ Bartusiu, po co Ci pieniążek"; "chcę pieniążek do skarbonki, z Twojej torby"; "Bartusiu, ale żeby mieć pieniążki trzeba pracować, czy Ty pracujesz?"; po chwili namysłu z wilkim przekonaniem "Tak, jestem budowniczym domów. Wieelkiiiich!" Wyobraźnia też mu pracuje: "Mamo w szafie jest niedźwiedź", "Bartusiu to tatusia kurtka, choć zobacz", "Nie, nie, nie bojem się niedźwiedzia". Czasami również dostrzega: "Mamusiu, ale piękna!", "Co jeste piękne?", "Piękna malutka osa. Tak sobie lata. Piękna...". I miejmy nadzieję, że go szybko nie użądli, bo namnożyło się ich okropnie dużo. Jak raz ciachnie to już nie będzie tak piękna i malutka... Śr, 18 lipca 2012, 07:02 18 lipca, i wciąż rano Jeste lepiej. Lepiej rano, lepiej ogólnie :hejhej: 13,1 km w tempie narastającym, ostatnie 10 min poniżej 4 min/km 15 minut ćwiczeń siłowych: brzuchy w kliku wariantach, w tym z piłką lekarską, suwnica, przysiady z wyskokiem, etc. Cz, 19 lipca 2012, 07:14
Znowu się wkręciłam :tonieja: Chcę, chcę, chcę biegać.... Ale też coraz bardziej chce mi się ćwiczyć siłowo ( no, może "siłowo" to za duże słowo - wzmacniać swoje mięśnie;) Oddaje kilometry na rzecz ćwiczeń i dzięki temu zaczęło mi się biegać lepiej. 19 lipca - 11,8 km z narastającym nachyleniem plus 20 minut ćwiczeń. Budzik obudził mnie o szóstej, ale stwierdziłam, że poddaje się. Po dwóch minutach uznałam jednak, że już nie zasnę, a skoro nie zasnę, to żal tracić czas na wylegiwanie się w łóżku. Poza tym wcześnie rano bardziej komfortowo jeździ się po Warszawie, więc tym samym zyskuję dodatkowe 20 minut... No i się zwlokłam... (mam wszystko przygotowane, także od momentu wyskoczenia z łóżka do "usiąścia" za kierwonicą mija 4-6 minut. Szybciej nie da rady, bo zęby trzeba umyć, wrzucić na siebie strój sportowy - ten do pracy mam zapakowany w torbie sportowej, co by było ekonomiczniej. Ubanko dla Bartusia i śniadanie zrobione wieczorem...głowa umyta wieczorem...ale chyba to nie trąci bareizmem....).
Pt, 20 lipca 2012, 07:26 Jak by ktoś miał chwilę i chęć to zapraszam do lektury: Maraton Mazury 2012 A dzisiaj od rana, jak totalna blondynka... Wsiadam na rower, czuję się super, cóz - wieje cholerny wmordęwind, no ale nic, pedałuję. Wydaje mi się, że całkiem normalenie, ale prędkość na liczniku 18-19. Myślę sobie, że to ten wiatr spowalnia mnie o ok. 10km/h, ale czy to możliwe? Czy moja forma jednak drastycznie spadła? Na Żwirkach ledwo dochodzę do 24... i dopiero doznaję olśnienia, że licznik mam na mile przestawiony... Także była to najszybsza przejażdżka do pracy... Lunchowo trening - 51 minut, 12 km: 20' plus 10 x 2' (pierwsze po 3,45min/km, potem cztery po 3,38 i ostatnia 3,32min/km). Przerwa 1 minuta w tempie 4,36 min/km. Powoli szybkość wraca!!! No ale nie zapeszam. Pt, 20 lipca 2012, 12:12
Z przymrużeniem oka, ale jednak na poważnie ;) RÓWNOUPRAWNIENIE … czy NADUPRAWNIENIE… Tekstów na temat nierównego traktowania kobiet i mężczyzn powstało już wiele, przytoczono też setki argumentów, które właściwie nie przekonały żadnej ze stron. Ja jednak o czymś zupełnie innym, ale chyba też na temat dość mocno elektryzujący światek biegowy. Otóż roboczo nazwę ten wątek – nasi koledzy biegacze spoza Unii Europejskiej. Co bardziej obiegany czytelnik zorientuje się już na pierwszy rzut oka, że chcę napisać na temat osób przybywających do Polski z dwóch kierunków. Pierwsza grupa dzielnie znosi trudy podróży busikami, dla drugiej busiki stanowią luksus dostępny dopiero po załatwieniu wszelkich formalności związanych z przylotem z sąsiedniego kontynentu. A że o stosowne pozwolenia nie jest tak łatwo, że prężnie rozwijająca się grupa „tzw. menedżerów sportowych” musi baczyć, by taki napływowy delikwent nie wykorzystał zaproszenia do Polski , czyli de facto do UE i nie dał nogi w bok, gdzie biegów więcej, nagrody wyższe, no i prestiż we wiosce też potem inny… to na razie mamy czarnoskórych biegaczy liczonych w jednostkach, a nie dziesiątkach, czy setkach. I chyba dobrze… Zaraz jednak padną ataki oceniające moje westchnienie pod kątem rasizmu – ale nic z tego, bo napiszę coś gorszego, otóż „nasi afrykańscy przyjaciele są sto razy milej widziani w naszym kraju od przyjaciół ze wschodu”. Nie pyskują (może dlatego, że nie znają języka, a może po prostu w ich kulturze nie jest to tak powszechna cecha), nie uciekają z linii startu, gdy podana zostaje informacja o kontroli antydopingowej po biegu, nie zapisują się w naszej pamięci negatywnie z imienia i nazwiska, bo rotacja u nich duża. Można by pomyśleć, że nadają kolorytu… jednak i to nie zawsze. Bo jak nazwać ten koloryt różnobarwnym, gdy na Maratonie w Łodzi w pierwszej dziesiątce znalazło się dziewięciu panów z Afryki… I jak ktoś przysłuchiwał się komentarzom publiczności, to mógł z niejednych ust usłyszeć, że „to chyba jakiś żart, mistrzostwa czarnego lądu??? Gdzie są nasi?”. A no właśnie, gdzie są nasi? Nasi też potrafią kalkulować i co bystrzejsi (i szybsi przede wszystkim) wiedzą, że w Polsce o wynik ciężko, a i o pieniążki nie tak łatwo. Dla najlepszych sprawa jest prosta – poważne starty na zachodzie, mniej poważne w Polsce, a cały trening wykonywany pod kątem osiągnięć na wielkiej arenie - marzenia i dążenie do Igrzysk Olimpijskich. Inaczej sprawa ma się z grupą tzw. „profi-amatorów”, do których najczęściej zaliczają się nauczyciele kultury fizycznej , żołnierze czy studenci , ale także pracownicy biurowi. Zauważyłam, że grupa ta liczy coś około dwóch setek dusz i składa się z jednostek, które: „A” - biegają, bo tak mają od zawsze – kiedyś trenowały wyczynowo, teraz pracują, ale wciąż utrzymują się na poziomie pierwszej, czy nawet mistrzowskiej klasy lekkoatletycznej. Biegają też po to, by dorobić, albo przynajmniej sfinansować pasję. Co poniektórzy wierzą jeszcze, że może nagle przyjdzie niesłychana zwyżka formy, ale boją się postawić wszystkiego na jedną kartę. „B” to osoby, które nigdy w klubie nie trenowały, ale nagle (często naprawdę późno) odkryły w sobie talent do biegania. A nic tak nie motywuje do osiągania dobrych rezultatów, jak wiara we własny talent. Grupa B to w dużej mierze osoby z dużych miast, najczęściej z szeroko-pojętej klasy średniej. Mają zazwyczaj niezłą pracę, stać ich na posiadanie pasji i inwestowanie w nią. Nie biegają dla pieniędzy, ale dla triumfów i ”życiówek” – choć i dla tej grupy „pieniądze nie śmierdzą” i mogą miło połechtać. I właśnie „Ci nasi”, czyli potencjalni zwycięzcy biegów (zarówno tych prowincjonalnych, jak i największych) tracą powoli cierpliwość do sąsiadów spoza UE, a dokładnie rzecz biorąc do wspomnianych wyżej busików. Wydawałoby się, że „nasi” są po prostu pazerni, albo nie potrafią przegrywać lub poziomem ustępują przyjezdnym. Tymczasem sprawa jest bardziej skomplikowana. W tym miejscu bowiem pojawia się częstokroć dyskryminacja. Nie lubiane w Polsce słowo, nadmiernie wykorzystywane prze niektóre grupy społeczne, ale jak inaczej nazwać sytuację, gdy organizator w regulaminie ogłasza, że po xx terminie zapisy definitywnie nie będą przyjmowanie, a w dzień biegu pojawiają się w biurze zawodnicy błagający o start – Polacy są natychmiast spławiani i odsyłani do regulaminu, tymczasem gdy pojawia się rzeczony busik, a jago „koordynator” głośno walczy o miejsce na starcie, miejsce się znajduje. Organizator tłumaczy się, że goście zostali zaproszeni… że była jakaś tam pula dla gości… Cóż, nasz bieg, nasze prawo, gorzej gdy takowe przedsięwzięcie dofinansowywane jest ze środków publicznych… a bieg ma promować aktywność fizyczną wśród lokalnej społeczności… I zrozumiała byłaby sytuacja, w której „elitę” traktuje się inaczej – gdy słowo „elita” w takiej samej mierze odnosi się do wszystkich, niezależnie od narodowości, gdy koncentruje się na wyniku sportowym. Tymczasem „elita spoza UE”, traktując swój wojaż po Polsce, w sposób wyłącznie zarobkowy, potrafi „obskoczyć” 4 biegi w łikend, a kilkanaście w miesiąc. Zaraz padnie stwierdzenie „Przecież to nie jest zabronione!”. Nie jest, kilku naszych też tak próbowało, ale po dwóch miesiącach kończyli z przeciążeniami i kontuzjami. Widać nam nasze powietrze nie sprzyja… I jesteśmy delikatniejszej budowy, pewnie odżywiamy się gorzej ;) Busiki mają jeszcze jedną tendencję – wprowadzają negatywne emocje już w biurze zawodów, a nawet jeszcze przed przybyciem na bieg. Ich przedstawiciele masowo wysyłają zapytania do organizatorów z prośbą o bezpłatny start i płatne startowe. Często starają się ubliżyć organizatorowi dużego biegu, który nie zamierza nikogo wywyższać. Bo przecież są „,międzynarodowi”, a kto nie chciałby mieć „międzynarodowego biegu”? Cóż, okazuje się, że imprezy, które posiadają stronę tłumaczoną na dwa lub więcej języków, w których liczba krajów z których pochodzą startujący jest największa, nie zabiegają o takie tytuły. Tymczasem „biegi międzynarodowe”, wzorem z poprzedniej epoki, starają się chwalić braterstwem narodów, kusząc startowym czy nagrodami. Nic to, że strony internetowe tych biegów widnieją tylko w języku polskim, a po angielsku w biurze zawodów nikt nie mówi… Mogą się pochwalić „międzynarodowością”! I jak Bóg da, jeszcze kolorytem! Chcąc odsunąć czekające już na klawiaturze zarzuty chciałabym zaznaczyć, że moja mała szpileczka wbita jest w busiki, a nie w zawodników. Warto wspomnieć tegoroczny Półmaraton Warszawski, który wygrała Białorusinka; dziewczyna w normalny sposób zgłosiła się do biegu, nie miała roszczeń – po prostu wygrała i chwała jej za to, bo pokazała, że uogólnienia mogą być krzywdzące. Zatem do pracy rodacy, a organizatorzy czasem po rozum do głowy, bo niedługo padniemy ofiarą „międzynarodowości”, tak jak Niemcy. Teraz mocno in plus ruszyło się w naszym bieganiu, nie zaprzepaśćmy tego!
 
Z przymrużeniem oka, ale jednak na poważnie ;) RÓWNOUPRAWNIENIE … czy NADUPRAWNIENIE… Tekstów na temat nierównego traktowania kobiet i mężczyzn powstało już wiele, przytoczono też setki argumentów, które właściwie nie przekonały żadnej ze stron. Ja jednak o czymś zupełnie innym, ale chyba też na temat dość mocno elektryzujący światek biegowy. Otóż roboczo nazwę ten wątek – nasi koledzy biegacze spoza Unii Europejskiej. Co bardziej obiegany czytelnik zorientuje się już na pierwszy rzut oka, że chcę napisać na temat osób przybywających do Polski z dwóch kierunków. Pierwsza grupa dzielnie znosi trudy podróży busikami, dla drugiej busiki stanowią luksus dostępny dopiero po załatwieniu wszelkich formalności związanych z przylotem z sąsiedniego kontynentu. A że o stosowne pozwolenia nie jest tak łatwo, że prężnie rozwijająca się grupa „tzw. menedżerów sportowych” musi baczyć, by taki napływowy delikwent nie wykorzystał zaproszenia do Polski , czyli de facto do UE i nie dał nogi w bok, gdzie biegów więcej, nagrody wyższe, no i prestiż we wiosce też potem inny… to na razie mamy czarnoskórych biegaczy liczonych w jednostkach, a nie dziesiątkach, czy setkach. I chyba dobrze… Zaraz jednak padną ataki oceniające moje westchnienie pod kątem rasizmu – ale nic z tego, bo napiszę coś gorszego, otóż „nasi afrykańscy przyjaciele są sto razy milej widziani w naszym kraju od przyjaciół ze wschodu”. Nie pyskują (może dlatego, że nie znają języka, a może po prostu w ich kulturze nie jest to tak powszechna cecha), nie uciekają z linii startu, gdy podana zostaje informacja o kontroli antydopingowej po biegu, nie zapisują się w naszej pamięci negatywnie z imienia i nazwiska, bo rotacja u nich duża. Można by pomyśleć, że nadają kolorytu… jednak i to nie zawsze. Bo jak nazwać ten koloryt różnobarwnym, gdy na Maratonie w Łodzi w pierwszej dziesiątce znalazło się dziewięciu panów z Afryki… I jak ktoś przysłuchiwał się komentarzom publiczności, to mógł z niejednych ust usłyszeć, że „to chyba jakiś żart, mistrzostwa czarnego lądu??? Gdzie są nasi?”. A no właśnie, gdzie są nasi? Nasi też potrafią kalkulować i co bystrzejsi (i szybsi przede wszystkim) wiedzą, że w Polsce o wynik ciężko, a i o pieniążki nie tak łatwo. Dla najlepszych sprawa jest prosta – poważne starty na zachodzie, mniej poważne w Polsce, a cały trening wykonywany pod kątem osiągnięć na wielkiej arenie - marzenia i dążenie do Igrzysk Olimpijskich. Inaczej sprawa ma się z grupą tzw. „profi-amatorów”, do których najczęściej zaliczają się nauczyciele kultury fizycznej , żołnierze czy studenci , ale także pracownicy biurowi. Zauważyłam, że grupa ta liczy coś około dwóch setek dusz i składa się z jednostek, które: „A” - biegają, bo tak mają od zawsze – kiedyś trenowały wyczynowo, teraz pracują, ale wciąż utrzymują się na poziomie pierwszej, czy nawet mistrzowskiej klasy lekkoatletycznej. Biegają też po to, by dorobić, albo przynajmniej sfinansować pasję. Co poniektórzy wierzą jeszcze, że może nagle przyjdzie niesłychana zwyżka formy, ale boją się postawić wszystkiego na jedną kartę. „B” to osoby, które nigdy w klubie nie trenowały, ale nagle (często naprawdę późno) odkryły w sobie talent do biegania. A nic tak nie motywuje do osiągania dobrych rezultatów, jak wiara we własny talent. Grupa B to w dużej mierze osoby z dużych miast, najczęściej z szeroko-pojętej klasy średniej. Mają zazwyczaj niezłą pracę, stać ich na posiadanie pasji i inwestowanie w nią. Nie biegają dla pieniędzy, ale dla triumfów i ”życiówek” – choć i dla tej grupy „pieniądze nie śmierdzą” i mogą miło połechtać. I właśnie „Ci nasi”, czyli potencjalni zwycięzcy biegów (zarówno tych prowincjonalnych, jak i największych) tracą powoli cierpliwość do sąsiadów spoza UE, a dokładnie rzecz biorąc do wspomnianych wyżej busików. Wydawałoby się, że „nasi” są po prostu pazerni, albo nie potrafią przegrywać lub poziomem ustępują przyjezdnym. Tymczasem sprawa jest bardziej skomplikowana. W tym miejscu bowiem pojawia się częstokroć dyskryminacja. Nie lubiane w Polsce słowo, nadmiernie wykorzystywane prze niektóre grupy społeczne, ale jak inaczej nazwać sytuację, gdy organizator w regulaminie ogłasza, że po xx terminie zapisy definitywnie nie będą przyjmowanie, a w dzień biegu pojawiają się w biurze zawodnicy błagający o start – Polacy są natychmiast spławiani i odsyłani do regulaminu, tymczasem gdy pojawia się rzeczony busik, a jago „koordynator” głośno walczy o miejsce na starcie, miejsce się znajduje. Organizator tłumaczy się, że goście zostali zaproszeni… że była jakaś tam pula dla gości… Cóż, nasz bieg, nasze prawo, gorzej gdy takowe przedsięwzięcie dofinansowywane jest ze środków publicznych… a bieg ma promować aktywność fizyczną wśród lokalnej społeczności… I zrozumiała byłaby sytuacja, w której „elitę” traktuje się inaczej – gdy słowo „elita” w takiej samej mierze odnosi się do wszystkich, niezależnie od narodowości, gdy koncentruje się na wyniku sportowym. Tymczasem „elita spoza UE”, traktując swój wojaż po Polsce, w sposób wyłącznie zarobkowy, potrafi „obskoczyć” 4 biegi w łikend, a kilkanaście w miesiąc. Zaraz padnie stwierdzenie „Przecież to nie jest zabronione!”. Nie jest, kilku naszych też tak próbowało, ale po dwóch miesiącach kończyli z przeciążeniami i kontuzjami. Widać nam nasze powietrze nie sprzyja… I jesteśmy delikatniejszej budowy, pewnie odżywiamy się gorzej ;) Busiki mają jeszcze jedną tendencję – wprowadzają negatywne emocje już w biurze zawodów, a nawet jeszcze przed przybyciem na bieg. Ich przedstawiciele masowo wysyłają zapytania do organizatorów z prośbą o bezpłatny start i płatne startowe. Często starają się ubliżyć organizatorowi dużego biegu, który nie zamierza nikogo wywyższać. Bo przecież są „,międzynarodowi”, a kto nie chciałby mieć „międzynarodowego biegu”? Cóż, okazuje się, że imprezy, które posiadają stronę tłumaczoną na dwa lub więcej języków, w których liczba krajów z których pochodzą startujący jest największa, nie zabiegają o takie tytuły. Tymczasem „biegi międzynarodowe”, wzorem z poprzedniej epoki, starają się chwalić braterstwem narodów, kusząc startowym czy nagrodami. Nic to, że strony internetowe tych biegów widnieją tylko w języku polskim, a po angielsku w biurze zawodów nikt nie mówi… Mogą się pochwalić „międzynarodowością”! I jak Bóg da, jeszcze kolorytem! Chcąc odsunąć czekające już na klawiaturze zarzuty chciałabym zaznaczyć, że moja mała szpileczka wbita jest w busiki, a nie w zawodników. Warto wspomnieć tegoroczny Półmaraton Warszawski, który wygrała Białorusinka; dziewczyna w normalny sposób zgłosiła się do biegu, nie miała roszczeń – po prostu wygrała i chwała jej za to, bo pokazała, że uogólnienia mogą być krzywdzące. Zatem do pracy rodacy, a organizatorzy czasem po rozum do głowy, bo niedługo padniemy ofiarą „międzynarodowości”, tak jak Niemcy. Teraz mocno in plus ruszyło się w naszym bieganiu, nie zaprzepaśćmy tego!
 
Z przymrużeniem oka, ale jednak na poważnie ;) RÓWNOUPRAWNIENIE … czy NADUPRAWNIENIE… Tekstów na temat nierównego traktowania kobiet i mężczyzn powstało już wiele, przytoczono też setki argumentów, które właściwie nie przekonały żadnej ze stron. Ja jednak o czymś zupełnie innym, ale chyba też na temat dość mocno elektryzujący światek biegowy. Otóż roboczo nazwę ten wątek – nasi koledzy biegacze spoza Unii Europejskiej. Co bardziej obiegany czytelnik zorientuje się już na pierwszy rzut oka, że chcę napisać na temat osób przybywających do Polski z dwóch kierunków. Pierwsza grupa dzielnie znosi trudy podróży busikami, dla drugiej busiki stanowią luksus dostępny dopiero po załatwieniu wszelkich formalności związanych z przylotem z sąsiedniego kontynentu. A że o stosowne pozwolenia nie jest tak łatwo, że prężnie rozwijająca się grupa „tzw. menedżerów sportowych” musi baczyć, by taki napływowy delikwent nie wykorzystał zaproszenia do Polski , czyli de facto do UE i nie dał nogi w bok, gdzie biegów więcej, nagrody wyższe, no i prestiż we wiosce też potem inny… to na razie mamy czarnoskórych biegaczy liczonych w jednostkach, a nie dziesiątkach, czy setkach. I chyba dobrze… Zaraz jednak padną ataki oceniające moje westchnienie pod kątem rasizmu – ale nic z tego, bo napiszę coś gorszego, otóż „nasi afrykańscy przyjaciele są sto razy milej widziani w naszym kraju od przyjaciół ze wschodu”. Nie pyskują (może dlatego, że nie znają języka, a może po prostu w ich kulturze nie jest to tak powszechna cecha), nie uciekają z linii startu, gdy podana zostaje informacja o kontroli antydopingowej po biegu, nie zapisują się w naszej pamięci negatywnie z imienia i nazwiska, bo rotacja u nich duża. Można by pomyśleć, że nadają kolorytu… jednak i to nie zawsze. Bo jak nazwać ten koloryt różnobarwnym, gdy na Maratonie w Łodzi w pierwszej dziesiątce znalazło się dziewięciu panów z Afryki… I jak ktoś przysłuchiwał się komentarzom publiczności, to mógł z niejednych ust usłyszeć, że „to chyba jakiś żart, mistrzostwa czarnego lądu??? Gdzie są nasi?”. A no właśnie, gdzie są nasi? Nasi też potrafią kalkulować i co bystrzejsi (i szybsi przede wszystkim) wiedzą, że w Polsce o wynik ciężko, a i o pieniążki nie tak łatwo. Dla najlepszych sprawa jest prosta – poważne starty na zachodzie, mniej poważne w Polsce, a cały trening wykonywany pod kątem osiągnięć na wielkiej arenie - marzenia i dążenie do Igrzysk Olimpijskich. Inaczej sprawa ma się z grupą tzw. „profi-amatorów”, do których najczęściej zaliczają się nauczyciele kultury fizycznej , żołnierze czy studenci , ale także pracownicy biurowi. Zauważyłam, że grupa ta liczy coś około dwóch setek dusz i składa się z jednostek, które: „A” - biegają, bo tak mają od zawsze – kiedyś trenowały wyczynowo, teraz pracują, ale wciąż utrzymują się na poziomie pierwszej, czy nawet mistrzowskiej klasy lekkoatletycznej. Biegają też po to, by dorobić, albo przynajmniej sfinansować pasję. Co poniektórzy wierzą jeszcze, że może nagle przyjdzie niesłychana zwyżka formy, ale boją się postawić wszystkiego na jedną kartę. „B” to osoby, które nigdy w klubie nie trenowały, ale nagle (często naprawdę późno) odkryły w sobie talent do biegania. A nic tak nie motywuje do osiągania dobrych rezultatów, jak wiara we własny talent. Grupa B to w dużej mierze osoby z dużych miast, najczęściej z szeroko-pojętej klasy średniej. Mają zazwyczaj niezłą pracę, stać ich na posiadanie pasji i inwestowanie w nią. Nie biegają dla pieniędzy, ale dla triumfów i ”życiówek” – choć i dla tej grupy „pieniądze nie śmierdzą” i mogą miło połechtać. I właśnie „Ci nasi”, czyli potencjalni zwycięzcy biegów (zarówno tych prowincjonalnych, jak i największych) tracą powoli cierpliwość do sąsiadów spoza UE, a dokładnie rzecz biorąc do wspomnianych wyżej busików. Wydawałoby się, że „nasi” są po prostu pazerni, albo nie potrafią przegrywać lub poziomem ustępują przyjezdnym. Tymczasem sprawa jest bardziej skomplikowana. W tym miejscu bowiem pojawia się częstokroć dyskryminacja. Nie lubiane w Polsce słowo, nadmiernie wykorzystywane prze niektóre grupy społeczne, ale jak inaczej nazwać sytuację, gdy organizator w regulaminie ogłasza, że po xx terminie zapisy definitywnie nie będą przyjmowanie, a w dzień biegu pojawiają się w biurze zawodnicy błagający o start – Polacy są natychmiast spławiani i odsyłani do regulaminu, tymczasem gdy pojawia się rzeczony busik, a jago „koordynator” głośno walczy o miejsce na starcie, miejsce się znajduje. Organizator tłumaczy się, że goście zostali zaproszeni… że była jakaś tam pula dla gości… Cóż, nasz bieg, nasze prawo, gorzej gdy takowe przedsięwzięcie dofinansowywane jest ze środków publicznych… a bieg ma promować aktywność fizyczną wśród lokalnej społeczności… I zrozumiała byłaby sytuacja, w której „elitę” traktuje się inaczej – gdy słowo „elita” w takiej samej mierze odnosi się do wszystkich, niezależnie od narodowości, gdy koncentruje się na wyniku sportowym. Tymczasem „elita spoza UE”, traktując swój wojaż po Polsce, w sposób wyłącznie zarobkowy, potrafi „obskoczyć” 4 biegi w łikend, a kilkanaście w miesiąc. Zaraz padnie stwierdzenie „Przecież to nie jest zabronione!”. Nie jest, kilku naszych też tak próbowało, ale po dwóch miesiącach kończyli z przeciążeniami i kontuzjami. Widać nam nasze powietrze nie sprzyja… I jesteśmy delikatniejszej budowy, pewnie odżywiamy się gorzej ;) Busiki mają jeszcze jedną tendencję – wprowadzają negatywne emocje już w biurze zawodów, a nawet jeszcze przed przybyciem na bieg. Ich przedstawiciele masowo wysyłają zapytania do organizatorów z prośbą o bezpłatny start i płatne startowe. Często starają się ubliżyć organizatorowi dużego biegu, który nie zamierza nikogo wywyższać. Bo przecież są „,międzynarodowi”, a kto nie chciałby mieć „międzynarodowego biegu”? Cóż, okazuje się, że imprezy, które posiadają stronę tłumaczoną na dwa lub więcej języków, w których liczba krajów z których pochodzą startujący jest największa, nie zabiegają o takie tytuły. Tymczasem „biegi międzynarodowe”, wzorem z poprzedniej epoki, starają się chwalić braterstwem narodów, kusząc startowym czy nagrodami. Nic to, że strony internetowe tych biegów widnieją tylko w języku polskim, a po angielsku w biurze zawodów nikt nie mówi… Mogą się pochwalić „międzynarodowością”! I jak Bóg da, jeszcze kolorytem! Chcąc odsunąć czekające już na klawiaturze zarzuty chciałabym zaznaczyć, że moja mała szpileczka wbita jest w busiki, a nie w zawodników. Warto wspomnieć tegoroczny Półmaraton Warszawski, który wygrała Białorusinka; dziewczyna w normalny sposób zgłosiła się do biegu, nie miała roszczeń – po prostu wygrała i chwała jej za to, bo pokazała, że uogólnienia mogą być krzywdzące. Zatem do pracy rodacy, a organizatorzy czasem po rozum do głowy, bo niedługo padniemy ofiarą „międzynarodowości”, tak jak Niemcy. Teraz mocno in plus ruszyło się w naszym bieganiu, nie zaprzepaśćmy tego!
So, 21 lipca 2012, 12:49 20.1 km N, 22 lipca 2012, 15:08 A w niedzielę 22 lipca 27,4 km... Po imprezie do świtu, po drinkach, o których nie chcę wiedzieć, co w nich, poza arbuzem i porzeczkami było :hej: I nie wiem jakim cudem biegało mi się tak dobrze, chyba przez ten makaron o czwartej nad ranem... I egzystencjalne rozmowy... A teraz w planach higienicznych tydzień i Bieg Powstania na maksa. Do życiówki będzie daleko, ale mam nadzieję, że ten bieg mnie podbuduje i pokaże, że znowu wszystko na dobrej drodze! Przynajmniej do Krynicy... Chyba że się skuszę na pięćdziesiątkę w Alpach włoskich... No kuszą, kuszą mnie biegi nieuliczne :hej: :hej: i ultra... Miało być po czterdziestce, ale nie doczekam... Jakoś tak ostatnio chciwie myślę tylko biegach niestandardowych... W końcu przyjemność jest najważniejsza. A przyjemność to egzystencjalny orgazm, kop energetyczny na gorsze dni, nie do przecenienia. Ulica tego nie daje... Chyba, że jest się zawodnikiem z tej najgórniejszej półki... Pn, 23 lipca 2012, 11:13 Poprzedni tydzień 98,6 km. WOW. JAk do tego dodać rower to naprawdę jest dobrze. Dzisaj - 23 lipca, bnp, 10,4 km Wt, 24 lipca 2012, 07:14 7,4 km bnp plus godzina ćwiczeń BODY BALANCE. Energetycznie o poranku... Najchętniej człowiek by dał nogę z pracy gdzieś nad wodę... Śr, 25 lipca 2012, 12:46 Bardzo porannie i bardzo ospale. Może lepiej było pospać godzinę dłużej...? 9,2 km w tempie 5,30 min/km. Nie mogłam się rozkręcić :lalala: PS. Mam nowiutkie SPDy, już się cieszę na ich testowanie :hej: Tylko żebym przed BP nie poobijała się zanadto... Cz, 26 lipca 2012, 07:31 Miałam nie biegać rano, ale nie mogłam spać od czwartej... i stwierdziłam, że już raczej nie zasnę. 14,2 km, zakończone 3 x 2' (tempo 3,31 min/km - nie dam rady teraz tak piątki polecieć :lalala: ) 20 minut ćwiczeń siłowych Kilkanaście basenów w "łapkach" - oj, to pótora kilometra za tydzień będzie bolało... Cz, 26 lipca 2012, 11:32 Kwintesencja marketingu i legalnego wykorzystania wizerunku sportowca podlegajacego embargu olimpijskiemu;) Obrazek
Pt, 27 lipca 2012, 15:47
Dzisiaj było intensywnie... Sesja zdjęciowa z Dorotą Świderską przy plus 36... Ale mam nadzieję, że zdjęcia fajne :hejhej: A rano 7km w tempie 4,30 bo nowiutkie buty niosły :hejhej: trening biegowy w lipcu
  So, 28 lipca 2012, 15:46 Jednak czekanie w upale na bieg o 21-szej jest trochę ponad moje siły... Więc może jednak pobiegnę dychę, bo coś nie widzę dzisiaj "szybkości"... Mam trochę tremę przed tri za tydzień; niby tylko olimpijka, ale kompletnie nie wiem z czym to się je. Słaby rower i "niepływanie" to mogą być poważne przeszkody... Oczywiście ukończę, ale nie chciałabym być ostatnia... No i tak sobie wymyśliłam, że w ramach przygotowań do maratonu w Krynicy pobiegnę Maraton w Gdańsku. I tak będę na miejscu... Poza tym, co będzie we wrześniu nie wiadomo... N, 29 lipca 2012, 08:28 Bieg Powstania, 5km Wynik znacznie odbiegający od moich wiosennych możliwości. Widać, że z szybkością jest jeszcze słabo, choć pierwsze 3 km pobiegłam bardzo dobrze - tempo 3,24-3,28... dogoniłam Izę (która niesamowicie mocno pobiegła pierwszy kilometr) i umarłam... Zaczęło mi się kręcić w głowie i jedynym marzeniem było być już na mecie. Doczłapałam - to słowo idealnie określa ostatnie 2km. 18,13 - co tu dużo mówić, słaby wynik. Sądziłam, że mimo słabej jeszcze formy osiemnastkę złamię bez problemu. Nie udało się. Oczywiście, pogoda nie sprzyjała, ale nie w tym problem. Niemniej wiem, w który momencie jestem. I postawienie w sezonie letnim na maratony wydaje się najlepszą opcją. PS. Zostaliśmy na Starówce do rana. Ale Warszawa słabo wypada w porównaniu do Wrocławia, czy Poznania. Miast praktycznie nie żyje... I to zaniedbane wybrzeże... Szkoda... N, 29 lipca 2012, 11:33 Niedziela, 29 lipca (czyli coraz bliżej do wakacji:) W samo południe. Parno, choć chłodno w porównaniu do dnia wczorajszego, bo tylko plus 29 :hej: 17,6 km w tempie 4,47 min/km Bez picia się nie dało...Także z jedną przerwą sklepową. N, 29 lipca 2012, 17:07 trening biegowy w lipcu Rozmowa na temat... daleczego nie pobiegłam 10km... "no! sponiewierało mnie..." trening biegowy w lipcu   Pn, 30 lipca 2012, 13:05 Poniedziałek, 30 lipca Odliczanie do wakacji trwa... Dzisiaj bardzo mi się chciało... Może dlatego, że było chłodniej? 13 km, godzina biegu z lekko narastającą prędkością. Wt, 31 lipca 2012, 06:51 Wtorek, tradycyjnie już od rana 9,3 km pod górkę Godzina body balance 25 minut kraulem... W planie na dziś jest jeszcze rower... Rower, czyli nauka jazdy...
     

Sierpień ‚2012

Śr, 1 sierpnia 2012, 06:52
środa, czyli już 1 sierpnia :orany: Mini duatlon w ramach pobódki: 3km biegu, 50 min spinning, 3,2 km biegu Nie wiedziałam, że na rowerze można się tak spocić...
Cz, 2 sierpnia 2012, 13:16 czwartek, umierająca.... po koncercie Madonny do domu dotarłam przed piatą... rano ledwo zwlekłam się do pracy i ogólnie było ledwo... bieganie troszkę pomogło - 11,2 km w tempie tlenowym, cos ok. 4,55min/km W ramach rekonesansu internetu poczytałam kilka relacji różnych osób, fajnie że biega nas tyle. Niektórzy jednak nie grzeszą skromnością, albo uważają, że jak napiszą, że są najlepsi to będą najlepsi... :hahaha: Na szczęście nie piję teraz do nikogo z tego forum :hejhej: Pt, 3 sierpnia 2012, 11:46 piątek, 3 sierpnia 8 km, 3 x1' ...i się boję... jutro debiut w tri! na maxa nie wiem, czego się spodziewać... So, 4 sierpnia 2012, 15:10 Bosko! Zmieniam dyscyplinę :hej: Za opisanie tri olimpijki węzmę się później :hahaha: Największe zaskoczenie to rower - na 13 letnim crossowym złomie ciągnęłam przez 40km dwudziestu paru facetów!!!! Komentarze widzów bezcenne - "może byście dali tej pani zmianę?", "a pani wciąż ich prowadzi?", "panowie, wstydźcie się:". 1:14, także powyżej 30 km/kh, z 13 zatrzymaniami do zera (nawrotki; było 6 pętli). Pływanie - BRUTALNE, nie sądziłam, że tyle razy można się utopić... :lalala: Trzeba zacząć pływać! W każdym bądz razie - bez pianki połamane 35 minut. Daleko za najlepszymi. Dużo strat na zmianach. Bieg 40 min Łącznie 2:34 w tym upale... Pierwsza w K30 :) Pn, 6 sierpnia 2012, 08:57
trening biegowy w sierpniu Ja tam z przodu;) Trening biegowy w sierpniu Punkt z wodą, który uratował mi życie... Nikt mi nie powiedział, że na rowerze powinnam pić... :hejhej:Ale żeby nie byo tak miło - być może złamałam sobie palca u nogi, lub po prostu jest wybity... Niefortunnie kopnęłam kanapę siadając... W każdym razie chodzę ledwo, biegać nie mogę. Pozostaje rower...
Pn, 6 sierpnia 2012, 16:44 I złamany, skubaniec... Bez przemieszczenia, także zapytałam, czy mogę biegać... Pan doktor bardzo rozsądny - stwierdził, że jak nie będzie bolało to w sumie przeciwskazań nie ma... Najśmieszniejsze, że nikt mi nie wierzył, jak mówiłam, że na pewno złamany! Że by mni bardziej bolało, a przecież ja wiem, jak co boli... Śr, 8 sierpnia 2012, 07:31
Dzisiaj poranny spinning (można powiedzieć, że zauroczenie rowerem trwa; a teraz gdy złamany palec uniemożliwia swobodny bieg, rower to w pewnym sensie wybawienie...). Spróbowałam pobiec 15 minut, ale to max na co pozwala mi paluch. Nie chcę szprycować się przeciwbólami, dlatego póki co pobawię się właśnie na rowerku i na orbitreku. Najgorsze, że przy bieganiu jednak stopa, a w tym i palce, zmienia kształt. Boli raczej opuchlizna i siniak niż złamas, ale... w głowie jest jakaś blokada, żeby oszczędzać biedaka... Nie chciałabym też dorobić się jakieś poważniejszej kontuzji... Plany wakacyjne pod znakiem zapytania... może jednak zamiast Szklarskiej na biegowo pomysł ze Skandynawią na rowerach jest lepszy...1100 metrów pływania... nuda.... :smutek: muszę pomyśleć o trenerze... Trening biegowy w sierpniu rozciąganie Trening biegowy w sierpniu nawet z nadgarstkiem po 3 złamaniach daję rade;) Trening biegowy w sierpniu kiedyś chodziło się i 100 metrów;)
  Cz, 9 sierpnia 2012, 08:40 Bolesne 8,3 km... Nie powiem - nie jest to komfortowa sytuacja. Ból w kości do najprzyjemniejszych nie należy, nawet jak ma się masochistyczne skłonności :oczko: Potem jeszcze na "łyżwiarzu" 16 minut i 15 minut ABS, czyli kształtowanie brzucha... Z ręką w gipsie przebiegłam zimą półmaraton, to maratonu ze złamanym palcem u nogi nie dam rady??? So, 11 sierpnia 2012, 13:58 Wczorajszy spinning dawał się we znaki, choć palec jednak bardziej... No boli, skubaniec. Mimo to 20,5 km. W deszczu. Do urlopu 3 dni! Pn, 13 sierpnia 2012, 07:07 Jest gorzej, plalec znowu okropnie boli, niestety łikendowe wybiegania dają się we znaki (niedziela 16 km). Coraz mniej mam ochotę na start w Gdańsku, a już wiary w ukończenie nie mam w ogóle... Dzisiaj rano "nieinwazyjny" spinning. Mam dość... Cz, 16 sierpnia 2012, 07:40 WAKACJE!!!!!!!!!!:):) W Gdańsku nie wystartowałam, bo pomimo, że zwycięztwo było prawie pewne, to jednak rozsądek zwyciężył. Po co szprycować się przeciwbólami, żeby biegać maraton, a potem nie biegać, bo pewnie palec dałby się we znaki po takim obciążeniu. Zamiast tego 50 minut biegu z narastającą prędkością, 13km... Od 4,25 do 3,31 min/km przez ostatnie 2 km... NIOSŁO! Po fajnej bieżni Cetniewskiego COSu. A zaraz rowerujemy na hel. Pogoda piękna, nie za gorąco. Bartuś szczęśliwy :hej: Wt, 21 sierpnia 2012, 05:58 W łikend dokonaliśmy czynu niemałego, przemieszczając się z Władysławowa pod Wielką Sowę i na gigantycznym zmęczeniu startując w III Biegu na Wielką Sowę. Ludwikowice to szczęśliwe dla mnie miejsce, tak było i tym razem. Pobiegłam całkiem nieźle, równo, traciłam tylko na zbiegach, bo jednak złamany palec trochę daje się we znaki, choć dokładnie tak jak przewidział lekarz, po 2 tygodniach od złamania nagle przestał boleć... Ale ad rem... Nieczęsto zdarza się wygrać z Kenijkami. Udało się!!! Po co pchają się do biegów górskich??? Po 500 złotych? Masakra...Miałam takie wrażenie, że dziewojka z Kenii nie została poinformowana, że będzie musiała biec pod górę... i po prostu nie wytrzymała. Bieg był w pełnym słońcu, przy trzydziestu stopniach (co już mnie w tym upalnym roku nie dziwi), także ładnie się opaliłam :)🙂 Zauważam też, że jednak organizm adaptuje się nawet do takich skrajnych temperatur i na pewno teraz znoszę ciepło lepiej niż na początku sezonu. Niemniej pochłonęłam chyba 5 litrów płynów... Trening biegowy w sierpniu Trening biegowy w sierpniu A wczoraj rano basen, potem 13,5 km w tym 10 x 100m, po południu 8,2 km (połowa pod górę). 33 stopnie, patelnia i duszno. W nocy burza. 21 sierpnia: Rano półtoragodzinny trening na basenie... Rekord, jeżeli chodzi o przepłyniety dystans. Trener Mikołaj Luft. Śr, 22 sierpnia 2012, 17:58 biegowych 14 km, w tym dyszka na Jakuszycach dokładnie w 42 minuty. Wieczorem imprezka... Oj, ciężko było rano wstać... Rano 20,9 km w tempie spacerowym 5,09, pod reglami. Po półudniu 8,4 km na hutę i powrót. Sauna x 2, masaż. Cz, 23 sierpnia 2012, 17:28 23 sirpnia, czyli duża doza optymizmu. 17 km na Jakuszycach, w tym 4 x 2 km przy silnym wietrze. Kolejno 7,35 / 7,31 / 7,20 / 7,18. Gdyby nie towarzysze niedoli nie wiem, jak dałabym radę... Po południu 2,2 km rozgrzewki i pól godziny strechingu. Masaż błotny.
Pt, 24 sierpnia 2012, 12:49
poranne 17 km na Jakuszycach, tempo 4,57. Bardzo wietrznie, ale na szczęście opady deszczu nas ominęły.
Pn, 27 sierpnia 2012, 07:49
Po południu w piątek była jeszcze mocno górska ósemka. Masaż sportowy. W sobotę 25 sierpnia 30km na Chojnik. Ostatnie kilometry biegliśmy po 4,20. Co te góry robią z ludźmi?? W niedzielę 15 km spokojnego wybiegania pod reglami. Tydzień: 154 KM !!! To dwa razy więcej niż zazwyczaj. A czuję się doskonale...
Pn, 27 sierpnia 2012, 11:29
Poniedziałkowe 14,3 km na Jakuszycach. Dyszka dokładnie w 40 minut... Może się przekonam do tych drugich zakresów. Coraz bardziej żałuję, że nie biegnę płaskiego maratonu...Wt, 28 sierpnia 2012, 16:21Wczoraj po południu jeszcze 8,7 km pod górkę i sauna. Dzisiaj było słabo i po porannej czternastce z 10 rytmami, odpuściłam popołudniowy trening. Nie chciała i głowa i ciało. Cóż, lepiej kilometr za mało niż 10 za dużo. Śr, 29 sierpnia 2012, 17:43 To była masakra dla mojej psyche. O poranku, bo do 10-tej trzeba opuścić stadion za który się płaci, a pan wielki właściciel i tak w ciągu biegu może zechcieć cię złapać i skontrolować bilet. Mam nadzieję, że ten obiekt nie z moich podatków... Masakra, nasza polska masakra. Ale zapłaciłem, tym większa frustracja i początek niechęci do grubasa. Po co? O co chodzi temu facetowi? Ktoś kiedyś napisał, że uratował szklarską biegową, ale ja się pytam po co?? I za czyje pieniądze? Czy chodzi o to, żeby sprawdzać bileciki lekkoatletów w trakcie biegu? Coś się chyba komuś na głowę rzuciło. Może to upalne lato. W każdym razie 16 km, 3x3km. Oj, dla psyche masakra.F 11,37 potem umieranie na 11,25 i powtórna śmierć na 11,26. Jak to przetrwałam nie mam pojęcia. Chyba tylko dlatego, że zapłaciłem :hej: Po południu 20 km po górach. Mimo, że było relatywnie szybko to na ten spacer potrzebowaliśmy 4 godzin. Biegiem byłoby fajniej... Niemniej widoki cudne, pogoda letnia.    
   

Wrzesień ‚2012

N, 2 września 2012, 07:43
W sobotę w Łodzi jeden z gorszych biegów w tym sezonie, choć generalnie marne mam te dyszki... 38,30 i nie wiem czy zrzucać to na karb ośmiogodzinnej poodróży, braku formy, zjazdu z gór, czy może tych 2 kilogramów, których od pól roku nie mogę się pozbyć. Start o niefortunnej 17-tej, pogoda fajna, trasa kręta i kostkowato-brukowa. Numer mnie zobowiązywał, więc musiałam "chociaż" wygrać :jatylko: trening biegowy we wrześniu Trochę zdołowałam się przed Krynicą... Po pierwszym kilometrze 3,28 siadłam. No nic, teraz już spokojnie.
Pn, 3 września 2012, 11:27 Jeżeli myślałam, że w sobotę miałam zjazd, to nie wiedziałam, co mnie czeka w niedzielę... Nie dałam rady szesnastki bez przerw... i średnie tempo 5,30 wyszło. Dziś już jednak lepsze samopoczucie, ale biegowo tylko rozbieganko, bo trzeba do pracy rano... co po 2,5 tygodniowym urlopie stanowi nielada wyzwanie... Ale na szczęście już w czwartek jedziemy do Krynicy; maraton chyba jednak odpuszczę. Śr, 5 września 2012, 07:06
Mocny rower od rana, to jest to ;) Piękny dzień się zapowiada... mam nadzieję :spoko:
Cz, 6 września 2012, 07:02 :hej: maratonu nie biegnę N, 9 września 2012, 17:59
trening biegowy we wrześniu Pewnie nikt się tego nie spodziewał, ale w Krynicy była życiówka... na dychę z wózkiem. Gdyby nie pierwszy kilometr marszem w niespełna 8 minut byłoby naprawdę mocno. No ale startowałam z ostatniej linii i wreszcie miałam okazję pooglądać sobie od końca, jak to wszystko wygląda. Netto wyszło 41 z hakiem. Szkoda, że było pod wiatr, bo jednak na wózku ten wiatr rozkładał się dość nieprzyjemnie. Za to Maciek :orany: 45,30. Jednak obóz i kilka kilo mniej i od razu śmiga;)Bartuś dziś po raz pierwszy startował w biegu dzieci, ale... jak cały Festiwal, tutaj także organizacyjna porażka. Cóż, sto srok za jeden ogon... Żal mi było dzieciaków, bo start opóźnił się o pół godziny, a maluchy, jak to maluchy - płacze, nerwy. Bartek wkurzał się, czemu jeszcze nie biegniemy. A jak już doszło do startu to się obraził... Ale pierwsze koty za płoty. Biegać uwielbia, tylko lubi mieć cel, a 500 metrów dla maluszków to trochę za długo ("bieg" dziewczynek trwał prawie 15 minut...). Nie wiem ile zajęło to Bartusiowi, ale zmotywowany nie był :zero:Niestety słyszałam opinie wielu osób, że w tym roku było jeszcze gorzej niż w tamtym. Nie wiem, jak było rok temu, bo dzięki zabiegom marketingowym ogłoszono sukces. Ogólnie - sam marketingowy wydźwięk tej imprezy na pięć z plusem, organizacyjnie trója na szynach. Jak się nie znajdą osoby, które znają się na organizacji biegów, to nie widzę w Krynicy za rok MŚ w biegach górskich.... I piszę to z całym szacunkiem dla organizatorów- ale muszą się jeszcze wiele nauczyć, a najlepiej zasilić swoje szeregi osobami kompetentnymi, znającymi potrzeby masowych biegaczy. Bo przecież to impreza masowa, rodzinna, piknikowa niemalże.trening biegowy we wrześniu trening biegowy we wrześniu
  N, 16 września 2012, 14:07
Jestem dumna ze swojego rozsądku :hejhej:Czy będę biegać, i jak, to się okaże. Ale to nie jest najważniejsze. Nie w tym momencie. Dzisiaj pokonałam 17,4 km w tempie 5,20 i było bardzo przyjemnie. Tak, myślami jestem już w 2013. I od razu odpowiadam - maratonu w tym roku już nie biegnę. A mój telefon nie odbiera SMSów... to do tych, którzy mogą czuć się urażeni, że nie odpisuję. A dopiero za dwa tygodnie mogę mieć nowiutkie dzwoniące cacko ;)Wszystko idzie zgodnie z planem. Realizowany projekt ma już 8 tygodni:)Nie jestem natomiast dumna z mojego zbyt ciętego, ostatnio, języka, ale musicie mi wybaczyć. Czasem człowiek musi nawrzucać, czy napisać coś od serca ;) Albo po prostu dać się ponieść emocjom pod wpływem chwili. I czasem właśnie trzeba to wybaczyć;)
Pn, 17 września 2012, 14:02
Zadziwiające. Od tygodnia wstaję o szóstej rano, wyspana, pełna energii. Lecę na spinning, czasem pobiegam dodatkowo 2-5 km. I jest pięknie. Wypełnia mnie chęć działania...Bartuś stał się straszną przylepą i ciągle tylko chce się przytulać... Może dzieci czują więcej niż sądzimy. W każdym razie, co chwile raczy mnie wyznaniami, które czasami brzmią zaskakująco... "mamo, jesteś moją cukiereczką", hmm... do pani w przedszkolu mówi "kotku". Mam wrażenie, że rośnie mi niezły podrywacz...Przeraża mnie zbliżająca się jesień, a raczej chłody. Mieliśmy takie piękne i długie lato! Od dawna nie pamiętam, by aura tak sprzyjała. Może jednak i jesień będzie łaskawa. Szkoda tylko, że noce coraz dłuższe i chłodne...
Wt, 18 września 2012, 08:27
Komfortowe tempo biegu "natenczas" to ok. 11,5 km/h; komfortowy dystans 8 km. Dzisiaj poranne 8,5 km w 43 minuty plus 10 minut "łyżwiarza" i streching.Czuję się dziwnie, bo naprawdę fizycznie nie odczuwam większych zmian (poza tym, że wczoraj po pracy musiałam się położyć... ledwo wytrzymuję 8 godzin za biurkiem... tak do 6h jest dobrze, potem "wiercenie" i czekanie do końca; wyczekiwanie). Psychicznie natomiast jest większy strach, więcej zachowawczości. Na pewno jestem dojrzalsza psychicznie, cieszę się z tego, co jest. Z Bartkiem pierwsze 3 miesiące to była trauma, horror; dopiero potem się uspokoiło. Teraz (śmieszne, ale prawdziwe) największą "chęcią" jest wyglądać ładnie :taktak: Jakoś tak, ujawniają się kobiece cechy mojej natury.Niesamowita jest podatność na działanie hormonów; naprawdę, byle jaki bardzie dramatyczny news, a mi już się łzy zbierają... pewnie płakałabym przy filmach klasy C... Z drugiej strony są i napady agresji, gdy widzę głupotę i "myślenie tylko o sobie" wśród ludzi wokół. W niedzielę na Kabatach nakrzyczałam na ludzi z psem (bo pies bez kagańca i bez smyczy zaczął gonić sarnę). Oczywiście dla tych państwa wszystko jest w porządku... piesek w rezerwacie krajobrazowym akurat musi sobie pobiegać... grrrr.... co tam sarna, ONI kochają zwierzątka, bo mieszkają w M3 z wielkim, spasionym psem [bo że można z psem np. pobiegać to już ciężko wymyśleć; ale może to spasienie uratowało biedną sarenkę].... powinien być zakaaz sprzedawania niektórych ras, jeżeli właściciel nie jest w stanie zagwarantować odpowiedniej opieki, odpowiednich warunków. Kocham psy i chyba dlatego coraz bardziej jestem za monitorowaniem tego, w czyje ręce się dostają... No! ulżyło mi ;)
Śr, 19 września 2012, 11:52 Tak się zastanawiam, czy w obecnej sytuacji to dobrze, że nie mam na nic czasu, czy źle... :lalala: W każdym razie rano twardo chodzę na spinning, już chyba mięśnie mi się przyzwyczaiły, albo po prostu intensywność 120 pbm nie powoduje żadnych skutków ubocznych. W każdym razie pot się leje, a ja świeżutka i wypoczęta, ale szczęśliwa. Trzeba poważnie pomyśleć o trenażerze do domu, bo tak nieodpowiedzialna, żeby w obecnym stanie pomykać na wolności na bicyklu, na szczęście nie jestem. O trenażerze już w tamtym roku wspominał Maciek, także zakup posłuży nie tylko mnie;) Może ktoś ma jakieś sprawdzone modele? Nie zamierzam też nie przytyć w ciąży, bo jednak zalecane jest to 10-14 kg i tego będę się trzymać, bo wiem, że się sprawdza:) Aż mnie *** bierze jak widzę dziewczę w 9 miesiącu, które przytyło 2,5 kg i codziennie ćwiczy 3 godziny... dla dobra dziecka, rzecz jasna... aj, ale jak się nie pracuje i wpadło na bogatego faceta, to może tak można/trzeba? grrr... aj, no nie mogę na niektóre rzeczy ze spokojem patrzeć... Dobra, koniec zrzędzenia, wracam do pracy. Choć spadające na łeb ciśnienie nie jest dobrym prognostykiem na najbliższe godziny... Cz, 20 września 2012, 07:25 Dzisiejszy poranek znowu milutki, 9,3 km, nieco szybciej niż 5 min/km. 14 minut "łyżwiaża', trochę ćwiczeń ogólnorozwojowych. Razem ponad godzina aerobowego wysiłku. Martwi mnie tylko fakt, że dzień jest coraz krótszy... niedługo będę wstawać po ciemku, a tego nie lubię. Wczoraj na konferencji Maratonu Warszawskiego było głównie o kryzysie i o tym, że nie ma pieniędzy na nagrody, że na wszystkim trzeba oszczędzać. Dziwi to w momencie, gdy startuje ponad 8 tysięcy osób, a startowe jest najwyższe w Polsce. No, ale Narodowy, jak to z nazwy wynika :hahaha: jest tak narodowy, że miasto słono każe za niego płacić narodowi. Dobrze, że ostatecznie wycofano się z opłaty startowej dla kibiców, bo to już było jednak przegięcie... szczególnie w perspektywie wszystkich wpisów odnoszących się do małej liczby kibiców na polskich biegach... Cóż, trochę żal, że nie wystartuję, bo pomimo wcześniejszych deklaracji bardzo dobrych zawodniczek, okazało się, że top elita znowu do Warszawy nie zawita, więc byłaby szansa na medal. Przynajmniej teoretycznie;) No, ale nie ma co gdybać, jeszcze nie jeden maraton przede mną, a poza tym w niedługiej perspektywie czasu (dwa lata?) będę mogła ze spokojem serca oddać się ultra;) i tri :hej: A w Warszawie o złoto Mistrzostw Polski pewnie powalczy Agnieszka Ciołek i Kasia Durak. Chyba tylko one są w stanie 2,40 złamać. Pozostałe dziewczyny, które mogą się liczyć w walce o brąż to głównie debiutantki (w tym debiutantki recydywistki, czyli takie, które już próbowały, ale nie ukończyły). No ale zobaczymy - maraton ma ten smaczek, że nic nie jest pewnie i ktoś zawsze może zaskoczyć. Na pewno z zainteresowaniem będę kibicować. Pt, 21 września 2012, 06:55 Gdyby ktoś chciał poczytać o mojej dziesiątce w Krynicy to zapraszam: http://emocjonalia.pl/blog/aktualnosci/ ... a-z-wzkiem hmm... w sumie biegliśmy we troje :hahaha: A dzisiaj spinning i spokojne 3 km truchtu. Pn, 24 września 2012, 07:43 Łikend przemknął, niemalże niezauważony... na szczęście udało się załatwić wiele spraw :ble: Biegowo było całkiem nieźle, choć bardzo spokojnie. W sobotę 16,5 km po 5,19 min/km, w niedzielę 17,2 km w 5,25. Tętno przeraźliwie niskie, ale subiektywne odczucia, jakby jednak był wyższe. Powoli się przepoczwarzam... i niestety teraz jest ten niefajny czas, gdy brzuszka jeszcze nie widać, a wygląda się... no po prostu, jakby się przytyło :lalala: Człowieczka taka spuchnięta, jakby dużo większa, choć wagowo tak bardzo w przód nie poszło. Na pewno jest znacznie lepiej niż za pierwszym razem, wtedy w pierwszym trymestrze przytyłam najwięcej, bo ponad 4 kilogramy. Niemniej muszę wyluzować trochę, bo za dużo mam na głowie. I nawet sen dziesięciogodzinny nie za wiele pomoże, jeżeli nie odpocznę. Ale jak tu odpocząć, gdy się pracuje, wychowuje brzdąca??? Niełatwo znaleźć czas dla siebie. Wt, 25 września 2012, 07:21 No i leci już dziesiąty tydzień... Aj, ten czas, na starość przyspiesza :hahaha: Wczoraj 5 km wolnego biegu, 14 minut "łyżwiaża" i rozciąganie. Dzisiaj 3,8 km truchtu i body balance (takie połączenie jogi z baletem i pilatesem; mała intensywność). Śr, 26 września 2012, 12:36
Dzisiaj jakby trochę gorzej, coś w nocy nie mogłam spać. Rano na spinningu było Ok, ale nic innego już mi się robić nie chciało, więc tylko się porozciągałam. W pracy coraz trudniej mi wytrzymać... Nie mogę wysiedzieć za biurkiem :wrrwrr: Wieczorem czeka mnie, na szczęście, porcja rozrywki w Teatrze Roma; wybieramy się na Deszczową Piosenkę. Może powinnam założyć kalosze? Mam takie śliczne, żółciutkie :hej:
Pt, 28 września 2012, 08:51
Żeby nie zamęczać Was nudnymi wpisami, to postanowiłam znacznie bardziej sporadycznie się tu wywewnętrzniać, przynajmniej jeżeli chodzi o stronę sportową. W skrócie - dalej kontynuuję ćwiczenia na bezpicznym tętnie, staram się trenować 50-60 minut dziennie. Dopóki nie minie pierwszy trymest chcę być ostrożna. W czwartek przebiegłam 8 km w 42 minuty i 12 minut poćwiczyłam na łyżwiarzu. Dzisiaj spinning plu 1,8 km biegu i 5 minut łyżwiarza oraz dłuższy streching. Muszę zdecydowanie większy nacisk położyć na rozciąganie, szczególnie teraz, gdy czas treningu aerobowego nie jest za długi.Teraz nie trenuję już bez monitorowanie tętna. Wolę nie ryzykować. Przy wysiłkach aerobowych utrzymuję tętno na poziomie do 130 bpm, choć zdarzają się dni, gdy mam podwyższone spoczynkowe - wtedy nawet przy wolnym biegu notuję 135 uderzeń. Dzisiaj na spinningu na pierwszym interwale dobiłam do 150bpm, ale później już tętno nic chciało ruszyć powyżej 142 (choć teoretycznie było intensywniej). Spadek ok. 20 udzerzeń w 30 sekund (przy przejściu na niską intensywność). Zobaczymy jak to będzie dalej; za 2-3 tygodnie powinnam mieć niższe tętno i szybsze spadki.Wczoraj wieczorem zrobiłam istną rozpustę o smaku dyni. Powstało ciasto dyniowo-marchewkowe, zupa z dyni, gulasz z dyni, placki dyniowe... A jeszcze trochę pozostało do spożytkowania:) Dynia jest bardzo wdzięcznym warzywem, które właściwie ciężko "zepsuć" podczas gotowania, czy pieczenia. A to już coś :hej: Oczywiście ja najbardziej lubię piec, szczególnie torty, które później można jeszcze artystycznie udekorować. Tym razem będzie jednak o smakowitym cieście :bleble:Ciasto marchewkowo-dyniowe (ekspresowe) 2 szklanki dyni utartej bez skórki na drobno-ziarnistej tarce 1 szklanka marchewki utartej jw. pół szklanki miodu (najlepiej lipowy) 4 całe jaja pół szklanki oleju (może być zwykły, choć najlepszy dyniowy lub inny o lekko słodkim aromacie) 2 szklanki mąki pół łyżeczki proszku do pieczenia trzy łyżki otrębów/ opcjonalnie drobno posikane orzechy włoskieUbić białko z jaj, dodać miód, dodać żółtka - zmiksować na jednolitą konsystencję. Powoli dosypywać mąkę z proszkiem do pieczenia. Zmiksować. Na końcu drewnianą łyżką dodać marchewkę, dynię i otręby oraz orzechy. Piec 75 minut w 180-200 stopniach. Ja zrobiłam na normalnej kwadratowej blaszce (posmarowanej masłem posypaną lekką warstwą mąki).W niedzielę Maraton Warszawski. Oczywście troszkę szkoda mi, ale ogólnie i tak będą emocje :) Startuje tylu znajomych. Mnie najbardziej interesuje rywalizacja kobiet, ale kilku męskich wyników też jestem bardzo ciekawa :bum: Powodzenia!
         
     

Październik ‚2012

Pn, 1 października 2012, 08:05 W weekend byłam bardzo zapracowana. Trochę remontowo, trochę rowerowo-biegowo. Generalnie nie odpoczęłam... W sobotę 10 km człapania, właściwie marszo biegu (ponad godzinę...). W niedzielę 30 km na rowerze podczas Maratonu Warszawskiego i 12 km biegu (tym razem po 5,30 :hejhej: ). W kuchni nadal rządzi dynia, tym razem w wersji soczewicowo-dyniowej na ostro. MNIAM. Zaczął mi już brzucho wystawać. Na razie troszkę, wciąż wygląda jakbym przejedzona była, ale powoli robi się problem spodniowy :nienie: Cóż, będzie tylko gorzej :hej: Stratuje 11-sty tydzień... Dzisiaj 3km biegu plus spinning. Nie powiem, żeby mi sie chciało, ale skoro już budzik zadzwonił... Cz, 4 października 2012, 12:34 Ostatnie dni pod znakiem aktywności innych niż bieganie. Zatem pojawił się basen, TBC (oj, jak przeokrutnie bolą mnie dziś pośladki... co tylko uświadomiło mi, jak dawno porządnie nie ćwiczyłam. Tylko to bieganie...). A biegać nie chce mi się i kropka. Taki kaprys :hej: Z chęcią natomiast wybrałabym się na jesienne łażenie po górach. Marzą mi się buki... jesienne, buki. I ten zapach, który jest tylko o tej porze roku - sama nie wiem, czego to dokładnie jest mix, ale mi pachną mi grzyby, pajęczyny, podmokłe mchy, żołędzie i liście powoli rokładające się w ściółce... Pachnie "rześkość" jesiennych poranków, zamglonych, pokrytych rosą... Aj, nostalgia... Tymczasem jutro i pojutrze konferencja o bieganiu w PKOL-u. Po ostatniej wpadce (bo chyba tak należy nazwać to, co zaprezentowano ostatnio; nota bene z ta samą firmą, która i jutro będzie sponsorem) nie spodziewam się zbyt wiele, ale mam nadzieję, że zostanę miło zaskoczona. Tym razem jakby więcej merytorycznych treści, choć nie wiem jak w dwudziestominutowanych blokach zmieścić się z większością proponowanych tematów... No ale nie będę uprzedzać faktów. Może będzie sprawnie i treściwie. Wt, 23 października 2012, 07:51
Żyję, żyję... ale nie zdecydowałam jeszcze, czy będę kontynuować bloga. Czy w takiej formie. Nie jest ona raczej ciekawa, choć nie ukrywam, że takie popisywanie pozwala mi nie prowadzić innych notatek. Dwa tygodnie chorowałam, niby nie poważnie, ale w momencie, gdy nie możesz brać żadnych leków zapalenie zatok do przyjemnych nie należy. Nigdy nie należy, ale w ciąży jest szczególnie nieprzyjemnie. Na szczęście udało się zwalczyć infekcję. Od czwartku wreszcie wstąpiły we mnie nowe siły! W niedzielę przebiegłam 17,5 km w tempie 5,24 min/km i znowu poczułam, że żyję :hej: Jednak drugi trymestr to jet TO :hej: Powoli też przechodzi mi nerwowość. Powoli...
Śr, 24 października 2012, 12:34 Jednak postanowiłam dziś napisać... kilka słów o bieganiu i aktywności w ciąży. Temat nie jest łatwy, choć każda biegająca mama, które urodziła zdrowe dziecko potwierdza, że aktywność pomogła jej raczej niż zaszkodziła w przetrwaniu ciąży. Powoli też kobieta z "brzuszkiem" przestaje budzić, aż takie zdumienie na siłowni, czy basenie. Nadal jednak narażona jest na wiele komentarzy - czy to skierowanych bezpośrednio, czy przewijających się gdzieś tam za plecami. I wciąż mama, która chce być aktywna, do końca nie wie, czy powinna i jak powinna ćwiczyć, żeby na pewno nie zaszkodzić dziecku. Problemem pierwszym jest to, czy w ogóle w ciąży ćwiczyć. Tu odpowiedź wszystkich specjalistów jest raczej zgodna - zdecydowanie tak, jeżeli ciąża przebiega prawidłowo. Ale co to znaczy prawidłowo i czy przyszła mama (często debiutująca w tej roli) jest w stanie ocenić, czy ciąża rzeczywiście jest "książkowa". Celowo piszę, że ta ocena zazwyczaj spada na mamę, bo jednak ginekologów, którzy świadomie i z pełną odpowiedzialnością pozwoliliby na bieganie w ciąży można policzyć na palcach jednej ręki. Owszem - mało intensywne ćwiczenia "tak" - nordic walking, joga, pływanie żabką. Ćwiczenia pozwalają dotlenić organizm, utrzymują go na jakimś poziomie sprawności, dostarczają endorfin. Ale z bieganiem jest problem... Dla dużej grupy ludzi, w tym także lekarzy, bieganie kojarzy się z dużymi intensywnościami, z dużym wysiłkiem. Tymczasem (na swoim przykładzie!) napiszę, że podczas biegania z prędkością 10,5-11 km/h utrzymuję tętno niższe niż podczas dość spokojnych zajęć na spinningu. Mój organizm po prostu jest przyzwyczajony do tego rodzaju ruchu, a obniżenie prędkości średnio o minutę na kilometr pozwala utrzymać intensywność na poziomie 60%. Czyli niską, w żaden sposób nie zagrażającą dziecku. Mięśnie są przyzwyczajone, głowa również odbiera to jako stan normalny. Na rowerze dość szybko osiągam pułap 135-140 bpm, pomimo że nie czuję żadnego zmęczenia, a intensywność odbieram jako niższą niż przy bieganiu... Wydaje mi się, że w przypadku ćwiczeń w ciąży rzeczywiście nie powinno się uogólniać, a jedynie zalecać aktywność na poziomie 60, max 70%. Jaka to będzie forma aktywności - tu już wybór musi należeć do kobiety, bo to ona odbiera sygnały od dzidziusia i od swojego ciała. Ja zupełnie inaczej podchodzę do tej kwestii w drugiej ciąży - podświadomie mam więcej obaw, na pewno nie chcę biegać "na siłę". Przez cały trzeci miesiąc przebiegłam kilkadziesiąt kilometrów - po prostu mój organizm źle się czuł z tą formą aktywności. Zupełnie inaczej jest teraz - w drugim trymestrze - gdy czuję, że bieganie znowu sprawia mi frajdę. Nie na darmo większość specjalistów zaleca odsunięcie na bok ćwiczeń w pierwszym trymestrze. Czy są ku temu naukowe podstawy? Jako główny powód podaje się, że 90% poronień ma miejsce w pierwszych 12 tygodniach. Nikt jednak nie wie, czy aktywność może mieć wpływ na takie przypadki, czy to rzeczywiście tylko reakcja obronna natury przed ciążami upośledzonymi. Są ginekolodzy, który wręcz starają się przekonać kobiety, że w zdrowej ciąży (znowu to określenie) nie ma przeciwskazań do aktywności, nawet w tym pierwszym okresie. Jednak w jodze nakazuje się przerwę na czas drugiego i trzeciego miesiąca. A że Chińczycy to mądrzy ludzie, to pewnie coś w tym jednak jest... Ze swojej strony dodam, że w pierwszych 4-5 tygodniach mojej aktualnej ciąży (nie pamiętam, jak to było w pierwszej, ale raczej cały pierwszy trymestr wspominam traumatycznie) miałam niesamowity wzrost formy. Nagle złapałam wiatr w żagle, ciągły po pofałdowanej trasie biegałam poniżej 4 min/km przy tętnie 140 bpm... aż nagle przyszedł taki dzień, że nie byłam w stanie pokonać 10 km w tempie 5,30. Po prostu odpłynęły ze mnie wszystkie siły. Na prawie 2 miesiące. Odebrałam to jako jasny komunikat organizmu, że czas przystopować, albo poszukać innej aktywności. Przesiadłam się na rower. Do pedałowania awersji nie miałam. Sądze, że przede wszystkim bieganie i ćwiczenia w ciąży powinny służyć mamie w utrzymaniu dobrego nastroju i formy, ale kategorycznie nie powinny stanowić sposobu na poprawę wydolności... bo to nie ten czas. Powinny pomóc w odpowiednim przybieraniu na wadze, ale nie mogą stać się sposobem odchudzania! Niestety dość często tak się dzieje, a nie tędy droga. Urodzenie dziecka z małą masą będzie dla przyszłej mamy większym problemem niż dodatkowe 2 kilogramy, których zrzucenie zajmie tydzień, czy dwa. Bo nigdy nie chudnie się tak szybko i skutecznie jak po urodzeniu dziecka. Wystarczy tylko karmić i chodzić na spacary. A gdy dodamy do tego bieganie... Większość (nie chciałabym skłamać, że wszystkie, ale możliwe że tak) ze znanych mi mam, pół roku po porodzie była szczuplejsza i lepiej wyglądała oraz czuła się z własnym ciałem niż przed ciążą. Niezależnie od tego, czy ćwiczyły w ciąży. Aż zaczęłam się w pewnym momencie zastanawiać, czy ja obracam się w jakieś szczególnej grupie osób? Ale nie, moje znajome wywodzą się naprawdę z różnych środkowisk, są w różnym wieku i prowadzą różny tryb życia. To nie tak, że wszystkie są biegaczkami, czy ćwiczą. Wszystkie jednak jako mamy wypiękniały. Może to po prostu dobre czasy dla młodych mam :hej: Wracając do aktywności - nie wiem, jak w tej ciąży będzie ze mną, jak długo będę biegać. Na pewno postaram się kontynuować jogging do momentu, gdy będzie sprawiał mi przyjemność. Chciałabym ćwiczyć i być aktywna do końca, ale zobaczymy, jak to będzie. Teraz zaczyna się piętnasty tydzień, dobry czas na ćwiczenia. Brzuch już jest widoczny, dwa i pół kilo do przodu, ale to wciżąż nic w porównaniu do tego, co będzie za 3 miesiące... No i niestety zbliża się zima. A już w ten weekend czeka nas zmiana czasu i o 16.30 będzie ciemno...      

Listopad ‚2012

Pn, 5 listopada 2012, 11:52 Niestety sezon przeziebieniowy znowu dał mi się we znaki i kilka dni przeleżałam w łóżku. Zapalenie gardła... Muszę teraz na siebie zdecydowanie bardziej uważać! Bo niestety nie moge leczyć się fervexem i grzanym piwem;) W ciąży każde przeziębienie to studiowanie ulotek leków,wypytywanie różnych lekarzy, czy na pewno można wziąć środek, na którym przecież napisano, że nie zaleca się stosowania kobietom w ciąży... A i tak kończy się na ciepłej kołdrze, mleku z miodem i czosnkiem (choć ten też nie jest zalecany w dużych ilościach; podobnie jak witamina C i rutyna...). Na szczęście udało mi się wszystko wypocić, wyleżeć. I mam już dość lekarzy na dzień doby wypisujących antybiotyk. Co się stało? Niedługo uwierzę w międzynarodowy spisek mający obniżyć naszemu społeczeństwu odporność;) Ale ad rem. Choć teraz ciężko pisać coś więcej o aktywności. W październiku przebiegłam tylko 108 km. Trochę pospinningowałam. Listopad zaczął się bardziej optymistycznie, choć już czuję, że godzina ćwiczeń to zupełne optimum. Ćwiczeń aerobowych, rzecz jasna. Mam takie poczucie, że ten okres odpoczynku naprawdę jest potrzebny. Że oczywiście formę chcę podtrzymywać, ale tylko na tyle, na ile będzie to związane z przyjemnością. Nic na siłę, nic na zapas. Wt, 6 listopada 2012, 10:46 Uczę się pokory. Uspakajam się. Sądzę, że nauczyłam się ze sobą rozmawiać i nieśmiało zauważam, że chyba teraz da się mnie lubić. Ja zaczęłam lubić siebie. Zawsze to krok do przodu. Kolejny krok w dorosłość. Dorosłość, która zawsze mnie przerażała. Wiązała się z odpowiedzialnością... także za każde wypowiedziane słowo. A język, niestety, mam cięty. Choleryczka ze mnie... Charakter można szlifować, ale chyba nie warto z nim walczyć. Każdy temperament, każda osobowość wiąże się z lepszymi i gorszymi stronami. Trzeba siebie polubić. Moja ciąża szybkimi krokami zmierza do półmetka. Minął 17-ty tydzień. Brzuch już ciężko ukryć, choć jeszcze dużo ubrań na mnie pasuje. Niestety nie omijają mnie przykrości, jak grypa żołądkowa, która męczyła najpierw Bartusia, potem Maćka, aż wreszcie uderzyła we mnie. Po dwóch dniach wymiotów nie wiedziałam, jak się nazywam. Na szczęście dzisiaj jest już dobrze, a oględziny Kacperka również wypadły pomyślnie (i załapałam się na dodatkowe USG - a to chyba najbardziej wyczekiwane momenty - chwile, gdy możesz zobaczyć swoje dziecko, jego ruchy, bicie serduszka. To szczególnie ważne teraz, gdy ruchy dziecka są jeszcze praktycznie niewyczuwalne, pojedyncze). Bardzo dobrze czuję się teraz fizycznie. Brzuch trochę przeszkadza, ale jest jeszcze na tyle niewielki, że ćwiczyć mogę. Przez pierwsze 10 dni listopada przebiegłam 60 km, 3 razy byłam na spinningu. Jazda na rowerku sprawia mi bardzo wiele frajdy, powoduje naprawdę pozytywne zmęczenie. Bieganie natomisat jest wolnością. Wybiegając na pola, czy do lasu nie patrzę na zegarek. Nie ma to teraz najmniejszgo znaczenia. Biegnąc odpoczywam, dotleniam się. Niestety, w ciągu tygodnia ćwiczę na siłownianej bieżni. Niestety, bo choć lubię bieżnię, to nie mogę oddać się przestrzeni, tak jak podczas biegania na świeżym powietrzu. Z góry też muszę zaplanować prędkość. A teraz nie mam na to ochoty. Chciałabym, żeby nogi same decydowały. Chwilami czuję ukłucie zazdrości, gdy widzę osoby biegające. I nie chodzi o osiąganie wyników na zawodach, ale możliwość "poniewierki" na treningu. Teraz nie mogę doprowadzić się do takiego zmęczenia. Mogę natomiast czytać, analizować i próbować przygotować się psychicznie na kolejny sezon biegowy. Może na jesieni będę już nieźle biegać. Zobaczymy. Ważne, że tego chcę, że czuję, że jeszcze wiele przede mną :hej: Że jako spełniona mama mogę czerpać szczęście z bardzo wielu źródeł :lalala: Zawsze chciałam być mamą. To najpiękniesza rola na świecie. A mały człowieczek, który przytula się do Ciebie mówiąc "kocham cię najbardziej na świecie"... to nagroda cenniejsza niż wszystkie trofea. Śr, 21 listopada 2012, 10:40 Dzisiaj będzie jeszcze mniej o bieganiu niż ostatnio. Teraz więcej chadzam na spinning, na aerobik niż biegam. Ćwiczę praktycznie codziennie, około godziny. Na więcej nie mogę sobie pozwolić, bo jednak praca mnie męczy, Bartuś jest bardzo absorbujący. A regeneracja zajmuje coraz więcej czasu. Staram się sypiać conajmniej osiem godzin, ale gdybym mogła dobijamłabym do dziesięciu. Marzy mi się "pobyczenie w słońcu"... aj, te jesienne marzenia :oczko: Na szczęście już za miesiąc święta i dzień zacznie się wydłużać. I ja będę coraz bliżej końca. Bo choć ciąża to nie choroba, to jednak stanowi dość duży dyskomfort :hahaha: Dzisiaj będzie o literaturze czerpiącej inspirację w bieganiu. O książkach, które... zawiodły mnie, a ich powtórna lektura nie poprawiła sprawy. O książkach, na temat których tyle superlatyw powiedziano... a ja, cholera! nie wiem czemu! Zacznę od tego, że od kiedy w wieku 3 i pół roku nauczyłam się czytać, czytam dużo. Czytam wszystko, co mi wpadnie w ręce. Bo czytam szybko. Bo bez czytania czegoś mi w życiu brakuje. Nie licząc okresu studiów, gdy na wydziale filozoficzno-historycznym zmuszana byłam połykać tony literatury naukowo-historycznej, czytam z dwóch powodów: dla rozrywki (rzeczy łatwe i lekkie), dla samorozwoju (trochę poważniejsze). W kategorii rozrywki gustuję w LLosie (toż "Szelmostwa" to mistrzostwo świata), Kunderze ("Nieznośną lekkość bytu" znam na wyrywki), klasykach rosyjskich, ale także w fantastyce (czekam na dalsze tomy "Gry o tron", na Godkindowe prawa magii. Uwielbiam "Achaję" i cieszę się z jej kontynuacji). Uwielbiam też wielu autorów bedących twórcami pojedynczych mistrzostw świata. Generalnie, niezależnie od okresu mojej egzystencji, czytam średnio 2 książki na tydzień. To chyba nałóg silniejszy od biegania. Na pewno pierwszy :hej: Dzisiaj będzie o dwóch pozycjach. O TYCH dwóch pozycjach, które pretendują do książek wyjątkowych, magicznych. Myślałam, by do tego zestwaienia dodać Murakamiego, ale jednak sklasyfikuję go osobno. URODZENI BIEGACZE i JEDZ I BIEGAJ. Dzisiaj te pozycje objadę. trochę im się oberwie. A może nie im, tylko tym, którzy wystawili im recenzje. Recenzje po których spodziewałam się kunsztu literackiego, wielkich emocji, magii. A tymczasem... W URODZONYCH BIEGACZACH przez pierwsze 60 stron z hakiem masz ochotę rzucić książkę w ...kąt. Składnia słaba (może wina tłumaczenia, przyznaje, że nie czytałam w oryginale), treść ciężkawa, chaotyczna. Nie ma trzęsienia ziemi. Nic nie wskazuje na to, żeby autor miał się wzbić na wyżyny. A jednak... rozpoczyna się wyścig w Leadville i akcja wyraźnie przyspiesza. Już nie czekamy do końca, zaczynamy żyć historią opowiadaną przez autora. Przyrzekamy sobie conajmniej jeden start w biegu ultra... Mamy coraz większą chęć iść pobiegać. Pobiegać przez kilka godzin, doprowadzić się do metafizycznego stanu, który dany jest bohaterom książki. Niestety, choć druga część, jest znacznie ciekwasza, wiele jest dłużyzn, niepotrzebnych dygresji. Autor jest niekonsekwentny i mało subiektywny. Niepotrzebnie porusza niektóre tematy. Dzisiaj, trochę bawi/niesmaczy bezgraniczne uwielbienie dla Armstronga, dla jego kolarskiej czystości i wielkości. Książka broni się fragmentami genialnymi, gdy jedyne o czym myślisz, to spróbować swoich sił w jakimś nieludzko trudnym biegu. Niestetety książka jest tak AMERYKAŃSKA... Te infantylne cytaty... Szkoda. Po książce Jurka nie spodziewałam się tak wiele, może dlatego nie byłam, aż tak rozczarowana. Ta amerykańska biografia jest lekka, łatwa i przyjemna. Jurek stara się pokazać, że jest COOL, ale od początku czujemy na karku jego kompleksy. Widzimy jak zagłebia się w psychozę, jak nieudolnie próbuje bronionić swojej normalności. Dzieciństwo tego ultramaratończyka odbija się na jego późniejszym życiu. Nie potrafi nie udawadniać sobie czegoś. Bardziej chyba właśnie sobie niż innym, bo jednak jawi nam się jako postać skromna, przyjazna. Bohater balansuje na granicy szaleństwa: nakręcany wspólzawodnictwem przyznaje, że "współzawodnictwo jest w stanie przemienić nawet coś najbardziej banalne zadanie w coś ekscytujacego". Wygrywanie go nakręca. Ale porażki znosi dzielnie. Wie, że czasem trzeba przegrać. Przyznaje, że ultramaraton to szukanie krawędzi. Krawędzi ludzkich możliwości, krawędzi normalności. Muszę kończyć;) Pt, 30 listopada 2012, 15:49 I listopad za nami. Jestem praktycznie w połowie, dopiero w połowie;) najgorsze tygodnie czekają mnie w zimie, ale na szczęście małe stworzonko świat powinno powitać na wiosnę, gdy wszystko będzie łatwiejsze, jaśniejsze. Nie lubię zimy w mieście. Jaki był listopad o względem aktywności? Spinning - 9 razy Aerobik - 3 razy Bieganie - 104 km (także utrzymanie statusu quo z października) Wynik jak najbardziej prozdrowotny :) Od wczoraj tylko trochę gorzej ze mną, ale liczę że to chwilowe... Dzięki możliwości spędzenia dnia w łóżku przeczytałam Trzy mądre małpy. I cóż... Zacznę od komentarza mojego męża, który, jak tylko wziął książkę do ręki i przekartkował, skwitował to jednym zdaniem "kolejny dziennikarz sili się na książkę, a nie jest w stanie nawet 200 stron napisać...". Nie będę ukrywać, że coś w tym jest, choć takiej literatury nam brakuje. W książce Grassa nie ma nic odkrywczego, ale jest tekst o tri. I jest współcześnie, polsko. Na pewno warto się zaznajomić.